30.08.2012

Piękne szkła w pięknych szatach: nowe życie Kolekcji Szkła im. M. Buczyńskiego

1 września uroczyste otwarcie wystawy szkła w Muzeum Karkonoskim. Nowy budynek, nowe sale, świetne regały, dużo miejsca; do tego multimedia i inne cuda na patyku. Nie można tego nie zobaczyć, tym bardziej, że dnia następnego po poukładanej przez siebie wystawie oprowadzać będzie Justyna Wierzchucka, szefowa Szklanego Działu Muzealnego.

Tymczasem jednak wspomnienie: oto film, dostępny na Jeleniogórskiej Bibliotece Cyfrowej. W zasadzie powinienem zalinkować, ale na stronie oryginalnej film się zacina, albo w ogóle nie chce wystartować. Więc bez oficjalnego pozwolenia JBC pozwalam sobie wsadzić go tutaj. Bo postać Mieczysława Buczyńskiego z wystawą Szkła Artystycznego w MK związana jest na zawsze.


Film znajduje się pod adresem: http://jbc.jelenia-gora.pl/dlibra/docmetadata?id=8667

28.08.2012

W rodowym gnieździe Świnków


W drodze powrotnej z Jawora wstąpiliśmy do zamku Świny. To już prawie Bolków, więc do Jeleniej Góry rzut beretem. Dawno tędy nie przejeżdżałem, będzie z 10 lat, a uprzednio, gdym sam, lub w towarzystwie oprowadzanych gości próbował „zamek zdobyć”, zastawałem bramy na głucho zamknięte. Pewnie można by było zakraść się na jego teren drogą odtyłową, ale jakoś nie wypada, szczególnie z turystami w wieku mocno emerytalnym, licząc nawet według nowego prawa emerytalnego ostatnio uchwalonego. 
Tym razem miało być inaczej: Świn brama otwarta, kasztelan z biletami obecny, napaść na zamek to koszy pięciu złotych polskich od sztuki napastnika. Czy warto?
Z góry uprzedzam: tak, jak ciekawa jest zamku historia, tak kiepski jest jego stan. To trwała ruina (i w tym nic jeszcze złego), jednak z pobieżnie, miejscami bardzo nietrwałe zabezpieczonymi murami, stropami, piwnicami i lochami. Ogólnie rzecz biorąc stan taki trwa od 1769 r., kiedy to zamek opuścili ostatni stali mieszkańcy. Ale warto, bo ruina ze wszech miar warta zwiedzenia.
Rzut zamku (wykonany ok. 1930 r.)
W roku 1288 w księgach wymienia się Johanna de Swyn jako lokatora i właściciela tego zamczyska. To po polsku pan Jan Świnka, albo – dokładniej – Jan ze Świnek lub ze Świn. Ród najwyraźniej fantazji pełen być musiał, używający życia, nadużywający trunków mocnych (a i słabszymi gardzić nie zwykł), wesoły, a troszkę rabuśny. Jednak istnieją mocne dowody, że o zamku Świny w Polsce (w brzmieniu: Zuinii lub Castrum Suini in Poloniae) pisano już o wiele wcześniej, bo w Kronikach niejakiego Kosmasa z Pragi, a to w roku 1108. Sam papież Hadrian IV w dokumencie z roku 1155 wymienia nazwę Zipini, a z kontekstu dokumentu wynika, że o „nasz” zamek mu chodzi. W XIII wieku zamek był kasztelania (w dokumentach Comes Jaxa castellanus de Svyne pada tu imię Tadka ze Świn, a w oryginale: Tader de Swyna), a w roku 1248 czytamy o Petrico castellanus de Zuni. Zaś legenda o powstaniu zamku głosi, że oto w 716 roku (sic!) rycerz o przydomku Biwoy (i znów znajoma końcówka „woj”?), spacerując niewinne po okolicy, miał kaprys złapać gołymi rekami dziką świnię (za uszy), którą to złożył u stóp panującej wówczas w Czechach księżniczki Libušy. Za to dzieło spacerowe otrzymał kolejno: złoty pas, rękę Kasi (siostry księżnej), nowy herb rodowy ze „świnką” (zwierzęciem, nie złotą rosyjską monetą; to nie te czasy!) oraz potwierdzenie zasiedzenia zamku w osadzie Świny. W jaki sposób jednak ów dzielny Biwoy zaciągnął żywego dzika za uszy przed tron w Pradze – tego legenda niestety nie wyjawia; jednak morał z tej opowieści jest klarowny: opłaca się spacerować w lasach koło Bolkowa i Świn!

Przyjmując jednak, że jeśli w 1108 r. niejaki Mutina, wódz plemion bohemskich, udał się do zamku „Zuinii w Polsce”, by tam odbyć naradę wojenną ze swoim wujem, to należą Świny do najstarszych instalacji obronno-mieszkalnych na Śląsku. Polscy archeolodzy dokopali się zresztą w najbliższym sąsiedztwie dzisiejszych ruin do drewnianych pozostałości założenia obronnego, starszego jeszcze od murów z kamienia.

W 1155 r. kasztelania Zuini stanowi według dokumentów ośrodek administracyjny dla sąsiednich wsi oraz wysunięty posterunek na granicy śląsko-czeskiej w gęstym lesie, zwanym przesieką. I byłoby pięknie i bogato, gdyby nie lokacja Bolkowa (na prawie niemieckim, czy magdeburskim; ius municipale magdeburgense) w drugiej połowie XIII w. Jednak Świny pozostały gniazdem rodowym Świnków (czy też: Schweinichenów), którzy aż do XVII w. swoją siedzibę rozbudowywali i remontowali (a jak wiadomo: na budowach węgrzyn i okowita są nie mniej ważne, niż zaprawa i budulec...). Koniec końców z surowej gotyckiej twierdzy zamek przekształcił się w przepiękną, a imponującą budowlę renesansową. Jednak i na Świnków przyszedł kres: ostatni z rodu zmarł w 1702 r., a obiekt w 1713 r. stał się własnością zięcia ostatniego ze Świnków, (Sebastiana) Henryka ze Świdnicy. Od roku 1769 zamek przejął (w drodze aukcji upadłościowej) minister państwowy Churschwand, aż wreszcie twierdza znalazła się w posiadaniu rodu hrabiów rzeszy von Hoyos-Spritzenstein. Niestety od 1769 r. w zamku nie prowadzono żadnych prac konserwacyjnych, a dzieła zniszczenia dokonała sama natura: huragan z 1848 roku i wielki pożar z roku 1876. 

Walka o zabezpieczenie ruin rozpoczęła się dopiero około roku 1905, gdy pieczę nad zamkiem przejął bolkowski Związek Małoojczyźniany (Bolkenhainer Heimatverein): wywieziono gruz, splantowano ziemię, zabezpieczono i podparto ściany, a w latach 30. XX wieku na wieży mieszkalnej położono nowy dach. W 1941 r. obiekt przejęła Tysiącletnia Rzesza, by tu magazynować elementy wyposażenia samolotów Messerschmitta, produkowane w podziemnych fabrykach w Bolkowie. "Adolfianie" planowali zresztą odbudowę zamku po wojnie i stworzenie tu ośrodka Hitlerjugend. Nie tylko te plany spaliły na panewce...
Po wojnie ruinami zajęli się kolejno: szabrownicy i złodzieje, a następnie ludowe państwo polskie, które obiekt zabezpieczyło i udostępniło do zwiedzania. A po przemianach roku 1989 obiekt (na fali tanich wyprzedaży) przeszedł za śmieszne pieniądze w ręce prywatne (szwedzkie?), zaś w ostatnich latach (od 2004 r.) znów jest nasz, polski (prawdopodobnie część udziałów we własności posiadają potomkowie rodu Hoyos), acz w dalszym ciągu – zdaje się – bezkoncepcyjna to własność, jeśli chodzi o sposób wykorzystania obiektu. W każdym razie za „piątaka” można sobie ogromne kubaturowo ruiny zwiedzać do woli. 

Kościół kasztelański p.w. św. Mikołaja
Poza murami zamku, w niewielkiej jednak odległości znajduje się niegdysiejsza kaplica zamkowa, a dzisiejszy kościołek p. w. św. Mikołaja. z XIV w., jednonawowy, z wieżą dostawioną od zachodu. W środku wyposażenie z XVI w., m.in. malowane stalle, nagrobki rodziny Świnków oraz epitafium Jana Zygmunta Świnki z roku 1664. Zakrystia mieści się w najstarszej, noszącej cechy romańskie, części świątyni. I choć z zewnątrz budynek nie robi wielkiego wrażenia, to wnętrze jest i urokliwe, i historyczno-architektonicznie niezwykle ciekawe. Większość wyposażenia wnętrza pochodzi z XVI w. Niemal wszystkie sprzęty są drewniane, renesansowe, co rzadkie na Śląsku. Kościół był świątynią prywatną, więc dla przedstawicieli rodu von Schweinichen (o ile znaleźli czas, by zajrzeć do kościoła) zbudowano przy lewej ścianie prezbiterium w 1593 r. okazałą piętrową lożę kolatorską. Postawiono ją przy lewej ścianie prezbiterium. Elementy drewniane frontu i sufit stalli pokrywają zacierające się coraz bardziej maureski i inskrypcje. Po drugiej stronie stołu ofiarnego przepiękna, drewniana chrzcielnica, wparta na kurzych łapkach, z całkowicie zachowanym baldachimem. Została ostatnio znakomicie odrestaurowana. 
Godne uwagi są zachowane są nagrobki, m.in. Burgmana Schweinichena (1456-1566) i jego żony Margarety. Szczególną uwagę zwraca nagrobek Ursuli von Zedlitz, niewątpliwie znakomite dzieło śląskiej sztuki sepulkralnej XVI w. na Śląsku. W wieku 17 lat połknęła igłę i to było przyczyną jej śmierci, co zawarto w inskrypcji. Być może było to samobójstwo z powodu nieszczęśliwej miłości do człowieka stanu niegodnego...
No, to zapraszam do foto-galerii, a jeszcze bardziej polecam przyjazd do Świn i spędzenie tu 2–3 godzin; przy ładnej pogodzie to piękny czas!
Z drogi Jawor-Bolków
Wejście





Froda-Zwiedzaczek: o zabytkach wie pewnie więcej, niż niejeden mieszkaniec regionu ;-)
Nadokienne sgraffito (chyba dość współczesne) 
Dziedziniec dolny
Najstarsza część kaplicy (dzisiejsza zakrystia) z wyraźnymi akcentami romańskimi




27.08.2012

Dobków, warsztaty

Dwa dni, dwa festyny (Dobków i Paszowice), dwa zamki w rozsypce (Lipa i Świny), piękniejące miasto (Jawor) z olśniewającym Kościołem Pokoju. I jakże pozytywna, budująca dawka optymizmu: że można, że to potrzebne, że jest na tego typu imprezy zapotrzebowanie. Że nie trzeba zasłaniać swojej bezradności i braku umiejętności w zarządzaniu miastem/gminą tłumaczeniami bezsensownymi: “Nie ma pieniędzy” (burmistrz Wlenia), “Nie ma możliwości” (prezydent miasta Jelenia Góra). Ja w tych tłumaczeniach widzę prostą zasadę osiągania własnego, najwyższego stopnia niekompetencji: “Nie mam ochoty i zdolności, ale stołka – k… wasza mać! – nie oddam!”.

Po kolei jednak. W sobotę pojechaliśmy do Dobkowa, “wsi najpiękniejszej na Dolnym Śląsku” w roku 2011 według jurorów konkursu pod tymże wezwaniem. Tam odbywały się już siódme Kaczawskie Warsztaty Artystyczne. Program imprezy, mojej Połowinki i moje plany z wydarzeniem związane opisywałem w poprzednim poście. Trochę zmodyfikowane wypaliły jednak ku obopólnej satysfakcji w stu (i jednym) procencie. Przyjechaliśmy do Dobkowa nieco wcześniej, by pospacerować po okolicznych wzgórzach. Kilka samochodów już stało na przygotowanych miejscach parkingowych, strażacy pożarni ruchem dyrygowali sprawnie, spory plac przed domem kultury (przewspaniała sala, nota bene) z wolna wypełniał się ludźmi: widzami i wystawcami.
My przeszliśmy się najpierw na Kapliczną, wzgórze nad wsią górujące, z niewielka wotywna kapliczka i krzyżem, skąd widok piękny na Góry Kaczawskie, ale nie na Dobków. Ten leży skryty w głębokim wąwozie Bukownicy, z góry widać jeno część dzwonniczej wieży kościoła św. Idziego. Do góry wchodzi się lipową aleją, choć lipy młode jeszcze, więc od słońca nie chronią.
 Do05_pSpodKaplicznej
Z Kaplicznej zeszliśmy leśną ścieżką z powrotem do Dobkowa, gdzie właśnie zaczynała się oficjalnie Warsztatowa Impreza. Tłum zrobił się spory, przybyło samochodów na parkingach, a wokół straganów gromadziło się coraz więcej ciekawskich, ale i aktywnie w warsztatach uczestniczących, głównie dzieci. Układanie mozaik z kostek graniowych i (chyba) bazaltowych, których “produkcja” odbywała się na miejscu, zgromadziło dobry tuzin wschodzących mistrzów kamieniarstwa artystycznego. I te zafascynowane buzie: już dla tego widoku warto się natrudzić przy organizacji takiej imprezy
DoF10_Mozaiki
Tuż obok – spory budynek, o którym czytamy: W Sudeckiej Zagrodzie Edukacyjnej – bo tak ma się nazywać ośrodek – nie będzie nietykalnych eksponatów, a dzieci będą się uczyć poprzez eksperymentowanie i zabawę. Budynek przyszłego centrum – jeden z bardziej okazałych we wsi – do niedawna był jeszcze zamieszkany. Ma szczęście – jak wiele innych tego typu domów nie popadnie w ruinę, lecz stanie się być może reprezentacyjnym obiektem Dobkowa. Sudecka Zagroda Edukacyjna to bowiem bardzo ambitne przedsięwzięcie”. Wewnątrz trwają prace adaptacyjne, co nie przeszkadza w wykorzystywaniu pomieszczeń na wystawy, zajęcia i prezentacje. Mnie najbardziej ujął najzwyklejszy kredens kuchenny, przywołał wspomnienia dzieciństwa, zupełnie innej krainy i całkiem innych, zapomnianych niemal czasów1. Kredens babciny…
DoF14_Kredens
Na parterze – jak to u Niemców bywało – pod jednym dachem, acz od części mieszkalnej korytarzem oddzielona stajnia. Przypuszczam, że już wkrótce to tutaj będą odbywać się w niepogody spotkania, wystawy, dyskusje, warsztaty przeróżne.
Do18_Stajnia
Wprawdzie z planowanych zajęć ceramicznych Połowinka moja nie skorzystała (żal było zabierać przejętej twórczością glinianą dzieciarni miejsce przy kole garncarskim), ale za to błyskawicznie nauczyła się sztuki nowej: tworzenia z krepiny barwnej… krokusów. Tu także zainteresowanie rękodziełem przemiłej pani było ogromne.
 DoF30_Ceramika
DoF30_KwiatDoF31_Zainteresowanie
Z atrakcji – poza występami artystycznymi śpiewaczych grup z Dobkowa, gmin sąsiednich i odległych – wymienię (ciurkiem): tworzenie ogromnych baniek mydlanych, warsztaty haftu i szydełkowania, malowanie Krtečka na stoisku zaprzyjaźnionej gminy z Czech, wystawę starych fotografii z czasów tuż-powojennych (dziadkowie wnuczętom pokazywali i opowiadali, jak wyglądały te pionierskie lata na Ziemiach Wyzyskanych) oraz mini-zoo, w którym Froda (nasz dzielny Zwiedzaczek) chciała się zaprzyjaźnić z owcą, ale strach stanął przyjaźni na przeszkodzie. Dodam z lekkim zażenowaniem, że bała się Froda; owca dążyła do zawarcia znajomości, choć obie panie dzieliła siatka.  
DoF21_FroiOwca
No i wreszcie: WYBUCH WULKANU! Wybuchy trzy właściwie: o 16.00, 17.00 i 18.00: pełna władza nad geologiczną aktywnością w Krainie Wygasłych Wulkanów! Pokaz (fachowo przygotowany i sprawnie objaśniony) zgromadził spory tłumek żądnych wiedzy wybuchowej…
DoF29_Wulkan2
Długo można byłoby opowiadać o Kaczawskich Warsztatach Artystycznych, jednak najlepiej jest wyrobić sobie własną opinię, bo już za rok odbędą się kolejne. Warto zajrzeć, posiedzieć, wziąć udział w zajęciach. Zobaczyć ładną wieś, uśmiechniętych mieszkańców i gości. I uczyć się od Dobkowian spontaniczności, zaangażowania, chęci do tworzenia czegoś niezwykłego, nowego – a przy tym wszystkim zasłużonej dumy ze swojego miejsca na ziemi, które aktywnie współtworzą i kształtują. Dodam, by do początku niniejszego tekstu nawiązać: Dobków nie ma złotej żyły, i nie finansuje tych przedsięwzięć ze sprzedaży tego złota na rynkach i poprzez ukochany przez PO AmberGold (wraz z OLT). 
Członkowie Partnerstwa Kaczawskiego pukają do wszelkich możliwych okienek, za którymi kryć może się “kasa”,  pukają cierpliwie i skutecznie; a gdy kasę tę wydębią, nie przeznaczają jej na fanaberie sołtysa (czy w przypadku na wstępie wymienionych miast: prezydenta), lecz w tego typu przedsięwzięcia ku pożytkowi ogółu inwestują. Że się nie opłaca? Jeśli panowie zarządzający miastami nie widzą w tym społecznej opłacalności wysokiego stopnia, to naprawdę czas najwyższy, by zmienili profesję. Natychmiast!

Linki ważne:
Dobków
EkoMuzeum w Dobkowie
Partnerstwo Kaczawskie

I na koniec; panoramka skromna pięknych Gór Kaczawskich... Ech, ukochanych pagórków moich!

24.08.2012

Dobków w sobotę, czyli: nie śnięci garnki lepią


Moja artystycznie uzdolniona wielce Połowinka postanowiła wziąć udział w Warsztatach Ceramicznych w przepięknym podkaczawskim Dobkowie.

Dołączam! Mniej może do warsztatu (wolę własny, skromny, niepozorny warsztacik, niż dmuchaną ceramikę), ale do wyjazdu do Najpiękniejszej Wsi Dolnego Śląska (w roku 2011; vide: http://goo.gl/uGev0).

Chcę sobie połazić po tym regionie Kaczawskiego Pogórza, przejść Szlakiem Kapliczek we wsi, udać się na Górę Kapliczną (cytatcik: "Wyjątkowy katolicyzm mieszkańców w dawnych wiekach pozostawił wiele pamiątek. Można tu zobaczyć licznie występujące kapliczki i figurki przydrożne. Kościół, pierwotnie gotycki z 1399 roku, nosi cechy barokowe po przebudowie w 1735 r. i jest pod wezwaniem św. Idziego. We wsi są bardzo liczne, stare, bo ponad stuletnie domy"), a jeśli starczy czasu: na Mokrą Łąkę (przez Jodłową Łąkę), zajrzeć do Ekomuzeum Rzemiosła, przyjąć do siebie poczęstunek w Villi Greta.

Społeczność Dobkowa to niezwykłe zjawisko na mapie polskich; dolnośląskich wsi: potrafili się zjednoczyć wokół nośnej i fajnej idei, rozwijają ją wspólnymi staraniami, znaleźli - jak to napisano - "pomysł na siebie". I to działa, przynosi efekty reklamowe, ale i bardzo wymierne finansowe. 

Da się? Da się! "Trzeba ino kcieć".

http://goo.gl/rrgMp
http://www.villagreta.pl/
http://art-el.prv.pl/

22.08.2012

Piękno i groza

Jelenia Góra, poranek 22.VIII.2012; spacer z z psem


20.08.2012

W Górach Kaczawskich: spacer zaczyna się we Wleniu...

W okolicach Wlenia (podczas sobotnich obchodów stulecia zapory zwanej kiedyś Mauer, a Pilchowicką - dzisiaj; oraz w niedzielę, gdyśmy stamtąd na naszą wędrówkę z Wlenia do Jeleniej wyruszali) bywam ostatnio jakoś bardzo często. Bo przecież całkiem niedawno, w maju tego roku, byłem tam na spotkaniu z panem burmistrzem i niejako przy okazji na spacerze "zwiedzającym". Pisałem tutaj, że miasteczko to jest mi ważne nie tylko dlatego, że właśnie tu swoje najmłodsze dzieciństwo spędziła Sabina, moja Połowinka. Nie mniej istotne są rożne (zupełnie niewykorzystane) potencjały tego miejsca: historyczne, geograficzne, turystyczne, krajobrazowe, urlopowe... Strach wyliczać, bo możliwości Wleń ma niemal nieograniczone, i tylko jedno zdaje się być bezwarunkowo i mocno w tym mieście ograniczone: stosunki na linii władza - inwestorzy. Władza samorządowa, w wyborach demokratycznych wyłoniona; dwaj zupełnie różni, acz poprzez rodzaj realizacji swoich życiowych wyborów - podobni do siebie inwestorzy: pan Luk Vanhauwaert oraz państwo Osieccy. Jeden na górze, drudzy na dole; w swoich pałacach, niczym... Paweł i Gaweł, co "w jednym stali domu, Paweł na górze, a Gaweł na dole...". Zupełnie przypadkiem (czego w swoim wierszu Aleksander hr. Fredro przewidzieć nie mógł) niemal pośrodku drogi między oboma pałacami i pośrodku przepięknego Rynku (zwanego Placem Bohaterów Nysy) stoi trzeci pałac. Pałac Władzy, obecnie zajmowany przez Bogdana Mościckiego (a uprzednio przez Bogusława Szeffsa). 

Złożyło się przypadkiem, że oto w sobotę przy zaporze dosyć długo rozmawiałem z burmistrzem Wlenia: o Wleniu, o planach i pieniądzach. Tego samego dnia zajrzeliśmy do Luka na górkę, a zaraz potem - do Kleppelsldorfu (dzisiejszego Pałacu Książęcego nad Bobrem). Na górze: kawa i ciacho; na dole wystawa związana z obchodami stulecia istnienia Zapory Pilchowickiej. Podczas zwiedzania wystawy i pałacu (które z gracją i wiedzą prowadziła pani Katarzyna, Właścicielka Pałacu) wywiązała się ciekawa rozmowa z rodowitym Wlenianinem, rozmowa o meandrach samorządowej władzy. [Uwaga, plama. Moja! Dostałem taką oto wiadomość (tu fragment): »Piszę właściwie tylko, żeby wyjaśnić drobną kwestię - właścicielami są Bożena i Sławek Osieccy. Ja jestem tylko córką "mości państwa", bądź jak wolą odwiedzający nas goście "kustoszem"«. To ja bardzo wszystkie zainteresowane osoby chciałem przeprosić! Należy się cieszyć, że nie uczyniłem właścicielem pałacu na ten przykład jakieś dyrektora. Sowchozu chociażby...]

Pałac Lenno, gospodarz: Luc Vanhauwaert
Pałac Książęcy, gospodarze: państwo B. i S. Osieccy
Ze względu na późna porę ograniczyliśmy naszą sobotnią wizytę w Pałacu Książęcym do zwiedzenia wystawy, ale miło było ujrzeć zaskoczenie (pozytywne, mam nadzieję) na twarzach Gospodarzy, gdy w niedzielę, rozpoczynając "kaczawską wędrówkę", ponownie zasiedliśmy w pałacowym ogrodzie, grzecznie, acz stanowczo "żądając" kawy na śniadanie. Po chwili przysiadł się do nas pan Sławomir, Gospodarz obiektu, i wywiązała się bardzo pouczająca (dla mnie) i ciekawa rozmowa. Temat niejako nawiązujący do wspomnianej wyżej mojej rozmowy z burmistrzem Mościckim: żyć, sprawować władzę i nie dać się dobić (jako inwestor) we Wleniu. Mam wrażenie, że o przepięknym Wleniu należy pisać jak najwięcej, mówić i o Wleń się spierać (nie na temat piękna i atrakcyjności miasta, lecz o tym, jak te walory wreszcie uwydatnić, urynkowić i w dźwięczącą monetę dla dobra całej wleńskiej społeczności przemienić). 

Powtórzyć trzeba te spotkania, brakuje mi do kolekcji "odbrązowionej" rozmowy z Lukiem oraz - nazwijmy to - "śledczej" (lub jak kto woli: "wydobywczej") dyskusji z Bogdanem Mościckim. Świetnym źródłem informacji (dla odpornych na anonimowe chamstwo w internecie oraz umiejących czytać między wierszami) i bazą do tych rozmów są artykuły, a w szczególności dyskusje pod nimi, zamieszczane na interesującym wielce portalu Wleń-Info

Ale miało być o wycieczce pieszej, a zrobiło się niemal "politycznie". To ja do obu tematów wrócę: tutaj i wkrótce. Wycieczkę muszę opracować merytorycznie, a "Temat Wleński" jest niezwykle trudny, a delikatny: racji i prawd w nim wiele, a rzecz nie w tym, by wykazać, że (tu posłużę się świetnym "Dniem Świra"): "Moja jest tylko racja i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racja najmojsza!", lecz chodzi tu PO PROSTU o... Wleń. 

Po prostu?
Zdaje się, że to zadanie trudne, że i pewien kardynał francuski, mistrz intrygi, miałby niezłe kłopoty...

15.08.2012

Grodiuice – Gradice – Gröditzburg – Grodziec


W pół drogi pomiędzy Lwówkiem Śląskim a Złotoryją (jakieś 45 km na północ od Jeleniej Góry), na niewysokim, acz górującym nad płaską okolicą wzgórzu (389 m), widać zarys budowli ciekawej: to Godiuice, albo Gradice (tak w XII wieku), Guerquin (na przełomie XII i XIV w.), czy też Gröditzburg, albo swojsko-powojennie: Grodziec lub Zamek Grodziec.

W X i XI wieku stała tu niewątpliwe słowiańska twierdza drewniano-ziemna, jedna z wielu wzdłuż ówczesnej zachodniej granicy Śląska. Wzmiankowano zamek natomiast w roku 1155, w pewnym dokumencie papieskim. O Gradicach pisano na dworze księcia Bolesława I Wysokiego (który to w zamian za wierną służbę cesarzowi Niemiec otrzymał wreszcie w nagrodę utraconą przez ojca dziedzinę śląską). To tutaj, na Grodźcu, książę w obliczu licznych świadków wystawił i podpisał akt założycielski słynnego klasztoru cysterskiego w Lubiążu (mnisi oczywiście przypałętali się z Niemiec, z Pforty w dzisiejszej Saksonii-Anhalcie). 

Od tego czasu sprawy własnościowe obronnego założenia na górze Grodziec przypominają zabawę kalejdoskopem: zmieniają się formy własności, przewijają się różne postaci, często nie całkiem wobec Grodźca nastawione łaskawie. Najpierw w skutek zlicytowania posiadłości, zamek objął szlachecki ród von Busewoy (czyżbym w końcówce nazwiska dostrzegał pogłos swojskiego pojęcia „woj”?), następnie około 1473 r. stał się własnością starosty śląskiego, Fryderyka I, a później jego następcy, Fryderyk II. Z ich czasów zachowały się liczne dokumenty, plany i rysunki, które świadczą o intensywności prac budowlanych przez obu panów nakazanych. Niewykluczone, że mistrzem budowlanym (a więc głównym architektem) był niejaki Wendelin Roßkopf z Görlitz. Roboty trwały do 1522 roku, a w ich skutek powstało założenie obronno-mieszkalne o długości ok. 270 m i szerokości 140 m, przy czym sam Zamek Wysoki był o wiele mniejszy, za to otoczony podwójnym murem obronnym. Na dziedzińcu głównym po jego północno-zachodniej stronie stanęła część mieszkalna założenia zamkowego. 

Na liczne i ekscesywne balangi poczęli przyjeżdżać tu możni Księstwa Legnickiego: opisywał je w drugiej połowie XVI w. niejaki Januszek ze Świnków (czy raczej Hans von Schweinichen), pan na zamku Świny (koło Bolkowa), który tu pełnił funkcję Hauptmanna. Nader często w opisach tych występuje książę Henryk XI. Polecam tę ciekawą lekturę: „Pamiętnik Hansa Schweinichena do dziejów Szlązka i Polski 1552-1602” w tłumaczeniu Hieronima Feldmanowskiego.

Nastał czas wojny trzydziestoletniej, na zamku rezydowali raz to wallensteinczycy, raz to Szwedzi, przyczyniając się wydatnie do zniszczenia obiektu, a próba jego odbudowy w późnych latach XVII w. upadła wskutek śmierci jej inicjatora, księcia Jerzego Wilhelma.
von Benecke z rodziną
Po zwinięciu się legnickiej odnogi Piastów śląskich (kłopoty z prokreacją?) cesarz Leopold I podarował Grodziec synowi hrabiego rzeszy, Gallasa. Ten sprzedał go hrabiemu von Frankneberg, który w 1708 r. we wsi Grodziec wystawił barokowy pałac. Kolejnymi właścicielami zamku Grodziec byli: hrabia von Geßler (czyżby – kojarzę nazwisko – także parał się gastronomią i uciekaniem przed wierzycielami?), kamerdyner cesarski Karol von Schellendorf, a w 1801 r. Jan Henryk von Hochberg, rezydujący w Książu. Chwilę później zjawili się na zamku żołnierze napoleońscy i splądrowali obiekt do imentu. Wreszcie zamek nabył pruski bankier Wilhelm Christian Benecke, który w sposób istotny obiekt wyremontował, choć każdy konserwator zabytków załamałby się dokumentnie, gdyby ową samowolę budowlaną zobaczył. Nowy właściciel, Leonard Amadeusz Maksymilian hrabia Henckel von Donnersmarck, adiutant Jego Wysokości wielkiego księcia Sachsen-Weimar, zrobił na zamku niezły biznes, sprzedając za 80.000 marek dwa witraże z Sali Rycerskiej. Gdy jednak w roku 1899 Grodziec stał się własnością tajnego radcy Willego von Dirksena, nastały dla obiektu czasy lepsze. Von Dirksen zaangażował do prac słynnego znawcę architektury zamkowej Bodo Ebhardta, który na podstawie zachowanych dokumentów i rysunków ukończył daleko posuniętą rekonstrukcję zamku w 1908 r. W ciągu trzech lat naprawiono front palatium, podniesiono jego mury oraz pokryto je dachem, podwyższono także wieże, odtworzono ich szczyty wraz z blankami, postawiono też bramę na podzamcze oraz mosty. Od nowa urządzono wnętrza, organizując w nich pokoje gościnne, restaurację i sale wystawowe z wielką ilością cennych zabytków sztuki oraz historycznej broni. W rezultacie tej dość luźno poprowadzonej rekonstrukcji obiekt otrzymał bardzo interesującą bajkową formę, stracił jednak przy tym wiele ze swojego autentycznego charakteru, nawiązującego do wcześniejszej historii i tradycji. Ebhardt nie odbudował zamku w całości. Zaniechał odtworzenia donżonu, muru północno-wschodniego i części elementów. Po uroczystym otwarciu z udziałem cesarza Wilhelma II 9 maja 1908, warownia oddana została w użytkowanie narodowi niemieckiemu, a symboliczną pieczę nad nią sprawować miało jedno ze śląskich towarzystw historycznych. 

Po śmierci Willibalda w 1926 roku majątek przejął jego syn Herbert von Dirksen, nazistowski polityk i zaufany współpracownik Hitlera. W latach 1939-45 często przebywał on na Grodźcu, gdzie pod koniec wojny został najpierw złapany przez Sowietów (bardzo przydały mu się wówczas stare fotografie z placówki w Moskwie, wykonane w towarzystwie wysokich rangą radzieckich oficerów), a następnie potajemnie wywieziony przez niemieckich agentów w głąb Rzeszy.

A po wojnie... Najpierw zamek spalili Rosjanie. Następnie (w latach 60-tych XX w.) podjęto prace renowacyjne i zamek częściowo odzyskał swój wygląd, a także turystyczną użytkowość. W XXI wieku służył jako sceneria licznych produkcji filmowych, w tym także rosyjskich (miejmy nadzieje, że nie będą kręcić filmu realistycznego o spaleniu zamku przez Armię Czerwoną...). Jest niewątpliwą atrakcją turystyczną, odbywają się tu liczne imprezy rycersko-winno-miodowo-kolonijne, te ostatnie pod znakiem Szkoły Magii... 


No to kilka zdjęć i linków kilka:




Za halabardnikiem: alkowa, w alkowie Froda lekko zdziwiona.

Z psem na zamek? Tak, ale najlepiej z takim co się schodów stromych a ciemnych nie boi.

The Chapel

Reklama Windowsa?




Szkoła Magii pod wezwaniem nie całkiem świętego Harry Pottera?

Złotoryjskie wiatraki prądotwórcze. Widok z platformy donżonu.

Pozostałości po fosie

Strona Zamku Grodziec
Zamki Polskie - strona świetna (skorzystałem z tekstów)
Kulturwerk Schlesien - strona po niemiecku (skorzystałem z tekstów)

3.08.2012

Johann Daniel Hensel: Opis szczegółowy Helikonu w Jeleniej Górze


Innym miejscem rozrywek pod gołym niebem na łonie nieskażonej, niezmienionej, a jedynie przystosowanej natury, którego pomysłodawcą był również ów wielbiciel przyrody (Johann Christoph Schönau), jest Helikon, wzgórze na północny-zachód od miasta, położone za Huasbergiem (Wzg. Krzywoustego), które niegdyś nie miało konkretnej nazwy, a w najlepszym przypadku zwane było Górą Szpitalników lub Lasem Szpitalników[1] (Spitalberg lub Spitalwald), albowiem od najstarszych czasów cała ta okolica należała do przytułku pod wezwaniem Bożego Ciała. W roku 1788, gdy dyrektor miejski Schönau ukończył tworzenie Pflanzenberg (Wzgórze Kościuszki) i dokonywał jedynie od czasu do czasu niewielkich poprawek, podczas licznych wędrówek na te wzgórza, gdy podziwiał widoki z nich się rozciągające, wymyślił sobie nowe zajęcie. W 1787 nakazał  poprowadzenie niewielkiej dróżki do rosnącego tam świerkowego zagajnika. 9. stycznia 1788 roku wystąpił do magistratu o pozwolenie na obsadzenie na własny koszt pustych, jałowych oraz niezabudowanych miejsc tego wzgórza młodymi drzewami, które to pozwolenie otrzymał 11. stycznia. Gdy tylko pogoda na to pozwoliła rozpoczęto nasadzanie drzew oraz budowę tzw. Siedziby Muz, Zagajnika Muz lub Panteonu, który zwany jest dzisiaj najczęściej Helikonem. Miejsce to następnie ogrodzono oraz – tam, gdzie było to niezbędne – obsadzone roślinnością; w październiku przygotowano miejsce pod amfiteatr. Zbyt szczegółowe i bezsensowne byłoby omawianie tego, czego każdego roku dokonywano; w każdym razie wszystko to działo się powoli, a prace nad pewnymi szczegółami trwają nieustannie. Za niemal wszystko zapłacił i płaci Schönau z własnej kieszeni, realizując przedsięwzięcie według własnych planów. Opiszę tu trwający 3 do 4 godzin spacer, podczas którego można zwiedzić wszystkie atrakcje.
Wyruszając z miasta na zachód przez most na Kamiennej do przedmieścia Rosenau napotykamy na drogę prowadzącą w prawo, przez pola, a następnie w kierunku Hausbergu. Zanim dojdziemy do tej góry, droga rozwidla się, jedna odnoga prowadzi wokół Kreuzberg[2] (Góra Krzyżna) ocienioną ścieżką do Przejścia Gracji. Na tej drodze znajduje się tablica z inskrypcją:

O fortunatom nimium
Sua bona si forint
Hirschbergae cives!

Nieopodal znajduje się niewielka altana z ławeczką oraz 3 miejscami dla Gracji (w formie grzybów, jak w większości siedzisk na tym wzgórzu), z której rozciąga się przyjemny widok w kierunku kościoła luterańskiego. Tu droga jezdna skręca lekko w prawo, w las i prowadzi za nim coraz wyżej, a następnie skręca na zachód, dzięki czemu można przez większą część wzgórza przejechać dorożką; a droga dzieli wzgórze na część północną i południową. Przy samej drodze nie ma żadnych urządzeń, czy przyjemnych miejsc odpoczynku. Lepiej więc udać się pieszo inną droga.

Prowadzi ona od owej drogi jezdnej w prawo aż do stóp Hausbergu, a następnie w lewo w dolinę ku Bobrowi do góry Sattler (Siodło, Rymarz), jak nazywa się od najstarszych czasów to miejsce na brzegu Bobru. To tutaj w połowie tego stulecia, tutejszy konrektor o nazwisku Stoppe urządził niewielkie założenie na skale i właśnie tu napisał kilka wierszy, a ich zbiór nazwał Parnas im Sattler (Parnas na Siodle). W nowszych czasach – w roku 1774 – otwarto budyneczek  kręgielni, po którym dzisiaj nie przetrwał nawet ślad. Na tej drodze napotykamy na piękne, znane źródełko o nazwie Źródło Merkela lub Mirakelbrunnen (Cudowne Źródło), odwiedzane od stuleci do dzisiaj i niosące krystaliczną, świeżą wodę, obecnie noszące  imię  Aganippe.
Zamiast schodzić tą drogą można zaraz za Górą Domową wybrać ścieżkę prowadzącą lekko w lewo, przez pole, którego właściciel zezwolił na utworzenie przejścia; a stamtąd w kierunku nieodległych zarośli. Tu ścieżka biegnie prosto, prawą stroną Góry Krzyżnej, płasko po jej zboczu. Z prawej dobiega szum Bobru, a wąska ścieżka prowadzi w dół do Aganippy. Z lewej powyżej znajdują się stoły, ławy i małe miejsca na ogniska, utworzone wspólnie przez kilka miejskich rodzin, które poniosły w związku z tym niewielkie koszty. Założenia te są ocienione, albowiem południowa część wzgórza jest porośnięta wysokimi świerkami; pomiędzy którymi dostrzec można płynący pomiędzy skałami Bóbr. Dalej znajduje się jeszcze kilka tego rodzaju założeń obsadzonych jodłami i bukami, wyposażonych w stoły, drewniane ławy i trawiaste siedziska. [...]

Od tego więc miejsca wiedzie ścieżka nimf (do której można zaliczyć ostatnio opisywaną drogę) na właściwe Wzgórze Muz lub Helikon, na którym nie ustawiono żadnych posągów. Tu ulotne istoty, jakimi są Muzy, mogły zamieszkiwać wspólnie, z dala od ludzkich oczu.  Po przekroczeniu niewielkiej strugi, po kilku schodkach wspinamy się w gorę i docieramy do ukształtowanych w trawach siedzisk, ma którymi widnieją inicjały M. M., oznaczające  Mater Musarum, miejsce dla matki muz, Mnemosyne. Wiodąca dalej w prawo i ku górze ścieżka prowadzi do Klio, nauczycielki historii; a każdy, kto zawitał w to miejsce, musi właśnie tędy przejść. To miejsce oznaczone jest przytwierdzoną na świerku tabliczką z napisem:

Clio, gesta canens, transactis tempora reddit[3].

Tuż obok znajduje się trawiasta ława, z której rozciąga się widok w prawo, w kierunku Bramy Ulicy Długiej i w lewo na Sechsstätte (okolice ul. Grunwaldzkiej) i leżące w okolicy wsie, zaś w dole pobłyskuje rzeka Bóbr. Widok na miasto przesłania Góra Krzyżna. Szeroka, piaszczysta, obsadzona młodymi drzewami droga prowadzi na zachód ku górze, a gdy za skrętem do Euterpe widnieje tablica z cytatem z Wergiliusza:

Iuvat ire jugis, quo nulla priorum
Castalian molli divertitur orbita clivo[4]

Euterpe rezyduje w pustym, lecz porośniętym zaroślami zagłębieniu i spogląda na widoczne stąd miasto, na piękną równinę pełną łąk, pól uprawnych i wiosek, pośród których najlepiej widać Jeżów, Dziwiszów i Strupice, leżące wzdłuż Bobru; oraz Komarno na oddalonym wzgórzu. Również tu jest miejsce na odpoczynek, opatrzone inskrypcją:

Dulciloquis calamos Euterpe flatibus urget[5]

Dalej, na szczycie skały, znajduje się miejsce całkiem niepoetycko nazwane Gibraltarem, albowiem skała wysuwa się nieco poza zbocze góry, a Bóbr widoczny jest po obu jej stronach, jakby z półwyspu. Jednakże nazwa ta odchodzi coraz bardziej w zapomnienie.

Na południowym zachodzie znajduje się stworzona ku czci muzy sztuki tanecznej Terpsychory polanka, w 1795 r. zbudowano na nim ocieniony parkiet taneczny. Miejsce to ma kształt kolisty, pośrodku znajduje się wyłożony deskami plac, wokół stworzono trzy trawiaste stopnie z dziewięcioma siedziskami muz, obok zaś ustawiono tablicę z inskrypcją:

Terpsichore invitat, duc laeta puella choreas[6]

Po bokach znajdują się liczne drewniane ławy, których budowę sfinansowano poprzez zbiórkę pieniędzy, przeprowadzoną przez mieszczanki – miłośniczki przyrody, a z której nadwyżka za ich pozwoleniem przeznaczona może zostać na opłacenie innych założeń.

Dość szeroka, obsadzona młodymi drzewami, niezbyt uczęszczana i z tego powodu częściowo porośnięta trawą droga prowadzi stąd lekkim łukiem przez zarośla aż do drogi jezdnej, prowadzącej od siedziby gracji i łączącej się powyżej zarośli ze ścieżką gracji (przebiegającą równolegle do drogi jezdnej). Można jednak dojść tam bardziej stromą i wąską ścieżynką. Stąd widać miejsce przeznaczone dla Talii, muzy komedii, opatrzone inskrypcją:

Nostra nec erubuit sylvas habitare Thalia[7]

Obok znajduje się kamienna ławka[8] i okrągłe stóły z napisem:

Qui musas amat impares
Ter termos cyathos petet[9].

Widok stąd jest ładniejszy, niż z poprzednich miejsc, albowiem rozciąga się tu szerokie pole uprawne; z prawej widać część Gór Olbrzymich, na wprost zaś niemal całą panoramę  Jeleniej Góry; a obok po lewej Bóbr, łąki, pola i pobliskie góry w pięknym półkolu. W okolicy tej, na zboczu wzgórza, w nadbobrzańskich zaroślach, przebywając tu we wrześniu 1794 roku, malarz Fischer odkrył niezwykłą skałę, nakrytą kamieniem, niczym kapeluszem lub daszkiem, a nazwaną na cześć odkrywcy Fischerstein. Wejść tam jest niełatwo, jednak wysiłek na pewno się opłaci.

Ścieżką obsadzoną młodymi, tworzącymi rodzaj kulisy teatralnej drzewami, przechodzącą dalej w zwykłą drogę, dochodzimy do Melpomeny, muzy tragedii i poezji smutnej. Nad drewnianą ławą, ustawioną w dość ponurej scenerii, widnieje inskrypcja:

Melpomene tragico proclamat moesta boatu[10]

Okolica jest mroczna ze względu na wysokie drzewa; z jednej strony ze stromym, porośniętym dzikim krzewem zboczem; z przeciwnej - ze skalistym, jałowym, porośniętym rzadkimi drzewami pustkowiem.

Gdy jednak wspiąć się po kilku trawiastych stopniach i pójść w prawo obok zagłębienia terenu wzdłuż pól uprawnych, dojść można – przechodząc przez kilka uformowanych przez naturę (i nieregularnych) stopni skalnych – do siedziby Polihymnii, opatrzonej inskrypcją:

Signat cuncta manu, loquitur Polyhymnia gestu[11].

Widok stąd nie oszałamia, jest jednak przyjemny, pomiędzy zalesionymi wzniesieniami widać Bóbr, wsie i góry. Na lewo znajduje się siedziba muzy poezji miłosnej Erato. Jej imię widoczne na drogowskazie zwraca uwagę na miejsce, w którym powstała naturalna altana z przeznaczoną dla 2 osób trawiastą ławą i drewnianym stołem, z napisem:  Qui musas amat &c. Ponadto widnieje tu inskrypcja:

Salve! Erato, dulcis nomen amoris habes[12].

Za tą altaną, za ostrymi skałami, nad budzącą grozę przepaścią nad Bobrem, przedzierającym się przez kamienisko, z której skoczyć mógłby zrozpaczony kochanek, znajdujemy słowa:  Heu dira Erato[13]! Od przodu wiedzie Ścieżka Miłości: wąskie, zacienione gęstymi krzewami przejście, łagodnie schodzące w dół, początkowo ku lewej następnie w prawo, w końcu pod ostrym katem ponownie w lewo, prowadząc przez łąkę do Ścieżki Kobiet – wąziutkiej dróżki na zboczu dziko porośniętej góry, spod którą głośno szumią wody Bóbru. Na jej końcu, przy przepływającym tu strumieniu znajduje się napis:

Czemuż ważysz się upiększać naturę sztuką naśladowczą. Mi podoba się zdziczały las, który sama natura uporządkowała według tajemnych zasad harmonii i piękna.

Po drugiej stronie wąskiego strumienia zaczyna się Droga Poetów, bardziej zadbana, ale nierówna, przy której w wielu miejscach znajdują się miejsca do wypoczynku, ale też postrzępione czeluście i wypiętrzone skały; pośród nich jedna z najpiękniejszych – wysoka skała koło Tesqua. Te zbudowane z wielkich, prostokątnych elementów masywy skalne wznoszą się na wysokość od 60 do 80 stóp; górne części wystają poza te, na których spoczywają, sprawiając wrażenie, że lada chwila runą; a zarazem mają tak regularny kształt, jakby były ciosane na wymiar. Przed nimi natura pozwoliła wyrosnąć 3 drzewom w jednakowej odległości od siebie. Mniejsze skały poniżej i służą jako miejsca wypoczynku tym, którzy dotąd dotarli. Na jednym z drzew umieszczono inskrypcję:
Non eadem miramur;
Nam quae deserta & inhospitia Tesqua
Credis, aemoena vacat mecum qui senit[14].
Ze względu na swą surowość, miejsce to nazwane zostało Tesqua. Wąska ścieżynka, po której wędruje się tu zboczem pod oplecionymi bluszczem bukami oraz jabłoniami, krzewami malin i jeżyn, raz w górę, raz w dół, prowadzi w końcu do pięknego Źródełka Beckera, zwanego dziś Hipokrene. Bije ono ze wzgórza, spomiędzy kilku pęknięć skalnych w porośniętym krzewami miejscu, teraz jednak za sprawą Schönaua zostało skanalizowane, a w miejscu wypływu utworzono trawiaste ławy. Po przeciwnej stronie od dawnych czasów stoi małe palenisko z kilku kamieni, które obecnie odbudowano. Stąd porośnięte trawą schody prowadzą w górę, po drodze są możliwości odpoczynku oraz miła panorama wzgórza Sechsstädterberg (Gapy). Tu kończy się północna część Helikonu; wprawdzie i dalej są pewne założenia, do których idzie się około 8 minut, ale o nich później, albowiem należą one do innej części tej okolicy.

Jeśli pójść przy Erato - zamiast Ścieżką Miłości – bardziej w lewo, wzdłuż pól uprawnych koło krzewów na granicy stoku, natknąć się można na małą tablicę z inskrypcją z Lukrecjusza:

Avia Pieridum peragro loca, nullius ante
Trita solo: juvatque novom decerpere flores,
Insignemque meo capite petere inde coronam,
Unde prius uulli velarint tempora musae[15].

Natomiast opodal, na małym wzniesieniu, znajduje się siedziba Kaliope, poetki wzniosłych pieśni, opatrzone inskrypcją:
Descende coelo & dic aye! Libia
Regina longum Calliope, melos[16].
Stąd rozciąga się piękny widok na całe miasto oraz Kunice, Staniszów, a także ponad licznymi wsiami przepięknej kotliny doliny: na Góry Olbrzymie ze Śnieżką. O kilka kroków stąd, po drugiej stronie drogi jezdnej, przebiega trawiasta ścieżka do ogrodzonej Siedziby Muz, czy Panteonu, gdzie na wzniesieniu pomiędzy świerkami stoi stół z 9 siedziskami dla 9 muz, obok zaś pozostawiono wolne miejsce na świątynię. Na małym pagórku 3 siedziska dla Gracji, natomiast na zachód założony na samym początku plac amfiteatralny. Z Siedzby Muz rozciąga się widok na całe miasto, a ponad nim na półkoliście otoczoną górami Kotlinę Jeleniogórską z jej wsiami, polami uprawnymi i łąkami. 300 kroków dalej na zachód rośnie położony wyżej zagajnik, poświęcony Apollo, gdzie twórca tych miejsc ustawił drewniany trójnóg z napisem:

Ligneum pro tempore te facimus
Si tempora juvant, aureus esto[17].

Jednak okazał się on niezbyt trwały, a strzegący go bóg zbyt słaby: został skradziony pewnej nocy. W miejscu tym powstaje teraz niewielka świątynia, której budowa w roku 1797 osiągnęła wysokość 3 łokci, a w roku 1798 zostanie podwyższona o kolejne 3 i pokryta dachem. Ma 7 metrów długości. Poza funkcją ozdobną ma za zadanie użyczać schronienia tym wędrowcom, których złapie niespodziewany deszcz, co wyprawę tu uczyni wygodniejszą, a przez to również popularniejszą. Widok jest tu prawie tak piękny, jak z Siedziby Muz, choć lekko przesłonięty z lewej strony.

Przez ten gaj i poprzez pole uprawne prowadzi wąska, skręcająca na zachód dróżka, wznosząca się ku szczytowi wzgórza. Tu zamieszkuje Urania, muza wiedzy o niebie. Groteskowa skała ukryta pośród zarośli to jej obserwatorium, zostanie uzupełniona niewielką świątynią. Widać stąd całą kotlinę z wysokimi i niskimi górami, przysłonięte są jedynie Cieplice oraz Chojnik, a a u stóp Helikonu pod tym właśnie wzgórzem przebiega szeroka i ruchliwa droga do Saksonii. Na północny-zachód dostrzec można Siedlęcin, leżący po drugiej stronie Bobru. Siedzibę tej muzy zdobi inskrypcja:

Urania coeli motus serutatur & astra[18].

To w tym miejscu miał stanąć, zgodnie z powszechnym życzeniem, pomnik Fryderyka Wielkiego, wykonany ze śląskiego marmuru. Na razie pozostaje to jedynie pobożnym życzeniem i najpewniej takim pozostanie w przyszłości[19]. Tu też przebiega południowa granica Helikonu. Zachodnią zaś wytyczyć należałoby od Uranii do Hipokrene poprzez zarośla i wzdłuż drogi.
Nie należy więc szukać tu posągów, świątyń i zdobnych, sztucznych ogrodów[20].  Wszystko jest tu naturą, która jedynie przez nasadzenia lub wyrównania dróg została nie tyle upiększona, ile uczyniona bardziej dostępną To ukłon w kierunku miłośników nieskażonej przyrody i antycznej poezji. Wszystko, co tu stworzono wygląda jak na starożytnym, greckim Helikonie, albowiem można znaleźć znaczne podobieństwa między oboma Helikonami. Przy dokładnym, bezstronnym porównaniu – nasz śląski Helikon wypada pod pewnymi względami lepiej od greckiego pierwowzoru. U stóp greckiego leżała mała wioska Askra, tu zaś Kunice i Rosenau. Tam w niewielkiej odległości leżało miasto Thesbia, tutaj: Jelenia Góra, która pod względem położenia, piękna, żywotności i dobrobytu z pewnością może mierzyć się z greckim miastem. Wokół dawnego Helikonu płynęła mała Teremessus: tu Bóbr; tam wypływało słynne źródło Aganippe oraz Hipokrene: u nas źródło Merkela i źródło Beckera; tam jedna strona wzgórza porośnięta była lasem, a druga przeznaczona pod uprawy rolne – jak i u nas; jednak czy z greckiego Helikonu rozciągały się równie piękne widoki, co ze śląskiego?



[1] Od zakonów szpitalnickich i prowadzonego przez jeden z nich przytułku – przyp. tłum.
[2] Gdzie do dziś stoi jeszcze krzyż, a przed laty znajdowała się kaplica św. Wolfganga.
[3] <Klio opiewa czyny i przynosi minione czasy.>
[4] <Miło iść grzbietem gór, gdzie uprzednio na zboczu nigdy nie było drogi muz.>
[5] <Słodkie dźwięki wygrywa Euterpe.>
[6] <Terpsychora zaprasza; wesołe dziewczę niech wiedzie orszak.>
[7] <Nie wstydzi się nasza Talia w lasach zamieszkiwać.>
[8] <Od roku 1795, gdyż stojąca dotychczas, drewniana, została skradziona.>
[9] <Kto kocha muzy nieparzyste niechaj po trzykroć wychyli trzy szklanice.>
[10] <Melpomena wzdycha żałośnie.>
[11] <Polihymnia określa wszystko ręką i mówi gestami.>
[12] <Bądź pozdrowiona! Erato, tyś słodkim imieniem miłości.>
[13] <Ach, okrutna Erato!>
[14] <Nie wszyscy podziwiamy to samo; albowiem co jeden uważa za niezamieszkałą dzicz, ten nazwie pięknem, który odczuwa to samo, co ja.>
[15] <Przemierzam nieprzebyte miejsca muz drogą nigdy nie kroczoną. Jakże miło rwać tu nowe kwiaty i tam pleść wieniec na głowę moją, gdzie muzy nigdy jeszcze wznosiły się ku niczyich skroni.>
[16] <Zstąp z nieba, królowo Kaliope i zagraj pieśń długą na swoim flecie.>
[17] <Uczyniliśmy cię na te czasy z drewna, gdy czasy się zmienią, bądź choćby ze złota.>
[18] <Urania bada ruchy nieba i gwiazd.>
[19] <Któż bowiem jest winny, że wiatry niekorzystne rozwiewają naszych życzeń najpiękniejszą część. Wielands Musariam.>
[20] <Wielu opiewało ten Helikon, choćby w krótkich rapsodiach. Między innymi zasłużony rektor Bauer napisał następujące strofy:
Musarum nullas Helikon habet, ecce! Figura,
Numine nuda vides scamma vacare suo.
Scilicet expectant capias dum Cynthia sedem,
Tu quem usuque tibi ceperis, apta tenes,
Et quamcunque voles lecta tibi cedere sede,
Protinus adstabit laeta ministra tibi.

Flagi

free counters