Wszystko zaczęło się jakoś w lutym, czy marcu 2012 roku. Do Szklarskiej Poręby zawitała „Para Mieszana” z prasłowiańskiego (?) Berlina i roztoczyła przed zgromadzonymi w Domu Carla i Gerharta Hauptmannów słuchaczami perspektywę Wielkiego Wydarzenia. Głównie filmowego, ale „kątem” dałoby się pokazać polską sztukę współczesną, a może nawet i polską sztukę z przełomu XIX i XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem ówczesnej polskiej (sic!) twórczości w kolonii artystycznej Schreiberhau. Tłumaczyłem te (i pozostałe) słowa, głowiąc się, co szanowne berliństwo ma na myśli – ale przecież nie mnie się nad tym zastanawiać: w spotkaniu udział brały prawdziwe tuzy artystyczno-kolonijne.
Minęło kilka tygodni i sprawa zaczęła się lekko krystalizować: jednak poza filmami dotyczącymi sztuki przełomu wieków berliństwo zdecydowało się mocniej zaakcentować sztukę polską kolonii artystycznych tego okresu, a ponieważ jakoś trudno było znaleźć tę polskość wśród artystów z ówczesnego Schreiberhau (jeden bardzo niemiecki, choć z polsko brzmiącym nazwiskiem, Franek von Jackowski wiosny nie czyni, a poza tym on nastał już po przełomie wieków), to do udziału w Wielkim Wydarzeniu postanowiono zaprosić „kolonistów” z Zakopanego, Bronowic i Kazimierza Dolnego: tych bywszych, jak i tych obecnych.
Ten upór kolonijny jest zrozumiały, gdy okaże się, że Wielkie Wydarzenie odbywać się będzie w Worpswede. A to Worpswede to – by się nie rozpisywać – najbardziej znana kolonia artystyczna w Niemczech, przynajmniej obecnie (zainteresowanym i niemieckojęzycznym polecam książkę "Rückzug ins Paradies: die Künstlerkolonien Worpswede, Ahrenshoop, Schwaan", wydaną w roku 2001).
Z polskiej strony projekt poprowadzić miał zespół w składzie Bożena Danielska i Przemek Wiater, mnie zwerbowano do czynności translatorskich, na co z chęcią (przynajmniej początkowo) przystałem. Dwoje pracowników merytorycznych Domu Carla i Gerharta Hauptmannów w Szklarskiej Porębie miało za zadanie opracować program "polskiej" części Wielkiego Wydarzenia, nawiązać kontakty z koloniami w Zakopanem, Bronowicach, wykorzystać istniejące z kolonią w Kazimierzu dolnym, a ponadto: zająć się zdobywaniem środków finansowych (głównie dotacji fundacyjnych, ministerialnych, komunalnych, samorządowych...), logistyką, wyborem prac (tzw. "starych mistrzów" i współcześnie tworzących artystów), stroną merytoryczną wystaw i dziesiątką innych spraw wokółwielkowydarzeniowych.
O kłodach rzucanym im pod nogi, przeciwieństwach losu, oporze materii martwej i żywej pisać nie będę: niechaj pozostanie to złym, zacierającym się wspomnieniem. O tym, że wbrew pierwotnym ustaleniom co do mojej roli w projekcie (w ostatnich latach wszystko jest projektem), zostałem wmieszany w robotę, której się ani nie spodziewałem, ani nie chciałem – też nie będę się rozpisywał. Przeskoczę po prostu trzy kwartały i opowiem o wydarzeniach roku 2013. Z jednym wyjątkiem: w listopadzie 2012 roku pojechałem z Przemkiem Wiaterem do Worpswede z dwojga powodów. Po pierwsze, by przeprowadzić wizję lokalną miejsc wystawienniczych naszych, polskich prac; po drugie, by sfinalizować rozmowy ze Stefanem Schwenke, burmistrzem gminy Worpswede (i wiceprezydentem Europejskiej Federacji Kolonii Artystycznych euroArt) na temat podpisania Umów o Współpracy Kulturalnej pomiędzy Worpswede a Szklarską Porębą i Kazimierzem Dolnym podczas Kunst- und Filmbiennale Worpswede 2013. To zadanie pana radnego Przemysława Wiatera, ale – bez najmniejszej przesady – dumny jestem, że w tych przygotowaniach miałem swój niewielki udział.
Wracajmy do roku bieżącego. Gdy po wielu bojach telefonicznych, mailowych i osobistych (zawsze werbalnych) okazało się, że nasze wnioski o dofinansowanie zostaną rozpatrzone pozytywnie, Bożena i Przemek (choć głównie Bożena) wzięli się do roboty. Dwa duże katalogi polsko-niemieckie, plansze towarzyszące wystawom z licznymi zdjęciami i informacjami na temat poszczególnych kolonii artystycznych (po niemiecku), referaty polskich specjalistów od sztuk pięknych (oczywiście również w tłumaczeniu na niemiecki), scenariusze wystaw współczesnej i "starej", zdobywanie filmów (do których należało dodać niemieckojęzyczne napisy)... To tylko część roboty, którą zespół wykonał w ciągu niespełna 2 miesięcy poprzedzających rozpoczęcie Biennale. Nie wspominam o korespondencji elektronicznej (naliczyłem ponad 3,5 tysiąca maili od i do niemieckich kolegów, zajmujących się organizacją Wielkiego Wydarzenia), którą w ogromnej większości tłumaczyłem na polski lub na niemiecki.
Ostatni mail od pani Angeli Henkel z 23.04.2013 brzmiał:Anbei der aktualisierte Ablauf der einzelnen Tage zu Ihrer Kenntnis.Hier ist der Letztstand der Gäste und Übersetzer integriertiert, wie von Ihnen übermittelt.Mit besten Grüßen für eine angenehme Anreise,Herzlichst Angela Henkel Programmdirektion
Załączam zaktualizowany program poszczególnych dni do Państwa wiadomości. Zawiera on ostateczną listę gości i tłumaczy, zgodnie z Państwa danymi. Z życzeniami spokojnej podróży, serdeczności - Angela Henkel Dyrektor Programowy.
Następnego dnia, krótko po 7.00 rano wyruszyliśmy samochodem do Worpswede, oddalonego o 670 km od Szklarskiej Poręby. Wszystko przebiegało świetnie, aż do chwili, gdy zdawało się że dla mnie Biennale skończyło się, zanim się zaczęło. W którymś momencie, gdzieś tak w połowie trasy, poczułem nagle znajome i przerażające mnie chrupnięcie w lędźwiowej części kręgosłupa i natychmiast zdałem sobie sprawę, że oto pierdyknął mi dysk. Nihil novi: to schorzenie niemal chroniczne u mnie, ale ból za każdym razem jest okrutny. A przede mną 5 dni nieustannych tłumaczeń, z reguły na stojąco; wędrowania od wystawy do wystawy; od wernisażu do wernisażu; od galerii do galerii. Przyznaję bez bicia: humor straciłem całkowicie, autentycznie chciało mi się płakać. I choć to nie może być usprawiedliwieniem, to jednak niewątpliwie dolegliwości te wpłynęły na moje samopoczucie, a przez to także na mój stosunek do otaczającego świata i ludzi. O tym jednak przy innej okazji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz