W archiwach znajdzie się niechybnie notka: „W dniu 5
listopada 2011 r. w Jeleniej Górze odbyła sie Konferencja...”. Liczne są: i
archiwa, i notatki... i konferencje; a jednak ta sobotnia warta jest notki nie tylko „ad acta”. Wcale
nie najważniejszą przyczyną „godności uwagi” są jeleniogórskie (i
pozajeleniogórskie) tuzy, które podczas sympatycznego sympozjum głosiły ex cathedra
rzeczy zajmujące, acz dość pospolite: w końcu słuchacze licznie zgromadzeni nie
spod sroczego ogona byli; z tematyką obeznani i – co widać było – sednem sprawy
zainteresowani.
Pozwolą Państwo, że wprzódy kilka słów bardzo subiektywnych,
a później dopiero relacja. Najsampierw więc przypomnę wezwanie tej konferencji,
bo czytając moje wywody pomyślą Państwo jeszcze, że na zupełnie innej
konferencji byłem, niż wspominana juz w poprzednim poście:
MIJAJĄCE KRAJOBRAZY ZIEMI JELENIOGÓRSKIEJ
Jest to jedno z dość pokaźnego cyklu spotkań regionalnych w
ramach odbywających się w okresach dziesięcioletnich Kongresów Krajoznawstwa,
których niejako pożywką są właśnie takie, jak wczorajsze spotkania regionalne.
Tu wielki „szacun” (wiem, słowo niekoszerne) dla ZG PTTK i przewodniczącego
jego Komisji Krajoznawczej doktora Józefa Partyki (nb. z-cy dyrektora
Ojcowskiego Parku Narodowego) za
działania na tym polu (polu wielce krajobrazowym) podejmowane. No, ale do
rzeczy (by Regince „Ad Rem” nie wypominać):
Krzysztof Tęcza spotkanie moderował i z wdziękiem wrodzonym
prowadził.
Pierwszym mówcą (od razu z grubej rury!) był zaś Marcin Z., znany
również pod pseudonimem „Prezydent Jeleniej Góry”. Ciekawie było, albowiem
zapodał Marcin w programie, że wystąpi z referatem-niespodzianką. Była ona, istotnie,
tyle że Prelegent (pleno titulo) w ferworze udanej niezwykle walki z językiem
mówionym niemal o niej zapomniał.
A mówił o ludziach. O Ludziach mówił.
Podkreślał, jak wielkie znaczenie dla kształtowania krajobrazu społecznego mają
osoby ten krajobraz moderujący, opisujący, dokumentujący. Mówił o ewolucji
świadomości mieszkańców Ziem Zachodnich (zabolało mnie, gdy całkiem serio – nie
w przenośni – użył terminu „Odzyskanych”), o lękach i niepewności pierwszych
osadników (kolonistów?) powojennych, o sile i – jednak – mądrości komunistycznej
propagandy, wybijającej wielkimi literami pojęcie „piastowskości” naszych ziem.
Wspomniał o Sekulskim, wielkim utrwalaczu piastowskiej legendy Śląska, wymienił
(co oczywiste) Tadeusza Stecia i jego, napisaną wspólnie z Wojciechem
Walczakiem, „Monografię krajoznawczą” Karkonoszy, która była pierwszą (wielce
udaną) próbą odejścia od obowiązującego po 1945 r. sposobu opisywania historii
tych ziem. Poszedł następnie Marcin tropem swoich pasji historycznych:
wspominał ludzi wielkich, których los wojenny i powojenny w te strony rzucił, a
o których zdarza sie nam zapominać. Padły więc nazwiska Bolesława Tomaszewskiego
(ps. Ostroga), Jana Ładosia czy Jana Koprowskiego. Nie kojarzą Państwo? Odsyłam
więc do Słownika Biograficznego Ziemi Jeleniogórskiej. I jako niedawny jeszcze dyrektor Książnicy Karkonoskiej zwrócił się Marcin z
prośbą do Słuchaczy (ale również – jak sądzę – do wszystkich innych)
o czynny udział w Słownika tego redagowaniu. Mówił Wielce Szanowny Prezydent
długo. Limit czasowy przekroczył po wielokroć.
A gdy skończył, rozległ się
pomruk: „A gdzie niespodzianka?”. Była ci i ona, niezbyt wprawdzie imponującą,
ale ciekawą: otóż wygrzebał Zawiła księgę wklejkową z artykułami prasowymi
dotyczącymi Cieplic, utworzoną na zlecenie dyrekcji uzdrowiska w latach pięćdziesiątych.
I z księgi tej zacytował krótko, bardzo krótko, albowiem – jak wspomniałem –
czas jego wystąpienia minął dawno.
Kolejnym mówcą był doktor Józef Partyka, który przedstawił
ideę odbywających się co 10 lat Kongresów Krajoznawczych i organizowanych w trakcie
owych dziesięcioletnich interwałów Konferencji Krajoznawczych. Dobrze mówił pan
doktor, zajmująco.
Dr Józef Partyka |
Na scenę zaproszono naszego dyrektora od lokalnych założeń
parkowo-narodowych: Andrzej Raj o ingerencji człowieczej architektury w
krajobraz karkonoski. Nie mogło zabraknąć sztandarowego przykładu: „hotelu na Gie” w Karpaczu, wspomniał Andrzej o niebieskim pudle Polcoloritu w
Piechowicach. Niezwykłe w jego referacie (dla mnie niezwykłe) było podanie
Sobieszowa jako przykładu harmonijnego, nieingerencyjnego rozwoju siedliska
ludzkiego (u stóp enklawy KPN-u). Sporo ciekawych zdjęć i materiałów „rzuconych”
na ekran.
Andrzej Raj, też dr |
Była też mowa o szlakach turystycznych, o ich roli w krajobrazu
obrazie... pikczerze, znaczy: „Układanie kostki, kamieni to nie tylko kwestia
komfortu dla turystów. Po tak ułożonej drodze (bo juz nie ‘ścieżce’) turyści
chodzą, nie zbaczając na boki, nie wydeptując ścieżek równoległych. Przed ułożeniem
kostki na odcinku górna stacja wyciągu na Kopę – Dom Śląski ciąg szlaku był obniżony
o 1,5 metra w stosunku do sąsiedztwa kosodrzewinowego: poprzez „wydeptanie”,
wypłukanie i rozmycie gleby”. Aż niewiarygodne!
Polecę teraz hurtem bardziej, bom nie wszystkich referatów
wysłuchiwał: kolejnym mówcą był Staszek Firszt, dyrektor Muzeum Przyrodniczego
w Jeleniej Górze, następnie o archiwaliach turystycznych opowiadał Ivo
Łaborewicz. Przemek Wiater – a jakże – o Walonach, a Jaro Szczyżowski o
Willu-Erichu Peuckercie. Niezwykle ciekawie o Chojniku mówił vice-szefu naszego
PTTK-u, Andrzej Mateusiak. Przepiękne ukuł też (przejęzyczając się) określenie:
„ochrońcy przyrody”. O tramwajach jeleniogórskich, malowniczych i pięknie
wpisanych w krajobraz wykładał Czarek Wiklik.
Stanisław Firszt |
Od lewej: Przemek Wiater, Jaro Szczyżowski, Jędrzej Hałatek |
Andrzej ("Ochrońcy Przyrody") Mateusiak |
Walon Naczelny (ale nie: Główny) |
W przerwie pięknie zagrali „Szyszaki” w składzie: Aleksandra
Jurczenko, Zbigniew Jurczenko, Maciej Gałęski, Witold Stambulski, Marek
Piwowarski. No i bufet... był, bogaty.
Warto było poświęcić tych kilka godzin na posłuchanie
niezwykle ciekawych przemówień
Mimo wszystko: było bardzo ciekawie |
Zresztą samych organizatorów zaskoczyła liczba
konferencjobiorców: niewielka sala w Książnicy wypełniona była ponad brzegi. I
dużo „czerwonych”, bardzo dużo. Chwała przewodnikom sudeckim za to, że nie ustają
w samokształceniu. Szkoda tylko, że pośród nich tak mało było przewodników „nowej
generacji”. Młodzieży, wierzcie mi, internet to nie wszystko; a bycie
Przewodnikiem Sudeckim, to coś więcej, niż trzy paczki dniówki.
A propos "dniówki przewodnickiej": bufet konferencyjny |
A mnie najbardziej (pozytywnie) zaskoczyło pierwsze wystąpienie. Może dlatego, że młody jeleniogórskim stażem jestem i z prelegentem na żywo nie miałem do czynienia. W kwestii "odzyskania" Ziem Zachodnich IMHO termin był użyty względnie poprawnie, bo w kontekście przemian świadomości mieszkańców w okresie, kiedy określenia tego używano powszechnie. Co do samej "niespodzianki" - ja ten cytat już gdzieś, cholera, widziałem. I potem długo, bezskutecznie poszukiwałem. No i masz, znalazło się samo. Ale jestem więcej niż pewien, że gdzieś był już publikowany.
OdpowiedzUsuńNie można Marcinowi odmówić umiejętności retorycznych i narratorskich. Z ostatnich prezydentów jeleniogórskich jest w tym najlepszy. Poza tym - tu nie zamierzam kadzić, stwierdzam fakty - facet ma sporo do powiedzenia "z dyni", z wiedzy własnej. Jak owa wspaniała humanistyczna wiedza przełoży się na "prezydencję" - ocenimy za 3 lata.
OdpowiedzUsuńdo Przemek: powyższy cytat dotyczący Ducha Gór pochodzący z artykułu R. Izbickiego "Głos Ludu" zamieściłem w "Kolonia artystyczna w Szklarskiej Porębie" [w:] Wokół niemieckiego dziedzictwa kulturowego na Ziemiach Zachodnich i Północnych, red. Z. Mazur, Poznań 1997 i powtórzyłem w "Karkonoski Duch Gór. Zarys dziejów", Spiski walońskie, Jelenia Góra 2005.
OdpowiedzUsuń"Skończyć z Rübezahlem! Musimy równie ostro wystąpić przeciw 'uświęconemu' przez nadwornego tych okolic grafomana [zapewne chodzi o Carla Hauptmanna - przyp. P.W.] - kultu niejakiego Rübezahla, co po polsku wypada dosłownie : Liczyrzepa.
Z dziwnym uporem robi się z tego dziada z długą po kostki brodą, na golasa wałęsającego się po górach i w gruncie rzeczy złośliwego, tępego tworu niemieckiej fantazji literackiej - coś w rodzaju naszego Janosika lub wschodnio - karpackiego Dobosza.
Na okładkach wydawnictw regionalnych, pocztówkach, wywieszkach reklamowych, szyldach sklepów i , pożal się Boże, "pamiątkach turystycznych" dziadyga ten z potworną maczugą w łapie ma symbolizować sympatycznego i ... na dobitek słowiańskiego ducha Karkonoszy. Skąd u diabła ubrdało się komuś , że to ma jakiś sens w ogóle, a propagandowy w szczególności ?
A niechże ktoś wyrwie tę maczugę i dopóty po łbach tłucze, aż zatłucze na amen regionalne dziwowisko.
W muzeum w Szklarskiej Porębie Środkowej [dawna "Hala Baśni"- przyp. P.W.] pokazują te historie na kilkunastu "landschaftach". Narracyjna podkładka ma je zwiedzającym Polakom przybliżyć w odczuwaniu typowo... niemieckiej kultury.
Nam się natomiast wydaje najwłaściwsze - spalić te bohomazy, spalić i inne jeszcze obrazy, ozdóbki na budynku, płaskorzeźby i wszystko, co trzeba, aby je więcej oko jako tako kulturalnego turysty nie zobaczyło".
Rzeczywiście, pierwsza pozycja wygląda znajomo. Smutne, że w przypadku Sagenhalle właśnie jakoś tak się to chyba odbyło... Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńad Przemek W.: Bardzo fajnie, że zamieściłeś przedmiotowy fragment tekstu Izbickiego. Widać, jak na przestrzeni czasowej trzech pokoleń zmieniło się nasze pojmowanie "niemieckości" Ducha Gór; postaci nierozerwalnie związanej z Karkonoszami (i Górami Izerskimi), a przecież nie przyznającej się (całe szczęście!) do żadnej narodowości. Nasz on-ci jest, nasz Karkonosko-Izerski, a mówi płynnie we wszystkich dostępnych i używanych w tych górach językach. Swoimi igrcami po równo "karał" Czechów, Niemców i Polaków. I tak będzie zawsze...
OdpowiedzUsuńNo, a w Izerskich to jeszcze Flins siedzi ponoć.
OdpowiedzUsuń