31.10.2009

Samhain - celtycki, definitywny koniec lata.


Strrrrrrrrrraszny (okropny nawet) obyczaj Hallowe'en, który wywodzi się z celtyckiego święta Samhain (dzisiaj skomercjalizowany i wypaczony na modłę amerykańską) zdaje się z wolna dominować i u nas, przynajmniej w mediach. 

Dla mnie 31 października jest dniem, w którym wspominam sobie (i dla siebie) wszystkich tych bliskich, których nie ma już wokół mnie (chociaż bliskimi mi pozostali). Wiesiu Holajn, mój Ojciec Chrzestny i wspaniały Wujek (a później kumpel) odszedł tego roku. Ze śmiercią Rodziców (już odległą) pogodziłem się racjonalistyczną połową mojego umysłu; ta tkliwa, sentymentalna ciągle jeszcze - szczególnie w takie dni, jak dziś - popłakuje i wzdycha. Jeszcze wcześniej odeszła moja Babcia, Jadziunia niezapomniana, która mnie właściwie wychowała.


Kilka dni temu zmarł Chrabja, o czym pisałem - pozostawił swoją indywidualną pustkę w Internecie i wielki smutek wśród bliskich.Ubyło kilku innych znajomych - przenieśli się do krainy Wiecznych Łowów lub tam, dokąd zaprowadziła ich ich wiara. 


Przyroda też w tych dniach błyskawicznie zamiera, okazując tę zmianę paletą barw rdzawych, brązowych i szarych. Na rozległych łąkach strupickich to jesienne Samhain pełne jest dumy i spokoju. W kolorach moich ulubionych...



 




 

˚˚˚˚˚˚˚˚˚


 Nawet Froda zechciała dzisiaj w jakiś sposób podkreślić atmosferę końca celtyckiego lata. Z premedytacją wytarzała się w niezwykle cuchnącej substancji (najpewniej pochodzenia organicznego, bardzo organicznego nawet...), wiedząc, że dzięki temu wyglądać będzie pięknie po niechybnie czekającej ją po spacerze kąpieli. I tak się też stało...









28.10.2009

Dwie impresje jesienne - w kolorach

Tu słowa zbędne są, może poza jednym zdaniem: "Dziękuję ci, Froda, psiaku kochany, że mnie zabrałaś ze sobą...".


Dlaczego zapadłem na postępującą "Politikverdrossenheit"?

Partia Odpowiedzialnych (w skrócie: PO) zażyczyła sobie referendum w mieście Lubinie, które - według niej - "Bóg pokarał". Głosowanie miało na celu odwołanie "niedobrego" prezydenta miasta i wsadzenie na ten stołek "swojaka" (jakiegoś kolejnego Zbycha-ha-ha, Grzecha czy Norbiego). Zabrano się za to z rozmachem, ale zgodnie z tradycjami ruchów konspiracyjnych: tylko nocą i wyłącznie siłami najbliższych: matek, córek i kochanek. Prawie... Tylko te cholerne telefony komórkowe i SMS-y...: sprawa się rypła, telewizja nakręciła, PiS-uary wykorzystały. A moja Politikverdrossenheit*** się pogłębia...




PS: W referendum wzięło udział niecałe 3% mieszkańców uprawnionych do głosowania. Ktoś się znowu PO-ślizgnął.


*** - negatywne nastawienie wobec aktywności i struktur politycznych, manifestujące się brakiem zainteresowania i odrzuceniem polityki i zachowań politycznych

Blogi będą podlegać prawu prasowemu?

Jedyny (jeszcze?) dolnośląski nieaferalny wysoki funkcjonariusz (w randze ministra) Partii Obiecującej (w skrócie: PO), człowiek którego znam i cenię, pan Bogdan Zdrojewski, "zanęcił" projektem ustawy pn. "Zmiana Prawa Prasowego". Zmiany zawarte zostały na 8 stronach, pozostałe 14 kart dokumentu to bardzo szerokie uzasadnienie, w którym na stronie 10 czytamy (uwaga!):

"Prawo prasowe nie rozstrzyga problemu blogów, z tego względu, iż ta forma twórczości jest obecnie w fazie rozwoju.Nie chcąc ingerować w swobodną ewolucję tego środka przekazu, odstąpiono od wprowadzenia szczegółowego uregulowania tej materii na tym etapie. Nie wyklucza się jednak sytuacji, iż w toku dalszych prac legislacyjnych będzie rozważana kwestia wprowadzenia do ustawy regulacji dotyczących blogów i ewentualnej ich rejestracji".


A w zasadniczym tekście projektu czytamy oto:


4) w art. 7:
a) w ust. 2 pkt 1 otrzymuje brzmienie:
„1) prasa oznacza publikacje periodyczne, które nie tworzą zamkniętej, jednorodnej całości, ukazujące się nie rzadziej niż raz do roku, opatrzone stałym tytułem albo nazwą, numerem bieżącym 1 datą, a w szczególności: dzienniki, czasopisma, serwisy agencyjne, biuletyny, programy radiowe i telewizyjne; prasą są także wszelkie istniejące i powstające w wyniku postępu technicznego środki masowego przekazywania, o ile upowszechniają publikacje periodyczne za pomocą druku, wizji, fonii lub innej techniki rozpowszechniania".


Zapowiada się daleko idąca ingerencja w zakres wolności "internautycznej". Na szczęście - dopiero w przyszłości. Bo z PO to tylko (nieokreślona) przyszłość będzie "dobra"...



Treść projektu po kliknięciu w poniższy obrazek (format .pdf)








26.10.2009

Pan Henryk Waniek o Śląsku: mądrze, rozważnie i z sercem...


Pozwolę sobie wkleić rozmowę, jaką pani Henryka Wach-Malicka (Dziennik Zachodni) przeprowadziła z panem Henrykiem - bo tekst działa na wyobraźnię, uspokaja (tych nerwowych) i po prostu płynie...


Dążenie do separacji Śląska to swoisty odwet za lekceważenie, z jakim o tym regionie mówią ludzie, znający go powierzchownie, albo zgoła wcale
Na Śląsku od wieków krzyżowały się drogi przybyszów z różnych stron Europy. Ci, którzy zostawali na dłużej, przynosili ze sobą tradycje, doświadczenia, choć czasem także uprzedzenia. W swoich książkach często zajmuje się pan tym tematem, więc pewnie pomoże pan rozwikłać ten problem: czym jest tak różnorodne dziedzictwo dla współczesnych Ślązaków? Bogactwem? Przekleństwem? A może nie ma znaczenia?
Najprościej byłoby powiedzieć: ani bogactwem, ani przekleństwem. Śląsk po prostu jest wielokulturowy i niech każdy czerpie z tego bogactwa tyle, ile chce i potrzebuje. Problem z historią Śląska jednak istnieje, bo ciągle nie ma zbyt wielu opracowań, które pokazywałyby dzieje regionu w sposób kompletny, prawdziwy, bogato udokumentowany i ujęty z różnych perspektyw. Mało jest też literatury pięknej, której treścią byłby ten śląski tygiel. A byłoby co opisywać, bo to barwna, a momentami fascynująca przeszłość. Zmiany państwowości, życie codzienne, azyl dla uciekinierów, choćby chłopów pańszczyźnianych z Rzeczypospolitej Polskiej. Ale Śląsk jako tło powieści jakoś nie może się przebić. Jakby nie miał swoich dziejów. Większość niepokojów w umysłach Ślązaków wywołują politycy

Może z tych braków bierze się spontaniczna aktywność wielu Ślązaków, chcących odzyskać miejsce we współczesności?
Zastanawia mnie jednak fakt, że raz skomplikowaną historię Śląska uważa się za wartość pozytywną, wzbogacającą kulturę, sztukę i obyczajowość, a kiedy indziej słyszymy wprost: "przez tę ziemię tyle armii przemaszerowało, że w końcu jej mieszkańcy stali się nieufni, ksenofobiczni i z trudem akceptują jakąkolwiek państwowość".To argument złej woli, propagandowy, bałamutny i stanowczo za często wykorzystywany. Jeśli spojrzeć na historię Śląska z punktu widzenia wojen i konfliktów to przez długie stulecia nie był on obszarem większych działań militarnych; może poza drobnymi konfliktami lokalnymi. Był raczej, co najmniej do XVIII wieku, czyli tak zwanych wojen śląskich, regionem w miarę harmonijnego rozwoju, stabilizacji i pokojowego współistnienia różnych narodowości. Przynajmniej na poziomie codziennego życia mieszkańców. Bogobojny i pracowity.

Śląsk obszarem idyllicznym? Jakoś mnie to nie przekonuje...
Ja mówię o przeszłości, pani o współczesności. I oboje mamy rację. Jeśli Śląsk stał się w pewnym momencie przestrzenią konfrontacji i dramatu historycznego, to pomijając okoliczności polityczne, które taki stan rzeczy spowodowały, to jednak ta konfrontacja przebiega głównie na płaszczyźnie abstrakcji. Precyzyjniej mówiąc: na płaszczyźnie narzucanych z góry nacjonalizmów, a nie życia wspólnotowego, lokalnych tradycji, kontaktów sąsiedzkich itd. I moim zdaniem "centrale", tworzące te ideologię konfrontacji były poza Śląskiem. W Warszawie, w Moskwie, w Berlinie.

To brzmi jak spiskowa teoria dziejów!
Mówię o faktach politycznych, w których Śląsk, z bardzo różnych względów, był i jest kartą przetargową, atutem, polem manewrów, czy jakkolwiek to nazwiemy. Chodzi o to, że tak naprawdę, większość niepokojów w umysłach Ślązaków wywołują przede wszystkim politycy. Ich zbyt gwałtowna i egoistyczna robota wpływa na społeczeństwo, na jego poglądy, a nawet życie prywatne. I to właśnie obserwujemy od dłuższego czasu; prywata interesów partyjnych, brak troski o dobro powszechne, podżeganie do kłótni. Ślązacy odczuwają to jako osaczenie, więc reagują obronnie - między innymi zamykając się w sobie i szukając własnej "osobnej" tożsamości. Z zewnątrz może to wyglądać na oblężoną twierdzę. Ale nią nie jest; tak sądzę.

Dlaczego politycy traktują Śląsk jak odbezpieczony granat i tylko walczą o to, kto wyciągnie zawleczkę?
Prawdę mówiąc, wolę sobie tego pytania nie zadawać. Z prostej przyczyny, dzisiejszą politykę postrzegam jako teatr obłudy i kłamstwa. Powiem więcej: politykierstwo mnie brzydzi. Ale nie mam wątpliwości, że gdyby politycy, na różnych szczeblach i w różnych gremiach, nie podkręcali atmosfery i wczuli się w interes lokalny, niektóre konflikty łatwiej byłoby rozwiązać, a innych nie byłoby wcale. Na Śląsku mieszka wielu ludzi, którzy myślą o jego rozwoju pozytywnie, optymistycznie i dynamicznie. Społeczności lokalne już dawno wypracowały własne metody na osiągnięcie mądrze pojmowanego kompromisu. Przez wieki wszyscy przychodzili tu skądś i potrafili się asymilować, tworząc często solidarne i zwarte społeczności. A teraz, to się najwyraźniej psuje.

Pan wie, skąd przybyli na Śląsk przodkowie pana rodziny?
Bardzo mnie to interesowało. Tak bardzo, że mogę odtworzyć dzieje Wańków od XVI wieku. Czasem żartuję nawet, że to rodzina przybłędów, tak się moi przodkowie nawędrowali. Wywodzimy się z czeskiej Opawy, skąd przez Racibórz, Sośnicowice, Gliwice i Zabrze dotarliśmy wreszcie do Katowic, gdzie mój dziadek osiadł po I wojnie światowej. Jedno tylko pozostaje dla mnie tajemnicą, ale już jej chyba nie rozwiążę, bo nie zachowały się żadne dokumenty. Chciałbym wiedzieć, czy Wańkowie przybyli z Czech do Polski wraz z husytami, czy też przed husytami uciekając.

Którą wersję by pan wolał?
Żeby przybyli jako husyci, ale to już inna sprawa...
Zachowały się jakieś pamiątki po burzliwej historii rodzinnych wędrówek?
Tak. Najcenniejszą jest dyplom mistrza szewskiego mojego prapradziadka Teofila Wańka, wystawiony w 1848 roku, w dzisiejszych Sośnicowicach, czyli wtedy na terenach pruskich. Dyplom podpisało zaś trzech mistrzów, których nazwiska brzmiały: Czech, Dworski i Boguth. Takich rodzin jak moja jest na Śląsku wiele. Wpływy czeskie były zresztą kiedyś bardzo silne; dość powiedzieć, że w wieku XVI język czeski był językiem urzędowym na całym Śląsku.

Chciałabym zadać panu pytanie osobiste, ale proszę, niech pan na nie odpowie. Dlaczego pan ze Śląska wyjechał?
Tak się ułożyły okoliczności życiowe, nic poza tym. Natomiast po wyjeździe stało się coś, co mnie samego zaskoczyło. Otóż, mieszkając na Śląsku niespecjalnie go lubiłem. Tak, dobrze pani słyszy. Miało to wprawdzie związek z faktem, że moja młodość przypadła na czas szczególnie trudny, czas rabunkowej gospodarki Śląska, lekceważenia ludzi i tak zwanego komunizmu, ale obiektywnie rzecz biorąc chyba jednak potrzebowałem dystansu. Dopiero wtedy dostrzegłem całe bogactwo spraw, historii, kultury i naturalnego piękna Śląska. To, co nazwała pani wielokulturowością. Podejrzewam, że tak to po prostu jest - gdy człowiek ma wszystko w zasięgu ręki, nie zastanawia się nawet nad tym, co go ukształtowało, co było przed nim, co zostawia. Ale potem docenia miejsce rodzinne i wraca.

Pan wyjechał, inni przyjechali. I wielu z nich ma wrażenie, że nie zostali zaakceptowani przez Ślązaków.
Ta powojenna migracja odbyła się trochę pod dyktando władzy, której zależało na pogłębianiu różnic między przybyszami a Ślązakami. Ale to minie, to się unormuje, bo nieufność wobec obcych jest naturalnym procesem. Myślę, że Wańkowie, przybywając tu z Opawy też nie od razu się odnaleźli. A przecież w końcu wtopili się w śląską społeczność. Bo Śląsk był i jest terenem otwartym. Zawsze ktoś tu przyjeżdżał, a wielu zostawało, wnosząc nowe wartości do tej wielonarodowościowej i wielokulturowej społeczności. Niemcy, Czesi, Słowacy, ale także na przykład Walonowie z Flandrii czy nawet Wołosi.

A nie niepokoi pana dążenie do separacji Śląska?
Ja tę postawę rozumiem. To swoisty odwet na lekceważenie, z jakim o Śląsku mówią ludzie, znający go powierzchownie, albo zgoła wcale. To odreagowanie na zaczepki i bezmyślne obwinianie za winy niepopełnione. To wreszcie niechlubny spadek po PRL-u, w których to czasach Śląsk był traktowany haniebnie; jako poligon wielkiego politycznego łgarstwa i zachłannej eksploatacji zasobów ludzkich i naturalnych. Tego nie da się ukryć ani szybko zapomnieć. Ale nie sądzę, że dziś chodzi komuś o separację Śląska. Chodzi raczej o samorządność, która jest piętą achillesową w polskiej tradycji. Raczej o zachowanie równowagi ekonomicznej, sprawiedliwy podział budżetu, a przede wszystkim o uszanowanie godności osobistej Ślązaków.

25.10.2009

Początek zegarowej zimy... i jaki poranek!



Froda najwidoczniej nie przestawiła zegarka - wyciągnęła mnie na spacer o 6.30 czasu letniego (a więc o 5:30 aktualnego). Poprowadziła mnie za drogę złotoryjską, na łąki pod krzyżem tysiąclecia. Ma 'dziewczyna' nosa - piękny poranek się objawił.

24.10.2009

Umowa koalicyjna na 128 stronach


Chadecy (CDU/CSU) i Wolni Demokraci (FDP) w Niemczech dogadali się i stworzą nowy rząd, na dwa tygodnie przed wielkimi obchodami Zjednoczenia Niemiec (na które zaproszono Wałęsę i Tuska). 


Zamieszczam link do oryginalnego tekstu w języku niemieckim, na dokładne tłumaczenie mnie nie stać (czasowo), będzie jednak najpewniej bardzo dużo omówień tej umowy w prasie polskiej, jak choćby w Pulsie Biznesu.



Jedno zwróciło moją uwagę: obie partie, pod wpływem liberalnej FDP zadeklarowały chęć obniżenia podatków (o kwotę 24 miliardów €) przy zachowaniu zrównoważonego wzrostu i zabezpieczeń socjalnych (w Niemczech niezwykle rozbudowanych). Czemu o tym mówię? Oto w Polsce, gdzie u steru władzy znajduje się wywodząca się z Kongresu Liberalno-Demokratycznego PO, podatki (jawne i ukryte) miast maleć - rosną. Patrząc zaś na deficyt państwa, gołym okiem widać, że rosnąć będą i to w stopniu bardzo znaczącym. A przecież to PO, partia o liberalnych (neoliberalnych) korzeniach, jest wiodącą siłą w koalicji rządowej, nie konformistyczny PSL (odwrotnie, niż w Niemczech, gdzie liberałowie są jedynie dodatkiem - bez wątpienia ważnym - w koalicji). 

Potęguje się u mnie "Politikverdrossenheit" (negatywne nastawienie wobec aktywności i struktur politycznych, manifestujące się brakiem zainteresowania i odrzuceniem polityki i zachowań politycznych), zwiększa się awersja do tabloidalnej TVN24, farfałowo-kaczorowej TVN-Info, nierzetelnej Gazety Wyborczej, proPiSuarowej "Rzeczpospolitej", nastawionych coraz bardziej na efekciarstwo tygodników "Polityka" i "Wprost". Nie mogę już słuchać sapania Semki, pieprzenia Żakowskiego, płaczliwej (i wyglądającej gorzej od Michaela Jacksona w ostatnim stadium rozpadu twarzy) Paradowskiej, denerwuje mnie napastliwa i najczęściej nieprzygotowana Olejnik. Pomijam już audycje (w radio i telewizji) z udziałem polityków, z których większość nie potrafi ani dyskutować, ani sklecić porządnego zdania w języku polskim, nie wspominając już o jasnym wyrażeniu tego, "co poeta miał na myśli". 

W rezultacie swoją wiedzę na temat wydarzeń politycznych najczęściej czerpię z politycznych blogów, rozmów klawiaturowych na Twitterze (także z politykami) i nagłówków gazet... niemieckojęzycznych. Niestety niewiele tam o wydarzeniach w Polsce - takie afery, jak "hazardowa" czy "stoczniowa" to dla nich pesteczka, mają swoje, większe i... realne, nie rozdmuchiwane sztucznie przez media czy bloggerów w typie sławnej "kataryny". 


Jesień jest - czym tu się zająć...? Powrócę do źródeł, zapiszę się do biblioteki, zacznę ponownie czytać "klasyczne" książki. 


Czego i Państwu życzę...

°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°̂°

PS: Kilka najbardziej mnie interesujących postanowień wspomnianej wyżej umowy koalicyjnej w telegraficznym skrócie: 


  • Już 1 stycznia 2010 r. obniżone zostaną podatki. Dobrze sytuowane rodziny z dziećmi skorzystają na wyższej kwocie wolnej od podatku, która wzrośnie do 7080 €. Dla mniej zarabiających ważniejsza jest kwota zasiłku rodzinnego, który wzrasta o 20 € - ze 164 € do 184 € na pierwsze i drugie dziecko. Ponowne obniżenie podatków, połączone ze wzrostem kwoty wolnej od podatku i  zasiłku rodzinnego przewidywane jest na początek roku 2011. Proponowana jest kwota zasiłku w wysokości 200 € i kwota wolna od podatku w wysokości 8004 €.
  • Z początkiem roku 2011 system podatkowy zostanie zmieniony z obecnego liniowego na stopniowy, co spowoduje jego uproszczenie, a przede wszystkim odciążenie podatkowe klasy średniej, która przy obecnym systemie jest najbardziej narażona na wzrost wymiaru podatku dochodowego. W sumie w kieszeniach podatników zostanie rocznie 24 miliardy euro.
  • W prawie podatkowym zmiany obejmują: składanie deklaracji PIT bez formularzy oraz dwuletni podatkowy okres rozliczeniowy. Koszt doradców podatkowych można będzie odliczać od podatku.
  • Niższe podatki dla przedsiębiorstw wprowadzone zostaną już od 1 stycznia 2010 r., również ułatwieniom ulec ma procedura podatkowa. Odciążenia podatkowe dotyczące przedsiębiorstw, podatku od spadku i darowizny oraz podatku dochodowego mają wynieść 21 miliardów euro.
  • Podatek od wartości dodanej (VAT) zostanie dla niektórych branż zmniejszony z 19% do 7% (przede wszystkim dla gastronomii i hotelarstwa). Podatkiem VAT obłożone zostaną jednak usługi komunalne, co prowadzić będzie do wzrostu ceny za te usługi (z wyłączeniem zaopatrzenia w wodę pitną etc,)
  • Wzrośnie składka zdrowotna, płacona przez obywateli na rzecz kas chorych. Maksymalna składka miesięczna wyniesie 37,50 € miesięcznie, przy czym część płacona przez pracodawców zostanie zamrożona na niezmienionym poziomie. Po 2011 r. wysokość składki będzie wzrastać stosownie do potrzeb lokalnych kas chorych.
  • Rząd federalny zwiększać będzie nakłady na badania naukowe o trzy miliardy euro rocznie. 


Pod powyższym logotypem komentarz dotyczący umów koalicyjnych
w Niemczech i w Polsce

23.10.2009

Miedzianka - miasto, które nie istnieje

 ˇ
Historia miasta Kupferberg - Miedzianka 
w POLITYCE opisana

  • Nie ma miasteczka
Dziś w miejscu rynku rosną krzaki, w przydrożnych rowach walają się śmieci, a ludzie krzątają się po swoich obejściach, nie rozumiejąc do końca, co tu się stało i dlaczego tu są. Dlaczego Miedzianka musiała zniknąć.
  • Filip Springer
Gdyby Karl Heinz Friebe zapłakał, stojąc na środku upstrzonej krowimi plackami łąki, która kiedyś była rynkiem jego ukochanego miasteczka, byłoby to być może nieco zbyt melodramatyczne. Mógłby jednak Karl Heinz być wściekły, rozczarowany, smutny, mógłby dyszeć nienawiścią. Nic z tych rzeczy – Karl Heinz stoi w pokrzywach i spokojnie pokazuje parasolem: – Tam była restauracja Breuera, tam apteka. Tutaj, gdzie stoimy, był salon mojej babci, wychodziło się tędy do sieni i dalej, na zewnątrz, pod piękną jabłoń. Kupferberg był kiedyś piękny i zielony. Teraz jest tylko zielony.
Pierwsze wspomnienie Karla Heinza Friebe: – Vatti ist nicht da. Taty nie ma. Gdy wybuchła wojna, Karl Heinz miał trzy lata. Ojca, który poległ jako żołnierz Wehrmachtu na froncie rosyjskim, zna więc jedynie z opowiadań matki. Pamięta tylko, że w wiosce brakowało mężczyzn.
Drugie wspomnienie Karla Heinza Friebe: czterech esesmanów, którzy z dziwnymi aparatami chodzą w okolicy cmentarza i czegoś szukają (gdy zwierzył się z tego ciotce, położyła tylko palec na ustach – lepiej było nie wiedzieć, nie widzieć). Do wojska zabrano nawet ich nauczyciela Wendlera i za to akurat Karl Heinz dziękuje Bogu, bo Wendler był nazistą i co roku, w urodziny führera, kazał im przez godzinę stać z ręką wyprostowaną w geście hitlerowskiego pozdrowienia.
Trzecim, i z pewnością najpiękniejszym, jego wspomnieniem z dzieciństwa jest Gisela. Gdy o niej mówi, oczy robią mu się okrągłe ze wzruszenia, a stojąca u jego boku żona uśmiecha się zakłopotana. – Nie martw się, kochanie, Gisela była moją pierwszą miłością, a ty jesteś drugą i ostatnią – zapewnia Karl Heinz.
Gisela Franzky mieszkała w żółtym dwupiętrowym domu nieopodal browaru. Friebe miał 7 lat, gdy została jego nauczycielką, niedawno zdała maturę, ale rąk do pracy brakowało, więc to właśnie Giseli powierzono naukę dzieci. – Kochałem ją miłością tak wielką, jak wielka może być miłość siedmiolatka do nauczycielki – wspomina Karl Heinz. – Zrobiłbym dla niej absolutnie wszystko, wieczorami ślęczałem nad książką w nadziei, że następnego dnia spojrzy na mnie z uznaniem.
Karl Heinz przypomina sobie, jak czekał w krzakach przy drodze, aż Gisela wyjdzie ze szkoły. Do domu biegła skrótem – rozglądała się, czy nikt jej nie widzi, przeciskała pod płotem i pędziła przez łąkę do domu. To jedno z ostatnich wspomnień Karla Heinza Friebe, przy których potrafi się uśmiechnąć.
  • Miedzianka
W 1637 r., w czasie wojny trzydziestoletniej, Coppferberge spalili Chorwaci, walczący na terenie Śląska z koalicją szwedzko-francuską. W 1643 r. to samo zrobili Szwedzi. W 1728 r. miasteczko nazywało się już Kopferberg i spłonęło w wielkim pożarze. W 1824 r. w kolejnym pożarze spłonęło 67 budynków. Pod koniec XIX w. Niemcy przechrzcili miasto na Kupferberg. Z tą nazwą przetrwało obie wojny światowe w stanie nienaruszonym.
W 1945 r. najmniejsze i najwyżej położone miasteczko Rzeszy stało się Miedzianką, niewielkim polskim miasteczkiem nieopodal Jeleniej Góry. W 1967 r. żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego podpalili lont i ewangelicki kościół w Miedziance uniósł się na kilka sekund w powietrze, by po chwili obrócić się w kupę gruzu. W 1969 r. rozpoczęto ewakuację i wyburzanie Miedzianki. Po kilku latach z miasteczka zostało zaledwie parę rozrzuconych bezładnie domów, zbyt dużych i zbyt okazałych jak na wieś. I kościół, który pośród tego gąszczu krzaków wygląda jak pomyłka.
Dziś nikt nie pyta, dlaczego Coppferberge spalili najpierw Chorwaci, a potem Szwedzi, nikt nie docieka, jak to się stało, że jednej nocy, z 12 na 13 października 1824 r., spłonęły domy 140 rodzin. Nikogo nie interesuje nawet szczęście Kupferbergu w obu wojnach światowych. Dziś można tylko stanąć pośrodku łąki i zadać sobie pytanie, jakie za każdym razem zadaje sobie Karl Heinz Friebe: – Co się do cholery stało, że tego miasta już nie ma?
  • Kronika
A jest nad czym płakać. „W maju 1987 roku stałam na Krzyżnej Górze pod wysokim krzyżem, patrzyłam na Karkonosze i daleko w śląski kraj. Wymarzone domki Karpnik, Strużnicy i Gruszkowa stały rozrzucone między kwitnącymi łąkami i drzewami, jak gdyby nic się nie zdarzyło, nie poruszył się rozwój ludzkości. Pożegnanie jest trudne z tym wspaniałym, tak ukochanym skrawkiem ojczyzny” – napisała Dora Puschmann w swojej kronice Miedzianki, miasteczka, w którym się urodziła i spędziła młodość. Miasteczka, w którym nie mogła umrzeć.
Kronikę Dory Puschmann trzeba czytać, by zrozumieć, czego już nie ma. Nie ma gospody Pod Czarnym Orłem, gdzie miejscowe damy, plotkujące przy jednym ze stolików, krzywiły się zniesmaczone, podczas gdy ich mężowie intonowali znad talii kart radosną pieśń „Gdybyś miał jeszcze jedną teściową, to…”. Nie ma zabaw, podczas których Martin Lehmann grał na saksofonie, a dookoła wirowały roztańczone pary, każda z nich za tę możliwość zapłaciła muzykowi po 10 fenigów.
W swej kronice Dora Puschmann skrupulatnie wylicza wszystkie zakłady przemysłowe działające w przedwojennym Kupferbergu (browar, papiernia, zakład kamieniarski), warsztaty rzemieślnicze (elektryk, blacharz, garncarz, zdun, krawiec), a nawet pojedynczych przedsiębiorców (pani Trenkler szyła koszule, panie Assmann i Alex zajmowały się pościelarstwem, a pani Breuer handlowała masłem i jajkami).
Nie wszyscy ci, o których pisze Dora Puschmann, mieli szczęście umrzeć w Kupferbergu. Dobrze, jeśli im się to udało. Alfred Neumann, grabarz, kopał im wówczas równe groby na cmentarzu przy drodze do Mniszkowa, z widokiem na Rudawy Janowickie. Tak, by nie musieli patrzeć, jak ich miasto znika.
Tego cmentarza też już nie ma. Płyty nagrobne wyciągano z ziemi ciągnikami, mieszkańcy Miedzianki do dziś wspominają, jak psy rozwlekały potem po całej wiosce ludzkie kości.
  • Dwa dni
Karl Heinz Friebe wyjechał z Miedzianki w czerwcu 1946 r. To był drugi transport na zachód, w pierwszym pojechali jego dziadkowie i stryjek. Tego dnia deszcz padał bez przerwy. Do Jeleniej Góry musieli dojść pieszo, tam rozdano im białe opaski, które mieli nosić na rękach, załadowano do bydlęcych wagonów i rozpoczęła się podróż. Gdzieś w okolicach Marciszowa pociąg stanął. Karl Heinz pamięta wodę lejącą się z nieszczelnego dachu i widok dwóch kościelnych wież na Miedziance, zalewanych strugami deszczu. 

Kościół w Miedziance

Jechali dwa dni – granicę przekraczali w Węglińcu. Ludzie zrywali z ramion opaski. Wąwóz pod granicznym mostem był od nich cały biały. To samo zrobiła jego mama. Karl Heinz długo patrzył na biały skrawek płótna opadający na dno doliny. A potem rozpoczęli nowe życie.
Także dwa dni trwała podróż Stanisława Gruszki, który w 1946 r. skończył 21 lat. I wyruszył z Huty Przedpolskiej w okolicach Tarnopola. W tobołku miał zaledwie jedną koszulę, kawałek chleba i brzytwę. Jechał do brata, na Miedziance była podobno praca w kopalni, brali wszystkich, jak leci. Gruszka jeszcze wtedy nie wiedział, bo nikt nie mógł tego wiedzieć, że kopalnia będzie przekleństwem i jego, i Miedzianki.
Nie, żeby wcześniej nie było tu szybów. Zbocza niewielkiej góry, na której postawiono miasteczko, drążono w poszukiwaniu cennych rud już od średniowiecza. W latach dwudziestych XX w. Niemcy skończyli jednak wydobycie, miasteczko stopniowo traciło swój górniczy charakter.
Esesmani, których pod koniec wojny widział Karl Heinz Friebe, wiedzieli jednak, czego szukają. Nie zdążyli tylko wydobyć tego, co znaleźli. Tym zajęli się już towarzysze. Stalinowi uran był przecież potrzebny.
Kopalnia
Stanisław Gruszka, opowiadając o pracy w kopalni, zachowuje spokój. Macha tylko ręką, gdy poprosić go, by mówił o kolegach z brygady. Wszyscy nie żyją. Rak płuc, pylica, gruźlica. Żyje jeszcze Krupa, ale nie ma krtani. Nic nie powie.
– Nie dało się tego cholerstwa wypluć, odkaszlnąć, zmyć z siebie. Osadzało się to na człowieku i można było trzeć i trzeć, bez skutku. Kopali bez masek, bo maski szybko się zatykały i się w nich dusili. Pyłu było tyle, że dwóch górników, oświetlających sobie drogę karbidówkami, nie widziało się nawzajem, mimo że stali na wyciągnięcie ręki. Mieli mądrego sztygara, więc u nich w brygadzie wypadków nie było. Raz tylko potruli się gazem, wszyscy jak jeden mąż stracili przytomność. Obudzili się na górze, dostali po 10 dni urlopu, by dojść do siebie.
Pracę nadzorowali Rosjanie, to oni mówili, gdzie drążyć, ustalali normy. Przy bramie kopalni stali żołnierze z czujnikami. Sprawdzali wychodzących górników, czy nie wynoszą urobku. Gruszka nie słyszał, by kogoś złapali, ale słyszał, że jak złapią, to kula w łeb. Dlatego przed wyjściem trzepali dokładnie ubrania, by nie została w nich najmniejsza grudka.
8 godzin od poniedziałku do piątku, 6 godzin w sobotę, a potem pędem na zabawę. W Miedziance odbywała się jedna, w pobliskich Janowicach aż trzy. Górnicy mieli pieniądze, bo kopalnia nieźle płaciła. Najwytrwalsi wytrzymywali po 5–6 lat.
Gruszka po dwóch miał już dość. Zwolnił się i poszedł do pracy w papierni. – Dlatego żyję.
  • Ostatni
Maximilian von Glaschinsky prowadził w miasteczku rozlewnię wody oraz wytwórnię lemoniady. 9 lipca 1957 r. jako ostatni Niemiec opuścił miasto. Cztery miesiące później w liście do przyjaciela pisał: „Najgorzej wygląda Miedzianka. Była ona największą kopalnią uranu na wschodzie. (…) Główny szyb kopalni znajdował się na polu chłopa Graebela. Gospodarstwo po prostu zburzono i na tym miejscu wykopano na 300 metrów głęboki szyb wydobywczy. Gruz rozsypano na leżący poniżej teren rolny. Posiadłość Grafa całkowicie zlikwidowano, stajnie zmieniono na warsztaty, dziedziniec na plac składowy. W pałacu zakwaterowały się dwie kompanie rosyjskiej piechoty jako ochrona kopalni. (…) Wokół Miedzianki wykopano łącznie 34 szyby i tyleż samo usypano hałd. (…) Stan dziczyzny jest przejmujący grozą”.
Jan Majka jako mały chłopak biegał do rozlewni wód myć butelki. Za wykonaną pracę dostawał od starego Glaschinskego kilka złotych. – To był równy chłop. Trochę się go baliśmy, bo miał sztuczną nogę, kuśtykał. Chodził czasami po Miedziance i kręcił głową z niedowierzaniem. Potem wyjechał. Kilka lat później zwinęła się też kopalnia.
Swoją obecną żonę Barbarę Jan Majka poznał na Miedziance. Ich rodziny mieszkały dom w dom, razem dokazywali od najmłodszych lat. 25 grudnia 1970 r. wzięli jeden z ostatnich ślubów w tutejszym kościele (katolickim, z tego ewangelickiego nic już nie zostało). To był czas, gdy z Miedzianki wyprowadzali się już wszyscy. Po zamknięciu kopalni i zlikwidowaniu połączeń autobusowych z Janowicami i Jelenią Górą życie stało się tu nieznośne. Władza z jednej strony straszyła mieszkańców, że ziemia pod Miedzianką jest dziurawa jak rzeszoto i wkrótce wszystko się tu zawali. Z drugiej strony kusiła mieszkaniami w Jeleniej Górze.
– Dziś Miedzianka jest na ul. Karłowicza – uśmiecha się smutno Jan Majka. W kilku blokach na jeleniogórskim Zabobrzu żyją dawni mieszkańcy miasteczka. Barbara Majka mówi, że w którąkolwiek ścianę swojego M3 by nie zapukała, to po drugiej stronie odpowie jej ktoś z dawnych sąsiadów. Spotykają się coraz rzadziej, z reguły w kolejce po chleb. Ten z piekarni Mirosiów, którzy zaczynali jeszcze na Miedziance.
  • Mapa
Do kościoła na Miedziance mało kto przychodzi pieszo, bo mało kto dzisiaj tu mieszka. Każdego niedzielnego poranka trawnik wokół świątyni zapełnia się jednak samochodami na jeleniogórskich numerach. Samochodem przyjeżdża wikary, który na co dzień rezyduje w Janowicach. Wszystkie te auta, jak i sam kościół, mogą kiedyś nieoczekiwanie zniknąć.
Tak wynika z mapy, która nie powinna istnieć i której nikt nie powinien widzieć. Ocalała cudem w trakcie niszczenia dokumentów dotyczących kopalni. Wynika z niej, że pod Miedzianką jest więcej tuneli, korytarzy i sztolni, niż wydaje się wszystkim poszukiwaczom skarbów i przygód razem wziętym.
O ile jednak pod kościołem rzeczywiście nie warto parkować samochodu, to już tam, gdzie stał dom babci Friebe, restauracja Breuera i apteka – jak wynika z tej samej mapy – zniszczeń nie ma. Nie trzeba było burzyć domów, wysiedlać ludzi. Wyrok był niepotrzebny. Bajeczka o szkodach górniczych, wymyślona przez władzę, była tylko pretekstem do wyburzenia miasta i pozbycia się problemu sekretnej przeszłości.
Majkowie wracają na Miedziankę tak często, jak to tylko możliwe, spacerują po łące, która kiedyś była rynkiem ich miasteczka. Barbara zawsze patrzy w tamtą stronę, gdy jedzie pociągiem z Jeleniej Góry do Wałbrzycha albo Wrocławia. Miedziankę najlepiej widać gdzieś w okolicy Marciszowa, z gęstwiny lasu wyłania się wtedy wieża kościoła z nieczynnym zegarem.
Karl Heinz Friebe wrócił do Miedzianki w 1989 r. Gdy zobaczył, co z niej zostało, omal nie pękło mu serce. Postanowił, że już nigdy tu nie przyjedzie. Wrócił po roku, wraz z żoną. I tak wraca do dziś. Przyjeżdżał samochodem, parkował nieopodal miejsca, w którym stał niegdyś jego dom, i tam spał. Objeżdżał tak wszystkie stare kąty, spał jak bezdomny tam, gdzie kiedyś stały domy. Pewnego dnia zobaczył, jak drogą do Janowic idą dzieci.
– Gdy stąd wyjeżdżałem, miałem poczucie, że to nieporozumienie, że to trzeba wyjaśnić. Gdy zobaczyłem te dzieci, zrozumiałem, że tak, jak jest teraz, tak będzie już zawsze. Dopiero wtedy przeszła mu złość. Pozostał tylko smutek.
W 1999 r. Karl Heinz Friebe wyczytał w niemieckiej gazecie o starej nauczycielce, która gdzieś nieopodal Holdesheim uczy tureckie dzieci języka niemieckiego. To była Gisela Franzky. Spotkali się następnej wiosny. Gisela przygotowała wspaniałą śląską ucztę. Karl Heinz zwierzył jej się ze swojego młodzieńczego uczucia. I opowiedział jej o ich miasteczku, które zniknęło. Gisela płakała.

Jeleniogórscy radni działają na szkodę miasta

°

"Takie rzeczy to tylko w Jeleniej Górze"...

Jeleniogórscy radni - czerwoni Cezary Wiklik i Jerzy Pleskot, tzw. Klub (wzajemnej adoracji) XXI i oczywiście PiS-uary wstrzymali się od głosu, pozwalając szalejącej czerwonce zwanej także kanclerzem, która głosowała przeciw, utopić wstępnie budowę południowej obwodnicy. Argument pani Malczuk? Cytuję za Jelonka.com:

"Ale rachunek jest prosty, 40 (milionów) dostajemy, 40 wydajemy na odsetki. Nie warto".
Wedle pani Malczuk o wiele bardziej warto nie dostać 40 baniek i zapłacić odsetki z własnej kieszeni. Pani pożal-się-Boże-kanclerz zapomniała również o tym, że inwestycję dofinansuje Urząd Marszałkowski w wysokości około 50% jej wartości. Jak dla mnie postawa radnych, którzy udupili obwodnicę to typowy sabotaż interesów miasta, jego mieszkańców, a przede wszystkim turystów, z których ponoć powiat żyje i dla których radni rzekomo nieba by przychylili.
Radni ci winni zostać postawieni przed sądem, niestety 'waaadze' są w Rzeczypospolitej bezkarne - na każdym szczeblu. A "vox populi" (czytaj: wyborcy) i tak zapomną szybko o - nazwijmy to wprost - przestępstwach legislacyjnych rady miasta, na ratuszu znajdzie się ponownie ten sam zestaw nierobów, kombinatorów i auto-promotorów. 

Sprawą zainteresowali się nawet pan Jerzy Pokój (Urząd Marszałkowski) i pan Marcin Zawiła (poseł PO, kolega Grzesia, Zbycha et consortes). W pełnym żaru liście napisali między innymi: "Obecni posłowie ubiegający się o poparcie Mieszkańców Ziemi Jeleniogórskiej deklarowali w czasie kampanii wyborczej poparcie dla tego projektu. Po ostatnich wyborach budowa obwodnicy miasta została zakwalifikowana do realizacji funduszy UE jako projekt strategiczny. Na Dolnym Śląsku status taki otrzymała tylko obwodnica Wrocławia, co pozwoliło na pominięcie trudnego i czasochłonnego procesu konkursowego". Proponuję zajrzeć do Zbycha i udoić z jego kasy uzyskanej na aferze z automatami o małych wygranych. Będzie jak znalazł na zamknięcie ust pani pożal-się-Boże-kanclerz, zgodnie z zasadą "z rączki do rączki". 


Panu prezydentowi Obrę-bajki autentycznie życzę tym razem powodzenia w przekonywaniu podsądnych... przepraszam: radnych na kolejnej specjalnej sesji Rady Miasta.


Źródła:
Gazeta Wrocławska
Radio Wrocław - z "silną argumentacją" radnej Malczuk (dziękuję, Dominik!) 
TVP Wrocław



A poza tym jeszcze: Jelenia Góra nawiązuje partnerskie (i oparte na równości i parytecie) stosunki z Changzhou, miastem liczącym nieomal 4 miliony mieszkańców. Radnym wyżej wymienionym proponuję: zaprosić wszystkich Szangzouczyków do nas, przepędzić spacerkiem z Maciejowej do Nowego Cmentarza ze 3 razy - i obwodnica będzie wydeptana - a i zwiedzanie odfajkowane. Wszystko bez odsetek.

Ad vocem - wyjaśnienia pana Wiklika (dla mnie pozbawione sensu)

20.10.2009

Zimo-jesień podjeleniogórska

Złotej się nie doczekamy najwyraźniej, stalowa zapadła nad Kotliną. Jesień - pani o dziesiątkach twarzy...





Chrabja - notka krótka wspomnieniowa

Odszedł Chrabja, odszedł do krainy Świętego Spokoju, tak cicho i nieoczekiwanie, bez pożegnania. Nie epatował sobą. Chorował bezgłośnie. 
Był Krzysztof postacią znaną w światku internautów, jego nieustający projekt pod nazwą "Poślizg, organ Partii Świętego Spokoju im. Felicjana Dulskiego", ukazywał się od 1997 r. W ostatnich latach zajmował się przeróżnymi rzeczami: pracował z WOŚP-em Jurka Owsiaka, pisywał do jednego z bardziej znanych polskich portali internetowych, był recenzentem w wydawnictwie. Jeszcze kilka dni temu "ćwierkaliśmy" wesoło na Twitterze na tematy okołopolityczne. 
Wszędzie, gdzie "bywał" (w szczególności "bywał wirtualnie") pozostawi pustkę, której nie sposób będzie wypełnić.I mnie nie dane było poznać Go osobiście, nasz kontakt ograniczał się do korespondencji elektronicznej i - ostatnio - "spotkań" na stronach społecznościowych. Przy czym słowo "ograniczał się" nie jest tu uzasadnione, był to okresami kontakt tyle intensywny, co niezwykle treściwy. Straciliśmy się z internetowych oczu na dłuższy czas, znajomość odżyła przed kilku miesiącami. Na krótko, na cholernie krótko...

Do zobaczenia, Krzysztof!

~~~

via McBor


16.10.2009

Kariery Jeleniogórzan

Wyboiste są drogi karier, szczególnie w środkach 'musowego przykazu', jak to drzewiej mówiono. Świetnym przykładem jest Tomasz Kamel, zwany Kammelem, któremu ostatnio "cuś nóżka się obsuwa". Ale dla kasy - i z takim pas-partout... czegóż się nie wyczynia...



Nagranie z klubu dla kochających inaczej (swobodniej?) "Usta Mariana" - talent pana Tomasza wybuchł z niespotykaną siłą... Zresztą: oceńcie sami....

Wspomnienie linii kolejowej Bolków-Marciszów

Bez komentarza - z łezką w oku...



Grünbusch koło Jeleniej Góry - stara warownia

Na wartko i świetnie redagowanej stronie Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich przy Politechnice Wrocławskiej znalazłem takie oto doniesienie: 
Zamkowa Góra (449 m, niem. Schloß-Berg), należąca do Wzgórz Łomnickich, wznosi się na południe od historycznej Jeleniej Góry (choć obecnie – w granicach miasta), nad terenem dawnej jednostki wojskowej. Las w tej okolicy nosił nazwę Grünbusch („zielony zagajnik”). O średniowiecznym zamku–strażnicy na Zamkowej Górze nie mówią żadne dokumenty, wymieniają go jednak – nie zawsze wiarygodne – XVIII- i XIX-wieczne kroniki, odnotowując zajęcie go przez husytów w 1427 r. O jakichś pozostałościach fundamentów ponad kamieniołomem, znajdującym się na zach. stoku (a więc tuż pod szczytem) pisał w 1927 r. Victor Schaetzke. No i nazwa wzniesienia wiązała się niewątpliwie z tradycją zamkową. Jednak po drugiej wojnie światowej żadnych śladów budowli nie było widać, zatem opowieści o zamku traktowano raczej jako legendę, lub co najwyżej nie mające potwierdzenia domniemanie.
Tak też opisaliśmy Zamkową Górę w książce „Zamki i dwory obronne w Sudetach” (nawiasem mówiąc „proroczo” przewidując rychłe działania jeleniogórskiego środowiska archeologicznego).
Ostatnio pojawiły się informacje o zaprawie murarskiej zauważonej w rejonie szczytu. W ślad za tym zadziałali archeolodzy i – zamek jest, mówiąc najkrócej.
Badania prowadzili we wrześniu studenci z Koła Naukowego Studentów Archeologii U.Wr. (głównie Maria Legut). Na samym szczycie odkopano fragment zaginającego się łukowato muru o długości ok. 10 m i grubości 1,2-1,4 m, ułożonego z dużych kamieni, łączonych zaprawą wapienną (typową dla średniowiecza).
Mur (zapewne fragment muru obwodowego) przecięty jest ścianą kamieniołomu – pewnie więc nie uda się dowiedzieć „co było dalej”, jaki był kształt całego założenia. Z drugiej strony mur dość tajemniczo „rozpływa się” (może został rozebrany?), a jego kontynuację może stanowić ociosana (?) skałka, także stojąca nad samą krawędzią urwiska.
Odkrycie raczej nie budzących już wątpliwości pozostałości zameczku zdaje się potwierdzać wersję, która do tej pory mogła się wydawać nieco fantastyczna (choć tak opisują to kroniki) – o systemie małych zamków strażniczych wokół Jeleniej Góry (Koziniec, Zamczysko w Borowym Jarze, Zamkowa Góra). Taką ich funkcję potwierdza fakt, że nie wiązały się z żadnymi posiadłościami i nie wiadomo nic o rycerzach, dla których stanowiłyby siedziby.  

Przypomnijmy tedy, co znalazło się na ten temat w Kronikach Jeleniogórskich. Niewiele tego, bo istotnie o budowli na terenie byłego poligonu przy obecnej ul. Sudeckiej informacjo brakowało także kronikarzom miasta.

U Herbsta czytamy jedynie tyle:
[...] śląscy władcy usiłowali jeszcze powstrzymać napaści husyckie, tworząc w roku 1427 wspólną armię i wyznaczając miejsce zbiórki w Jeleniej Górze. W tym czasie Husyci bezskutecznie oblegali Chojnik i Sokolec. Również spod zamku we Wleniu wycofali się, nie odnosząc zwycięstwa, więc podpalili miasto. Następnie ruszyli na Lwówek Śląski, jednak  zniszczony przez właśnie wezbrane wody Bobru most uniemożliwił im wkroczenie do miasta. Wówczas zwrócili się całą siłą ku Jeleniej Górze, którą niepokoili kolejno 13, 17 i 19 września. Mieszkańcy bronili się tak dzielnie, że wszystkie trzy ataki zostały odparte,  nie udało się uniknąć podpalenia przedmieść. Zamek na Hausbergu i zamek Bolka nad Bobrem, niedaleko Dąbrowicy broniono tak świetnie, że nie stanęła tam noga żadnego husyty. Jednak zamek w Grünbusche, ćwierć mili od Jeleniej Góry i zamek na wzgórzu opodal Siedlęcina (w Bobrowym Jarze), zwanym dziś Sechstädteberg zniszczono [...]
Vogt precyzuje:
[...] miasto Jelenia Góra odparło trzy szturmy 13, 17 i 19 września 1427 r., natomiast zdobyli kilka pomniejszych zamków – np. Grünbusch i zamek w Lesie Siedlęcińskim, którego ruiny służyły później rycerzom-rabusiom [...].

I jeszcze zdjęcia ze wspomnianej strony SKPS Polibudy: 








15.10.2009

Polska Times zyskuje (w moich oczach)

Na naszym rynku prasy ogólnokrajowej coraz trudniej znaleźć jest tytuł, który byłby łaskawy INFORMOWAĆ, miast "PROPAGANDZIĆ"; wszak  "Gazeta Wyborcza" już od dłuższego czasu (najpóźniej od chwili zbratania się z postkomunistami) jest całkowicie niestrawna, "Rzeczpospolita" jest - jak słusznie zauważył nader często błądzący ex-mini-ster Czuma - tubą propagandową PiS-uaru z sapiącym nawet na piśmie Semką na czele, "Dziennik" nieomal niczym nie różni się od bratniego "Faktu". Na tle tych szmacianych gazetek "Polska-Times" ze swoimi wydaniami regionalnymi staje się nieoczekiwanie najmilszym mi źródłem informacji pisanej. Zmiany dokonały się kolosalne od chwili startu tego dziennika, moim zdaniem - zmiany na lepsze. 







Z dzisiejszego wydania (internetowego) polecam bardzo trafny artykuł charakteryzujący dość dobrze osobę pana Donalda Tuska. W przeciwieństwie do gazety POLSKA-TIMES ten Pan niczego się nie nauczył, a w chwilach trudnych zdaje się całkowicie nie panować ani nad sobą, ani - co gorsza - nad rządem, ergo - nad wydarzeniami w kraju. 


O Tusku także TUTAJ.
I jeszcze o Tusku i PO w Rzepie - Paweł Śpiewak

Koty w marcu, Lenin w październiku. Zima też.

Kilka porannych impresji ze spaceru z Frodą. Data (ku przypomnieniu): 15 października 2009 r., godzina 6.45. Miejsce: Strupice, Jeżów Sudecki. Warunki meteo: silny wiatr północno-zachodni, opady śniegu intensywne, temperatura w ciągu godziny wzrastająca: od minus 1˚C do plus 1˚C, zachmurzenie 8/8. Jest pięknie... Jest pięknie?


 


PS. Chyba trzeba będzie pomyśleć o dokarmianiu kotów naszych śmietnikowych. Mają się dobrze, żyją pod dachem nieukończonego budynku. Robi się jednak zimno...

14.10.2009

Platforma nie zna swoich posłów


Ze względu na to, że należy zapoznać się z metodami kolejnej partii oszustów i kombinatorów, jak okazało się po zaledwie 2 latach jej rządów, wlazłem sobie na stronę Platformy Obywatelskiej. 





To tam powinien znajdować się nazwisko mojego posła, człowieka, który nie bardzo pasuje do tej zgrai łapówkarzy... 
I co znajduję:



Ze zdumieniem przecieram oczy i zaglądam na stronę dolnośląską PO:







Tu jest "Marcin Zawiła"... Tak, jak wybierałem. Szybka zmiana imienia - dla uniknięcia podsłuchu przez CBA? A może - co bardziej prawdopodobne - zwykłe niechlujstwo na stronie Platformy, zupełnie takie samo, jakie cechuje jej rządy? 

Dla mnie jest to po prostu wstyd, że Platforma nie zna imion własnych posłów...





Festiwal Nauki w Jeleniej Górze

Dolnośląski Festiwal Nauki jest imprezą popularnonaukową organizowaną co roku we wrześniu (edycja stacjonarna) i październiku (sesje wyjazdowe w Legnicy, Jeleniej Górze, Wałbrzychu, Ząbkowicach Śląskich) przez wyższe uczelnie Wrocławia, instytuty Polskiej Akademii Nauk oraz środowiska pozauczelniane. Jest adresowany do wszystkich interesujących się nauką, kulturą, sztuką, ciekawymi zjawiskami otaczającego nas świata.

Chcielibyśmy, aby nauka nie była postrzegana jako hermetyczna, niedostępna i niezrozumiała. Chcemy przybliżyć jej tematy, problemy, które rozwiązuje, korzyści, jakie z niej płyną, pokazać jej postęp w różnych dyscyplinach oraz nowe kierunki, jak biotechnologia, nanotechnika i nanotechnologia. Nie unikamy spraw trudnych i drażliwych, a podejmowane tematy są odpowiedzią na ważne dylematy społeczne. W atrakcyjnej, zrozumiałej dla przeciętnego odbiorcy formie staramy się prezentować osiągnięcia nauki we wszystkich dziedzinach wiedzy.

W naszych zamierzeniach Festiwal Nauki ma być wielką "pigułką edukacyjną" - w krótkim czasie można wysłuchać ciekawych wykładów, brać udział w dyskusjach z uczonymi, zwiedzać na co dzień niedostępne laboratoria i warsztaty badawcze przyrodników, lekarzy, inżynierów, humanistów i artystów.

Chcemy uczestniczyć w procesie kształtowania społeczeństwa dysponującego coraz większym zasobem i poziomem wiedzy, przekonać, że wiedza stoi w centrum najważniejszych procesów cywilizacyjnych i że od sposobu i wielkości finansowania nauki zależy poziom i wykształcenie społeczeństwa, a więc nasze miejsce w Unii Europejskiej i na świecie.

Festiwal Nauki to także sposób na integrację środowiska naukowego wokół promowania nauki, kształtowanie postaw odpowiedzialności uczonych za wykorzystywanie odkryć naukowych, promocja regionalnych inicjatyw edukacyjnych, uzdolnionej młodzieży oraz pomoc w wyborze kierunku studiów wyższych. To sposób na zainteresowanie przemysłu i firm potencjalnymi możliwościami zastosowań badań i odkryć naukowych. 


Program jeleniogórskiej części Festiwalu do obejrzenia (i pobrania) TUTAJ (format.pdf) 

Galeriomania jeleniogórska

Nie, nie - absolutnie nie jestem przeciwnikiem budowy Galerii Handlowych, nie jestem też (niestety) ani inwestorem, ani udziałowcem żadnej z nich. Uważam, że ogromny plac obecnego tzw. "dworca" PKS w samym centrum Jeleniej Góry nie jest ozdobą miasta, nie jest nią również pawilon "Komfortu". Jeżeli więc jakaś firma (w tym wypadku duński TK Development, która na swoich stronach o Jeleniej Górze nawet nie wspomina) chce budować - niechaj buduje. Panie i Panowie z Wydziału Architektury niech stoją na straży przepisów, pan Konserwator Kapałczyński niech pilnuje zabytków sąsiadujących z przyszłym molochem - a jeleniogórzanie i mieszkańcy powiatu niech zarabiają kasę, którą w galeriach powstających będą wydawać... No właśnie... Na palcach policzmy: Focus, Müller, rozbudowane Tesco, planowana rozbudowa Echo, jakieś plotki o galerii z kinem i basenem na placu cyrkowo-wesołomiasteczkowym przy JPII, czy też na terenie działek koło Szpitala Wojewódzkiego... Kto zapełni kasy tych "instytucji", z czego będą czerpały zyski? Niby nie mój problem, jak wyżej wspomniałem, ale nie bardzo widzi mi się perspektywa pustych kolosów ze szkła, stali i betonu (jak w przypadku Lublina na przykład), straszących w centrum miasta, czy na Zabobrzu. 


BezRadni jeleniogórscy pochylili się z troską nad rozwiązaniami komunikacyjnymi ("Radni bardzo przychylnie przyjęli prezentację firmy developerskiej. Zaczęto dyskutować o konieczności przebudowy i modernizacji ciągów komunikacyjnych przy ulicy Podwale, Mostowej, Grunwaldzkiej i alei Jana Pawła II. Wybudowanie tak dużego obiektu spowoduje, że ruch samochodowy w tym rejonie będzie jeszcze większy. – Coraz pilniejsza staje się konieczność wybudowania estakady nad ulicą Grunwaldzką. To jedyne rozwiązanie tego węzła – argumentowano"), chociaż nie dalej, jak dwa tygodnie temu pan Lenard wyraźnie powiedział, że kasy na tego rodzaju inwestycje "niet i nie bud'et". Zresztą - kogo obchodzi, co mówią funkcyjni miejscy: z reguły i tak pieprzą w bambus.


Jelenia Góra - miastem galerii, czy galerników?

(fot. via Nowiny Jeleniogórskie, tam też dyskusja na forum)

12.10.2009

Szarość marna



Jelenia Góra-Strupice, 12 października 2009 - godzina 8.30... 


Dzień bardzo przygnębiający. Na jutro zapowiadają śnieg (w Tatrach ponoć już biało). Powoli (wirus po wirusie) pozbywam się grypy. 




Do Domu Hauptmannów przyjeżdża w czwartek Henryk Waniek (spotkanie i jego wykład o 19.00). Może się jakoś dowlokę. 


Teraz idę zanurzyć się w przemkowej wersji Walonów. Pan Doktor ma ponoć najświeższe o nich informacje - wprost z CBA.

10.10.2009

L-4

Składam broń - i składam się do łóżka. Powalczyłem wczoraj "na chodzonego" i przegrałem. Rozwaliła mnie (chyba) grypa (chyba) nieświńska. Poranny spacerek z Frodą był wyzwaniem, uznaję teraz wyższość grypy nad wolą.

9.10.2009

Jakuszyce tracą wielką szansę

Gazeta Wrocławska, a za nią portal "Nasze miasto" donoszą, że nie dojdzie do planowanej (i niezwykle potrzebnej) inwestycji: rozbudowy ośrodka narciarstwa biegowego na Polanie Jakuszyckiej.

Mam wrażenie, że głównym "hamulcowym" jest Stowarzyszenie Bieg Piastów z jego naczelnym wodzem, panem Julianem Gozdowskim. Argumenty przez niego przedstawione to jedna strona medalu (nie wszystkie są zasadne), natomiast utworzenie spółki - co jest wymogiem ze strony Urzędu Marszałkowskiego - oznaczałoby koniec absolutnych (dodajmy: znajdujących się poza jakąkolwiek kontrolą pod względem finansowym) rządów pana Gozdowskiego. Stwierdzenie: "Organizacja rozważa sprzedaż części wartego 10 mln zł ośrodka. Według prezesa Juliana Gozdowskiego kupnem zainteresowani są Czesi" zdaje się potwierdzać podejrzenie, że naczelny wódz Stowarzyszenia prędzej pozbędzie się kawałka majątku, niż dopuści do zarządzania kogokolwiek innego. Przy czym przyznać należy, że bez pana Gozdowskiego o Jakuszycach do dzisiaj nikt by nie słyszał. Jednak marnującej się szansy szkoda: stracone 3 miliony ministerialnej dotacji piechotą (ani na nartach biegowych) nie chodzi...
Jedna z piękniejszych tras biegowych pomiędzy Polaną Jakuszycką a Orlem (jesień 2009)

Flagi

free counters