Rano wracałem z sunią ze spaceru, gdy nagle dobiegło nas niezbyt głośne, ale żałosne pomiaukiwanie. W niszy pomiędzy betonem ścian budynków, na mokrym żwirze leżało kocię: zmarznięte, wygłodniałe i przestraszone. Mimo fukająco-drapiących protestów udało mi się kotka złapać i... zabrać do domu. Piękne zwierzątko. Jak się okazało po wizycie u weta - pan kotek ma ok. 6 tygodni, jest na pierwszy (i drugi) rzut oka zdrowy, a profilaktycznie (także przez wzgląd na Frodę) postanowiliśmy go odrobaczyć. No i... no i jest. Ale zostać u nas nie może - nie te warunki, nie ta tolerancja ze strony Frody. Obdzwoniliśmy niemal wszystkich znajomych z książki telefonicznej w komórce, ale chętnych na "Kaziuka" (tak prowizorycznie pana kota nazwałem) nie ma. Żal straszny, ale jutro kocię powędruje do schroniska. Szkoda. Bardzo szkoda...
AKTUALIZACJA: Jak to w życiu często bywa – wszystko ułożyło się dla Kaziuka inaczej, niż planowaliśmy, ale nie mniej szczęśliwie. Na rozesłane wici (patrz wyżej) odpowiedziało młode małżeństwo z Zabobrza jeleniogórskiego. Wczoraj wieczorem zadzwonili, upewnili się, czy Kaziuk jeszcze „do wzięcia”, a dzisiaj – po zakupach czynionych pod kątem kota (kuweta, grysik, jadło, zabawki…) – przyjechali i Kaziuka zabrali. Będzie mu dobrze, dziewczyna wychowana z kotami – więc nie ma obaw. Kot Kaziuk |
Kaziuku, życzę ci wspaniałego życia!