3.02.2013

Zapamiętać się w historii. Wystawa w Muzeum Karkonoskim.


Hugo Seydel spogląda - jak sądzę - z dumą na dzisiejsze muzeum. Jego Muzeum.

Muzea regionalne, jak wiemy z doświadczenia, przyciągają rzesze zwiedzających, poznają oni swoją ojczyznę, uczą się jej historii i miłości do niej. Postrzegają przedmioty, obok których normalnie przechodziliby obojętnie, w zupełnie nowym świetle. Rozbudzana jest w nich więc i pogłębiana miłość do regionu i do ojczyzny.
Hugo Seydel
[“Wspomnienia tajnego radcy prawnego doktora h. c. Seydela w Jeleniej Górze z jego działalności
w Towarzystwie Karkonoskim”. Jelenia Góra 2008 r., wyd.: Muzeum Karkonoskie
przy współpracy Muzeum Śląskiego w Görlitz. Tłumaczenie: Tomasz Pryll]

Czym jest historia? Echem przeszłości odbitym przez przyszłość. Odblaskiem przyszłości rzuconym w przeszłość.
V. M. Hugo


Dość pilnie, choć ukryty za monitorem komputera domowego, obserwowałem powstawanie dzieła zbiorowego, które wreszcie z końcem stycznia 2013 roku pokazane zostało światu: oto po wielu miesiącach prac otwarta została w Muzeum Karkonoskim wystawa stała o dość enigmatycznym tytule „Z historii Jeleniej Góry i regionu”. Huczności odbyły się pierwszego dnia lutego, gdy na zaproszenie Gabrieli Zawiły progi muzeum przekroczyły dziesiątki (setek nie było chyba?) par nóg obutych a to w pantofle wysoce VIP-owskie, a to w trapery mocno turystyczne, a to w półbuty, jakie zwykli wzuwać ludzie zainteresowani kulturą i historią. Były przemówienia, podziękowania i wyliczanki Tych-Bez-Których-Nic-Nigdy, było też masę hand-shake’ów. Do dzisiaj zastanawiałem się, czy umyć prawicę własną, która honor miała spocząć w dłoniach trzech byłych i obecnych prezydentów miasta naszego, dwóch radnych obecnej i jednego nieobecnej kadencji, przedstawicieli prężnie (ale nie tak, jak za czasów Seydela) działającego Riesengebirgsverein z Görlitz oraz tamtejszego Muzeum Śląskiego; obecnej pani dyrektor „muzea” oraz jej poprzednika, licznych (różnie funkcjonujących) funkcyjnych urzędników starostwa, urzędu miejskiego i przedstawicieli władz miast sąsiednich. Do sobotniego wieczora dłoni nie obmywałem zbyt intensywnie.

Jednak dzisiaj – gdy na zwiedzanie wystawy zaprosili nas (znaczy: wszystkich chętnych, zainteresowanych i ciekawych) opiekunowie poszczególnych działów Wielkiej Wystawy, by poopowiadać o trudach jej przygotowania... – tak więc dzisiaj rano prawicę jednak umyłem, licząc się z nowymi, nie mniej istotnymi uściskami.
Sporo przed 11.00 byliśmy z Połowinką na muzealnym podwórcu, zaraz też wkroczyliśmy na „salony”. Osób w hallu było kilkanaście, pośród nich – co bardzo cieszy – spora grupka blacharzy czerwonomundurowych z Andrzejem Mateusiakiem, który sokolim okiem obserwował, kto z obecnych kursantów łaskaw był zjawić się na wystawie - dla Przewodników Sudeckich ważnej niezwykle. Zresztą liczba chętnych na niedzielne zwiedzanie zaskoczyła chyba samych organizatorów: kiepski jestem z szacunków tłumu, ale zawsze umiałem oszacować „pogłowie” oprowadzanej przez siebie grupy turystycznej: tu, moi Państwo, były lekko licząc ze trzy 40-osobowe grupy razem wzięte...
Wstępem oprowadzanie rozpoczęła pani Kasia Kułakowska, Główna Zawiadowczyni prac przygotowawczych, a równocześnie współopiekunka części wystawy poświęconej sztuce i rzemiośle w wiekach od XVIII do XX. Po niej rozwinął się Tomek Miszczyk, mówiąc o archeologicznych eksponatach, ich przedstawieniu, pochodzeniu i znaczeniu dla historii miasta. Było też o naszym jeleniogórskim mieczu nimbem owianym. Pięknie i zajmująco mówił Tomek, aż przeszedł do kolejnego pomieszczenia, w którym całe wsłuchane towarzystwo zwiedzające zmieścić się prawa nie miało. Zrezygnowałem i ja w tym momencie, poszedłem pozwiedzać na własną rękę (i odpowiedzialność). I zakurzyć poszedłem też.
Kolejnym fabularyzatorem był Robert Rzeszowski (panią Kasię Kułakowską pominąłem, ale nie było sposobu, by dopchać się w okolice Patrycjum!). Mówił cicho, bardzo cicho... to też metoda na zdobycie uwagi zwiedzających, ale na mój gust Robert przedobrzył. W kolejnej sali czekała już Kasia Szafrańska, by oczarować widzów woalem, lnem, narzędziem tym, czy owym; konstrukcją (chaty karkonoskiej) i strukturą (materii utkanej).
Poza protokołem udało mi się porozmawiać z Elą Ratajczak i Katarzyną Kułakowską. Przyznały, że nie wszystko szło jak po maśle, że jak miecz Bolka Damoklesa wisiał na wszystkimi nieprzekraczalny termin otwarcia wystawy. I powtórzyły obie panie to, co mówił każdy z kolejnych opowiadających: „Za mało miejsca!”. Ot, dać muzealnikowi mały palec... Przed rozbudową muzeum miejsca (o ile pamiętam) było jeszcze mniej: archeologia Tomka mieściła się na stryszku Patrycjum (cała!), etnografia siedziała kątem w chacie, Robert miewał jakieś ustronne gabloty. Oczyma duszy widzę, jak lwice i lwy muzealne wydzierały sobie w fazie planowania wystawy każdy milimetr kwadratowy ściany, podłogi, każdy kubik gabloty... To musiały być piękne operatywki!
A jednak (to nie zarzut, to po prostu przemyślenie) zabrakło istotnej ekspozycji: zabrakło malarstwa. Ja wiem, że jest mała galeria, że nie wszystko zaległo w magazynach – ale trochę szkoda, że galeryjka malusia i na uboczu. Mam wrażenie, że mój pogląd podziela także pani Ewa Soltan, z którą również miałem przyjemność zamienić dzisiaj kilka słów.
Zapytają Państwo o wystawę? Jest... imponująca! Nie mówię tego na wyrost, bo też Jelenia Góra na Paryż (ani na Wrocław) nie wyrośnie w tym stuleciu. Ale na naszym rodzimym gruncie takiej wystawy jeszcze nie było. I wrażenia tego nie zmienią złe języki, ani też honorowe wyznania nielicznych przecież potknięć (których usunięcie nie stanowi problemu, więc nie warto o nich nawet wspominać). Natomiast OPISYWANIE wystawy na blogu, słowem własnym, mija się moim zdaniem ze zdrowym rozsądkiem. Poniżej kilka zdjęć, które niechby stały się impulsem do zwiedzenia ekspozycji osobiście: nie po to nasi Muzealnicy dobyli i w sposób niebywale plastyczny uwypuklili najcenniejsze ich zdaniem zabytki historii, by ich trud niszczyć drętwym, niezbyt wprawnym opisem. To, moi drodzy Państwo, trzeba „własnymi oczyma” konsumować! A jeśli nawet nie byłoby żadnego z kustoszy – są media, multimedia i paramedia, komputery rozpisane na tekst i głosy (wielojęzyczne), obrazki obrazków, przedmiotów i wydarzeń. Szczegółowy opis znajdą Państwo również we wspaniałym trójjęzycznym katalogu. Natomiast samą wystawę trzeba przeżywać, chłonąć i podziwiać osobiście, maksymalnie samotrzeć. Bo cztery osoby to już tłum – przynajmniej w przypadku tej wystawy, która niesie ze sobą taką moc wiedzy i informacji, że zwiedzanie wnet zamieni się w kontemplację.
Całej wspaniałej załodze Muzeum Karkonoskiego ze szczerego serca dziękuję za to, co dane mi było oglądać, czego wolno mi było wysłuchać; za trud w przygotowanie wystawy włożony. To nie koniec moich wizyt, moich zwiedzań tej wystawy: tu się chce wracać!

Chata w chacie - karkonoskie domostwo wiejskie zadaszone
Tomek Miszczyk (tyłem) i "zbiór Katarzyn Muzealnych" - Kasia Kułakowska i Kasia Szafrańska.
Jest też Kolumna i Jawor. 
Tłum słuchaczy, ale były także panie oglądające pilnie. 
Kasia udowodniła (nie ona pierwsza),  że historia i dawne bogactwo Jeleniej Góry z lnem i lnianymi wytworami nierozerwalnie jest związane

Czepiec dwuczęściowy lniany, datowany na rok 1816
To tylko część gości podczas dzisiejszego "Dnia Otwartego" 
Młodzież młodsza w mig rozgryzła tajniki multimedialnych ekranów interaktywnych

Patrycjum "po nowemu
Cirilla dell'Antoniego amorki w drewnie wykonane  - należą do moich ulubionych "fantów"

Do bloga marsz!

Prawdą jest, że się pod względem blogowym zaniedbałem strasznie. Usprawiedliwień mógłbym napisać wiele, pewnie wszystkie byłby bardziej lub mniej "utrzymane w formule języka dyplomatycznego", czyli - byłyby po prostu nieszczere. 
Dwa powody nadmienię jednak, zupełnie niedyplomatyczne; przeciwnie - zupełnie szczere:
Po primo więc: zajmujemy się w zespole mikrym, ale jakże miłym, dość skutecznym (choć ostatnie ciosy, jakie na nas spadły mogą temu akurat twierdzeniu zadać kłam), no i przede wszystkim: gronie niezwykle kompetentnym pewnym zakrojonym szeroko (aż po Wisłę) projektem, który w kwietniu 2013 albo wybuchnie wspaniałą feerią barw, albo... spali na panewce (także w sposób wielce kolorowy). O tym więcej ani słowa, przyjdzie czas - będzie wpis. Teraz idę w zaparte - by tylko nie zapeszyć!
Po drugie (oczywiście też primo!): znalazłem się trochę w sytuacji jak z tego oto dowcipu. Otóż rodzina szczęśliwa dochowała się syna, lat 6; niestety niemowy. Lekarze, terapie, zachęty i groźby nie spowodowały u dziecka zmiany: od maleńkości cisza i milczenie. I oto pewnej niedzieli podczas obiadu, po dwóch pierwszych zaczerpniętych łyżkach zupy zupełnie zaskakująco dziecię rzekło: "Mamusiu, czy może mama podać mi sól?". Szok był tak wielki, że sztućce powypadały rodzicom z rąk, na twarzach odmalowała się radość przemieszana z zaskoczeniem bezgranicznym, aż w końcu ojciec wykrztusił: "Ja.. Jasiu, to ty... mówisz?! Dziecko, czego żeś się nie odzywało do tej pory?!". Jaś zaś ze stoickim spokojem: "Do tej pory wszystko było w porządku, to co miałem gadać...?". 
I jak ten Jaś czuję się w mojej Jeleniej Górze, w mojej podkarkonoskiej (podgórokaczawskiej) małej ojczyźnie. Pory roku mijają, złota polska jesień była, śnieg był, zniknął i znów się pojawił. Kultura wysoka obniżyła poziom, kultura niska zanikła prawie całkowicie. W polityce trynd niezmienny: rękami i działaniami (i brakiem jakichkolwiek realnych działań) swoich lokalnych polityków Platforma Obywatelska masakruje się sama, a PiS i inne michałki para-polityczne gonią w piętkę smoleńską; niedowład władz lokalnych, rozgrywki  personalne i szczerzenie się do obiektywów przestały mnie interesować. 
To co miałem się odzywać? Przecież wszystko jest uporządkowane! Niezmiennie. 

A jednak wracam. Bo coś bardzo miłego zaistniało w Muzeum Karkonoskim. Coś - odważę się to tak określić - wielkiego, gdy wziąć pod uwagę miarę naszego miasta, ograniczenia ekonomiczne, brak dostatecznych środków ze strony (za słowo przepraszam:) Organu Założycielskiego. I miło mi się zrobiło, gdym zobaczył w piątek, 1.02.2013 r., historię naszego miasta, naszego regionu, zaprezentowaną z dużym rozmachem w salach rzeczonego muzeum. To był dzień Wielkiego Otwarcia, dlatego "zobaczyłem" bliższe jest prawdy, niż "zwiedziłem". Na zwiedzanie opiekunowie poszczególnych działów zaprosili lud wiedzy spragniony w niedzielę, czyli dzisiaj. Byłem, a jakże - i o tym w kolejnym wpisie. A Państwu powiem jeszcze, że na wystawę udać się będę musiał po raz trzeci: gdy nie będzie już tłumów (a takie były i w piątek, i w niedzielę), gdy rzecz lekko okrzepnie, gdy wreszcie przeczytam grubaśny katalog wystawie towarzyszący. 

Flagi

free counters