Uważam, że to najistotniejsze głosowanie spośród tych, w których przychodzi nam brać (lub i nie...) udział w Polsce po wstąpieniu do UE. Są jak koszula..., nie: jak podkoszulek: najbliższe ciału. To w nich mamy szansę głosować na "ludzi z sąsiedztwa" (nie każdy ma przecież za sąsiada jakiegoś partyjnego bonza, czy innego człeka o sile sprawczo-politycznej na niwie Sejmu), to w nich wybieramy na 4 lata ludzi, którzy tym "naszym podkoszulkiem" będą zarządzać: gminą, miastem, sejmikiem... I wreszcie to w nich nie najważniejsza jest PARTIA, lecz konkretny CZŁOWIEK, nawet jeśli z listy partyjnej startuje. Zgoda: to partie decydują o doborze kandydatów na kandydatów, a później kandydatów "numerują" na liście (mówię tu wszak o tzw. listach partyjnych, są bowiem listy różnych Stowarzyszeń, Klubów Poparcia, a nawet indywidualnych Komitetów Wyborczych Jednego Człowieka), ale też głosy oddajemy bezpośrednio na kandydata. I choć w dalszym ciągu tzw. "Jedynka" ma większe szanse na "wejście" (gdziekolwiek, czasami w zupełnie niespodziewane miejsca), to i "Siódemka" nie jest bez szans.
Nie wierzę w kandydatów z list pozapartyjnych, ani z list "samozwańczych" tych kandydatów, którzy - mimo członkostwa w Partii - od tej Partii poparcia nie dostali. Ba, uważam, że te ostatnie indywidua to ludzie chorobliwie opętani żądzą pozostania na stanowisku: jeśli nie dotychczasowym, to zbliżonym. Komitety typu Zawiłowego jeszcze bardziej psują tę i tak pokaleczoną demokrację polską. Stąd - mimo mojego zniechęcenia do wszelakich partii na szczeblu ogólnokrajowym - pilnie przeglądam listy partyjne szczebla samorządowego i szukam wśród nich "moich" kandydatów. Ludzi, których znam - czy to osobiście, czy pośrednio poprzez ich dokonania zawodowe, niezawodowe, administracyjne i zwykłe, codzienne. Nie powinno dziwić, że moja uwaga koncentruje się głównie na dokonaniach w sferze - jak to się zwykło banalizować - "szeroko pojętej kultury". Łaknę jej, chcę jej i... (last but not least) czasami czerpię z niej zupełnie przyziemne, materialne korzyści.
Uważam też, że najważniejszy jest udział w wyborach. Mimo zniechęcenia do tych, którzy przez ostatnie lata dzierżyli (jakąś tam) władzę na (jakimś tam) szczeblu. Mimo zmęczenia wojnami, wojenkami i partyzantką polityczną. Mimo rozczarowań, jakie każdego z nas spotkały w związku z dokonanymi przed czterema laty wyborami. Myślę, że iść trzeba. Wybrać zgodnie z własnym przekonaniem wobec osoby, na którą zagłosujemy. I - jeżeli znów spotka nas rozczarowanie - z otwartą przyłbicą i w pełni praw wyborczych czynnych krytykować. Lub chwalić, gdy działalność naszego kandydata na pochwały zasługuje. Ale 16 listopada 2014 iść na głosowanie mus.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz