Hugo Seydel spogląda - jak sądzę - z dumą na dzisiejsze muzeum. Jego Muzeum. |
Muzea
regionalne, jak wiemy z doświadczenia, przyciągają rzesze zwiedzających,
poznają oni swoją ojczyznę, uczą się jej historii i miłości do niej.
Postrzegają przedmioty, obok których normalnie przechodziliby obojętnie, w
zupełnie nowym świetle. Rozbudzana jest w nich więc i pogłębiana miłość do
regionu i do ojczyzny.
Hugo Seydel
[“Wspomnienia tajnego
radcy prawnego doktora h. c. Seydela w Jeleniej Górze z jego działalności
w
Towarzystwie Karkonoskim”. Jelenia Góra 2008 r., wyd.: Muzeum Karkonoskie
przy współpracy Muzeum Śląskiego w Görlitz. Tłumaczenie: Tomasz Pryll]
Czym jest
historia? Echem przeszłości odbitym przez przyszłość. Odblaskiem przyszłości
rzuconym w przeszłość.
V. M. Hugo
Dość pilnie,
choć ukryty za monitorem komputera domowego, obserwowałem powstawanie dzieła
zbiorowego, które wreszcie z końcem stycznia 2013 roku pokazane zostało światu:
oto po wielu miesiącach prac otwarta została w Muzeum Karkonoskim wystawa stała
o dość enigmatycznym tytule „Z historii Jeleniej Góry i regionu”. Huczności odbyły
się pierwszego dnia lutego, gdy na zaproszenie Gabrieli Zawiły progi muzeum
przekroczyły dziesiątki (setek nie było chyba?) par nóg obutych a to w pantofle
wysoce VIP-owskie, a to w trapery mocno turystyczne, a to w półbuty, jakie
zwykli wzuwać ludzie zainteresowani kulturą i historią. Były przemówienia, podziękowania
i wyliczanki Tych-Bez-Których-Nic-Nigdy, było też masę hand-shake’ów. Do dzisiaj
zastanawiałem się, czy umyć prawicę własną, która honor miała spocząć w
dłoniach trzech byłych i obecnych prezydentów miasta naszego, dwóch radnych
obecnej i jednego nieobecnej kadencji, przedstawicieli prężnie (ale nie tak,
jak za czasów Seydela) działającego Riesengebirgsverein z Görlitz oraz
tamtejszego Muzeum Śląskiego; obecnej pani dyrektor „muzea” oraz jej
poprzednika, licznych (różnie funkcjonujących) funkcyjnych urzędników
starostwa, urzędu miejskiego i przedstawicieli władz miast sąsiednich. Do
sobotniego wieczora dłoni nie obmywałem zbyt intensywnie.
Jednak dzisiaj – gdy na zwiedzanie wystawy zaprosili nas (znaczy: wszystkich
chętnych, zainteresowanych i ciekawych) opiekunowie poszczególnych działów
Wielkiej Wystawy, by poopowiadać o trudach jej przygotowania... – tak więc
dzisiaj rano prawicę jednak umyłem, licząc się z nowymi, nie mniej istotnymi
uściskami.
Sporo przed
11.00 byliśmy z Połowinką na muzealnym podwórcu, zaraz też wkroczyliśmy na „salony”.
Osób w hallu było kilkanaście, pośród nich – co bardzo cieszy – spora grupka
blacharzy czerwonomundurowych z Andrzejem Mateusiakiem, który sokolim okiem
obserwował, kto z obecnych kursantów łaskaw był zjawić się na wystawie - dla Przewodników
Sudeckich ważnej niezwykle. Zresztą liczba chętnych na niedzielne zwiedzanie
zaskoczyła chyba samych organizatorów: kiepski jestem z szacunków tłumu, ale zawsze
umiałem oszacować „pogłowie” oprowadzanej przez siebie grupy turystycznej: tu,
moi Państwo, były lekko licząc ze trzy 40-osobowe grupy razem wzięte...
Wstępem
oprowadzanie rozpoczęła pani Kasia Kułakowska, Główna Zawiadowczyni prac
przygotowawczych, a równocześnie współopiekunka części wystawy poświęconej
sztuce i rzemiośle w wiekach od XVIII do XX. Po niej rozwinął się Tomek Miszczyk,
mówiąc o archeologicznych eksponatach, ich przedstawieniu, pochodzeniu i znaczeniu
dla historii miasta. Było też o naszym jeleniogórskim mieczu nimbem owianym. Pięknie
i zajmująco mówił Tomek, aż przeszedł do kolejnego pomieszczenia, w którym całe
wsłuchane towarzystwo zwiedzające zmieścić się prawa nie miało. Zrezygnowałem i
ja w tym momencie, poszedłem pozwiedzać na własną rękę (i odpowiedzialność). I
zakurzyć poszedłem też.
Kolejnym
fabularyzatorem był Robert Rzeszowski (panią Kasię Kułakowską pominąłem, ale nie
było sposobu, by dopchać się w okolice Patrycjum!). Mówił cicho, bardzo
cicho... to też metoda na zdobycie uwagi zwiedzających, ale na mój gust Robert
przedobrzył. W kolejnej sali czekała już Kasia Szafrańska, by oczarować widzów
woalem, lnem, narzędziem tym, czy owym; konstrukcją (chaty karkonoskiej) i
strukturą (materii utkanej).
Poza protokołem
udało mi się porozmawiać z Elą Ratajczak i Katarzyną Kułakowską. Przyznały, że nie
wszystko szło jak po maśle, że jak miecz Bolka Damoklesa wisiał na wszystkimi
nieprzekraczalny termin otwarcia wystawy. I powtórzyły obie panie to, co mówił
każdy z kolejnych opowiadających: „Za mało miejsca!”. Ot, dać muzealnikowi mały
palec... Przed rozbudową muzeum miejsca (o ile pamiętam) było jeszcze mniej:
archeologia Tomka mieściła się na stryszku Patrycjum (cała!), etnografia
siedziała kątem w chacie, Robert miewał jakieś ustronne gabloty. Oczyma duszy
widzę, jak lwice i lwy muzealne wydzierały sobie w fazie planowania wystawy
każdy milimetr kwadratowy ściany, podłogi, każdy kubik gabloty... To musiały
być piękne operatywki!
A jednak (to nie
zarzut, to po prostu przemyślenie) zabrakło istotnej ekspozycji: zabrakło malarstwa. Ja
wiem, że jest mała galeria, że nie wszystko zaległo w magazynach – ale trochę
szkoda, że galeryjka malusia i na uboczu. Mam wrażenie, że mój pogląd podziela
także pani Ewa Soltan, z którą również miałem przyjemność zamienić dzisiaj
kilka słów.
Zapytają Państwo
o wystawę? Jest... imponująca! Nie mówię tego na wyrost, bo też Jelenia Góra na
Paryż (ani na Wrocław) nie wyrośnie w tym stuleciu. Ale na naszym rodzimym
gruncie takiej wystawy jeszcze nie było. I wrażenia tego nie zmienią złe języki, ani też honorowe wyznania nielicznych przecież potknięć (których usunięcie nie
stanowi problemu, więc nie warto o nich nawet wspominać). Natomiast OPISYWANIE
wystawy na blogu, słowem własnym, mija się moim zdaniem ze zdrowym rozsądkiem.
Poniżej kilka zdjęć, które niechby stały się impulsem do zwiedzenia ekspozycji
osobiście: nie po to nasi Muzealnicy dobyli i w sposób niebywale plastyczny
uwypuklili najcenniejsze ich zdaniem zabytki historii, by ich trud niszczyć
drętwym, niezbyt wprawnym opisem. To, moi drodzy Państwo, trzeba „własnymi
oczyma” konsumować! A jeśli nawet nie byłoby żadnego z kustoszy – są media,
multimedia i paramedia, komputery rozpisane na tekst i głosy (wielojęzyczne),
obrazki obrazków, przedmiotów i wydarzeń. Szczegółowy opis znajdą Państwo również
we wspaniałym trójjęzycznym katalogu. Natomiast samą wystawę trzeba przeżywać,
chłonąć i podziwiać osobiście, maksymalnie samotrzeć. Bo cztery osoby to już
tłum – przynajmniej w przypadku tej wystawy, która niesie ze sobą taką moc
wiedzy i informacji, że zwiedzanie wnet zamieni się w kontemplację.
Całej wspaniałej
załodze Muzeum Karkonoskiego ze szczerego serca dziękuję za to, co dane mi było
oglądać, czego wolno mi było wysłuchać; za trud w przygotowanie wystawy
włożony. To nie koniec moich wizyt, moich zwiedzań tej wystawy: tu się chce
wracać!
Chata w chacie - karkonoskie domostwo wiejskie zadaszone |
Tomek Miszczyk (tyłem) i "zbiór Katarzyn Muzealnych" - Kasia Kułakowska i Kasia Szafrańska. Jest też Kolumna i Jawor. |
Tłum słuchaczy, ale były także panie oglądające pilnie. |
Kasia udowodniła (nie ona pierwsza), że historia i dawne bogactwo Jeleniej Góry z lnem i lnianymi wytworami nierozerwalnie jest związane |
Czepiec dwuczęściowy lniany, datowany na rok 1816 |
To tylko część gości podczas dzisiejszego "Dnia Otwartego" |
Młodzież młodsza w mig rozgryzła tajniki multimedialnych ekranów interaktywnych |
Patrycjum "po nowemu |
Cirilla dell'Antoniego amorki w drewnie wykonane - należą do moich ulubionych "fantów"
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.4872187635809.2167310.1030933888&type=3
OdpowiedzUsuńWitam!Na pewno miejsce warte odwiedzenia.Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń"vimeo.com/16414140"