31.05.2012

Mieć sztywny kręgosłup?

Rozpocznę cytatem:
"Bardzo często rwa kulszowa jest objawem, który mija samoistnie, nawet jeśli jest to bardzo dotkliwy ból pleców. Jednakże w niektórych przypadkach wymaga zastosowania odpowiedniej terapii. Spektrum metod jakie oferują specjaliści, dobra klinika kręgosłupa jest szerokie, od farmakologii, przez fizjoterapię po medycynę alternatywną. Najczęściej pierwsze kroki jeśli chodzi o leczenie kręgosłupa dotkniętego rwą kulszową, to zaradzenie przykrym i bardzo dotkliwym objawom, jakim są bóle kręgosłupa leczenie polega wówczas na podaniu odpowiednich leków przeciwbólowych oraz przeciwzapalnych, głównie z grupy opioidalnych". (Vertebralia)
No, to padłem. A w zasadzie: "siadłem", bowiem leżeć za bardzo nie mogę. Zresztą stać też nie, a chodzić mogę tylko "stopkami" (przynajmniej będę miał najdokładniejsze obmiary mieszkania, wyrażane w jednostce długości o nazwie stopa karkonoska). O zejściu ze schodów nie marzę (próbowałem, daremne żale, za to głośne jęki...). Ba: ekwilibrystyką niemal cyrkową jest próba przycupnięcia na kibelku!

Jednym słowem: chujnia z masłem. Z margaryną. Obojętnie z czym, ważne, żeby zawierało witaminę "B". Bo rzekomo Be czyni cuda.
Fakt, to nie pierwszy raz: ostatnio "złapało" mnie we wrześniu 2007 r. To niemal 5 lat temu, więc w zasadzie nie powinienem narzekać. A jednak: ta nieporadność, to całkowite "ubezwłasnowolnienie" i ten pojawiający się bez ostrzeżenia, przeszywający  ból (nawet wówczas, gdy przyjmę pozycję "bezbolesną", wygodną); wszystko to doprowadza mnie do białej gorączki. Poza wszystkim zaczynam rozumieć (i głęboko współczuję) chorym na zespół Tourette'a; niekontrolowane jęki, stęki, okrzyki rozbrzmiewają z moich ust nader często, a - jako rzekł poeta - "kurwy latają jak motyle".

Złapało mnie wczoraj: rankiem sięgnąłem do klamki okiennej, by wpuścić końcowo-majowe lato do mieszkania i... niczym radziecki pomnik z tą wyciągniętą ręką zastygłem. I już wiedziałem, co się święci... I - kurtka na wacie, skumbrie w tomacie - nie pomyliłem się (chociaż tyle mojej satysfakcji!): od tamtej chwili nie udało mi się złapać pionu (poziomu to ja nigdy najwyższego nie miałem), a pozycja (ta wygodna, bezbolesna), którą przyjmuję siedząc na krześle, musi przywodzić na myśl krzywą wieżę w pięknej pi... Pizie.

Jeszcze dzisiaj pocierpię sobie bezdoktorowo: nawcinam się witaminy B, starał się będę nie nadwyrężać "lędźwiowego odcinka kręgosłupa", łyknę kilka przeciwbólowców (ale nie opioidalnych!). Na szczęście najmniej "drażliwą" pozycją trwania jest pozycja siedząca - umożliwia mi to pracę nad wspaniałym tłumaczeniem, które wczoraj właśnie rozpocząć miałem. I rozpocząłem! 
.

No to się Państwu wypłakałem. A co tam, mój-ci ten blog...

29.05.2012

O wleńskim kościele św. Mikołaja kilka słów małych

Spędziłem wczorajsze popołudnie w miejscu cudownym: we Wleniu i jego najbliższych okolicach. Naszło mnie więc na napisanie czegoś o tym miasteczku, który na myśl przywodzi mi lekko zurbanizowaną baśń o śpiącej, przepięknej urody królewnie. I jestem całkowicie przekonany, że niebawem już zjawi się ów niezłomny (a przy tym bardzo bogaty) książę, by Wleń pokochać i wyrwać z niezbyt przyjemnego, a przede wszystkim o wiele już za długiego snu... Zbrodnią jest bowiem na ludzkości, by tak przewspaniałe miejsca w letargu pogrążone umykały postrzeganiu turystów, inwestorów i animatorów kultury. Jest pomysł: jest CZAS NA WLEŃ. Tym bardziej, ze już za 2 lata miasto z dumą obchodzić będzie 800-lecie nadania mu praw miejskich przez Henryka Brodatego. Zaglądajcie do Wlenia, sławcie jego urodę  i wszystko się ułoży jak pasjans stawiany ręką mistrza!
Dzisiaj napiszę o kościele parafialnym słów kilka, obiecuję, że o Wleniu będę pisał tutaj w najbliższym czasie wielokrotnie. Kilka zdjęć z "późnomajowego dnia wleńskiego" znajduje się tutaj. Przy okazji pozdrawiam serdecznie burmistrza, pana Bogdana Mościckiego: to on w dużym stopniu spowodował, że moje datujące się od lat zainteresowanie Wleniem i jego historią ostatnimi czasy niepomiernie wzrosło.
.
„…mieszkańcy młodego miasta z trudem wspinali się po stromych zboczach, by dotrzeć do kaplicy zamkowej, która w dodatku była już zbyt mała, by pomieścić tłum wiernych, więc w rok po lokacji miasta wyprosili sobie pozwolenie na wzniesienie kościoła, którego budowę rozpoczęli w roku 1215. W swoim dziele i w obliczu swojej niezamożności wspomagani byli przez Henryka (Brodatego) i Jadwigę. Wiarygodne przekazy mówią, że para książęca wzniosła na własny koszt proboszczówkę, do budowy której użyto ogromnych bloków skalnych zwożonych z okolicznych gór – a to przez wzgląd na występujące już wówczas podtopienia miasta przez Bóbr. Zaledwie po dwóch latach kościół został poświęcony świętemu Mikołajowi ratującemu ludzi w potrzebie przez biskupa Wawrzyńca, a było to w trzecią niedzielę po Zielonych Świątkach roku 1217 […]” (z: Chronik von Lähn und Burg Lähnhaus am Bober; Breslau 1863).
Tak wyglądać miał kościół wleński w pierwotnej swojej formie
W 1292 r. książę Bolko I nakazał rozbudowę kościoła parafialnego pw. św. Mikołaja we Wleniu, jak i samego miasta.

Kościół spłonął po raz pierwszy ok. roku 1440, w 1702 r. potężna powódź poważnie uszkodziła świątynię. Kolejny wielki pożar kościoła i plebanii miał miejsce w 1731 r.
Tablica nagrobna człowieka, który "stworzył" dzisiejszy kościół - szkoda, że odrobinę zapomniana
Obecny swój kształt wleński kościół parafialny zawdzięcza niezmordowanym staraniom pastora Josepha Tilgnera (30.X.1775 – 23.XI.1870), który 17 grudnia 1841 r. otrzymał tytuł dziekana. Znalazł on kościół św. Mikołaja w stanie opłakanym: rozpadające się mury, powybijane witraże, wyłamane drzwi. Dach nad prezbiterium groził w każdej chwili zawaleniem. Tilgner uratowanie i odbudowę wleńskiego kościoła uczynił swoim życiowym zadaniem. Wysiłek ten był jednak ponad możliwości finansowe ubogiej parafii i parafian, szczególnie, gdy po likwidacji (sekularyzacji) klasztoru w Lubomierzu, prawo patronackie do wleńskiego kościoła przejął rząd królewski, który postawił warunek, by wierni ponieśli trzecią część kosztów odbudowy świątyni. Tilgner w imieniu gminy podał rząd królewski do sądu i po trwającym siedem lat procesie uzyskał niezwykle satysfakcjonującą decyzję, zmuszającą rząd do poniesienia całkowitych kosztów prac budowlanych, pod warunkiem udziału w nich wiernych. Rząd przekazał niezwłocznie (w 1853 r.) 8.000 talarów na remont plebanii i budynków gospodarczych, a kolejne 17.000 talarów na remont i rozbudowę samej świątyni, która to kwota obejmowała wyłącznie prace budowlane i wykończeniowe, nie uwzględniając wyposażenia kościoła. Głównym architektem odbudowanej w stylu neogotyckim świątyni był mistrz Pawelt. Zachowana została stara wieża z bloków kamiennych, wzniesiona w 1241 r. i pamiętająca najstarsze powodzie i największe pożogi we Wleniu, otrzymując teraz zwieńczenie w postaci wspaniałego hełmu.
Najstarsza "oryginalna" część kościoła: wieża, pamiętająca czasy fundacji świątyni
Dawny kościół miał 61 ½ łokcia długości, 19 łokci szerokości i 18 ¼ łokcia wysokości w nawie (1 łokieć pruski = 0,6668 m lub 25½ cala). Obecny kościół jest nieporównywalnie potężniejszy.
Kościół św. Mikołaja dzisiaj (maj 2012)
1863 r., rok rozpoczęcia odbudowy i rozbudowy kościoła wleńskiego
Rzut oka do wnętrza (przez zamknięte drzwi)
...i jeszcze taka ciekawostka nietoperzowa
O Wleniu tutaj:

26.05.2012

Dolnośląskie pałace i zamki umierają w milczeniu

Raduję się każdym nowym osiągnięciem rewaloryzacyjno-architektonicznym na terenie bliskiej mojemu sercu Doliny Pałaców i Ogrodów (aka: Kotliny Jeleniogórskiej), w miarę swoich skromnych możliwości staram się te "zmartwychwstania" opisywać i dokumentować fotograficznie. Z tej wielkiej radości nie spoglądam dalej, niż koniec własnego nosa: mój "horyzont poznawczy" ograniczają pasma Rudaw Janowickich, Karkonoszy, Gór Izerskich i Kaczawskich...

Dzisiejszy wpis jest "przedrukiem" ze wspaniale prowadzonego bloga (na poziomie, o którym ja tutaj mogę tylko pomarzyć) pod tytułem "Śląskie Zabytki - blog o zabytkach i nie tylko". Autorowi (autorom?) tego bloga bardzo dziękuję za wielkie dokonania - i o wybaczenie proszę, że bez pytania pozwalam sobie na "copy & paste". Moich Czytelników zaś gorąco zachęcam do zaglądania pod zalinkowany adres: warto ze wszech miar!
.
Jak naprawdę wygląda sytuacja zamków, pałaców i dworów na Dolnym Śląsku.
.
Często podnoszą się głosy mówiące, że owszem, w regionie istnieje problem niszczejących zabytków, jednak jest coraz lepiej i coraz więcej się dzieje pozytywnego. Oczywiście, że tak. Trzeba przy tym jednak pamiętać, że ten kij ma dwa końce. Gdy jeden pałac podnosi się z gruzów w medialnym szumie, kilka innych bezpowrotnie ginie w ciszy. Wspaniałe obrazki z Doliny Pałaców koło Jeleniej Góry przesłaniają nam "dolnośląską tragedię", z którą zapoznał się nawet brytyjski następca tronu, a niewielu z nas ją zauważa. Poniżej zestawienie liczbowe pokazujące sytuację w wybranych powiatach. Określenie "po remoncie" oznacza obiekt w którym przeprowadzono renowację od początku do końca, a nie te w których trwa remont lub skończył się kilkanaście lat temu. Odejmując od ogólnej liczby obiekty wyremontowane i te w ruinie pozostają zabytki, które jeszcze się trzymają, ale ich stan jest daleki od doskonałości. 
  • powiat bolesławiecki - około 20 zamków i pałaców, z czego 8 w ruinie, po remoncie 2
  • powiat dzierżoniowski - około 36 zamków i pałaców, z czego 11 w ruinie, po remoncie 4 
  • powiat górowski - około 32 zamki i pałace, z czego 10 w ruinie, po remoncie 1 
  • powiat głogowski - około 19 zamków i pałaców, z czego 5 w ruinie, po remoncie 2
  • powiat jaworski - około 39 zamków i pałaców, z czego 16 w ruinie, po remoncie 4 
  • powiat jeleniogórski - około 28 zamków i pałaców, z czego 7 w ruinie, po remoncie 12
  • powiat kamiennogórski - około 8 zamków i pałaców, z czego 2 w ruinie, po remoncie 1
  • powiat kłodzki - około 46 zamków i pałaców, z czego 24 w ruinie, po remoncie 3 
  • powiat legnicki - około 36 zamków i pałaców, z czego 8 w ruinie, po remoncie 4 
  • powiat lubański - około  25  zamków i pałaców, z czego  7  w ruinie, po remoncie 1 
  • powiat lubiński - około 28 zamków i pałaców, z czego 16 w ruinie, po remoncie 1 
  • powiat lwówecki - około 26 zamków i pałaców, z czego 14 w ruinie, po remoncie 3 
  • powiat polkowicki - około 30 zamków i pałaców, z czego 13 w ruinie, po remoncie 1 
  • powiat średzki - około 39 zamków i pałaców, z czego 12 w ruinie, po remoncie 2
  • powiat strzeliński - około 42 zamki i pałace, z czego 15 w ruinie, po remoncie 3 
  • powiat świdnicki - około 62 zamki i pałace, z czego 22 w ruinie, po remoncie 5 
  • powiat wołowski - około 33 zamki i pałace, z czego 10 w ruinie, po remoncie 3 
  • powiat wrocławski - około 76 zamków i pałaców, z czego 24 w ruinie, po remoncie 11
  • powiat ząbkowicki - około 29 zamków i pałaców, z czego 13 w ruinie, po remoncie 1 
  • powiat zgorzelecki - około 24 zamki i pałace, z czego 6 w ruinie, po remoncie 2 
  • powiat złotoryjski - około 28 zamków i pałaców, z czego 12 w ruinie, po remoncie 3 
Brakuje powiatów: milickiego, oleśnickiego, oławskiego, trzebnickiego i wałbrzyskiego.
.
Rzut oka na zestawienie pokazuje że proporcje rozkładają się "sprawiedliwie" w każdym powiecie. Im więcej zabytków, tym więcej ruin i tylko ostatnia liczba - tych zadbanych - jest równa dla wszystkich. Pozytywnie wybija się tylko powiat jeleniogórski i wrocławski. Ten pierwszy to słynna "Dolina Pałaców", drugi ze względu na bliskość Wrocławia i ogromną liczbę obiektów zabytkowych. Negatywnie zaskakuje powiat kłodzki z 24 ruinami, lub lwówecki, gdzie zniszczonych obiektów jest więcej niż ocalałych. Oprócz śmiesznie niskiej liczby pałaców po renowacji zaskakuje na plus liczba ruin. Na pierwszy rzut oka, w naturze, wydaje się że jest ich więcej. Być może dlatego, że w zestawieniu nie zostały uwzględnione obiekty zdewastowane, nadające się jeszcze do użytkowania. Takich jest zdecydowana większość.
.
Liczbami nie da się pokazać jakości i wartości zabytków. Giną budowle bezcenne.

14.05.2012

"Echt" Likier Karkonoski

Likier "Stonsdorfer" (ten autentyczny, z gorzelni pana Christiana Gottlieba Koernera nosił predykat Echt, a więc: prawdziwy), produkowany od 1810 r. w Stonsdorfie (dzisiejszym Staniszowie), a po 1868 r. w Cunnersdorfie (dzisiaj okolice zajezdni autobusowej MZK, vis-a-vis, w pomieszczeniach obecnego Metalowca, a niegdysiejszej siedziby dyrekcji JPBM-u) szybko podbił serca podniebienia smakoszy. Między innymi właśnie ze względu na jego błyskawicznie rosnącą popularność i wielki popyt syn wynalazcy, Wilhelm Koerner zdecydował się na wyprowadzkę z gorzelni dzierżawionej od rodziny Reuß do (wówczas) podjeleniogórskich Kunic.


Po 1945 "Echt Stonsdorfer" podzielił los wypędzonych stąd mieszkańców: tułał się jakiś czas w Niemczech Zachodnich, by w 1957 r. "osiąść" w Harkheide koło Hamburga i tam wywalczyć sobie wysoką popularność pośród alkoholi tego typu...

Natura nie znosi pustki, natura rynku alkoholowego tym bardziej... I choć przez wiele lat "Echt Stonsdorfer" nie mógł doczekać się godnego następcy, a liczni - nazwijmy to - "detaliści" usiłowali dobrać odpowiednie zioła i leśne owoce, by na własne potrzeby "upędzić" choćby niewielką ilość karkonoskiego likieru, to trzeba było dopiero Współczesnego Laboranta, magistra chemii (najwyraźniej: chemii praktycznej), Przewodnika Sudeckiego i samozwańczego mnicha borowickiego, Tomka Łuszpińskiego, by nalewkową tradycję w sposób profesjonalny odtworzyć.

Na targach TOURTEC spotkaliśmy się z Tomkiem i dane było mi popróbować tego specjału (nie bez namowy Andrzeja Mateusiaka, który z zachwytem opowiadał... może nie tyle o SAMYM trunku, lecz o idei udanego, popularnego i potrzebnego PRODUKTU REGIONALNEGO. Zresztą miło było stuknąć się z Andrzejem malutkim naparsteczkiem napitku, nalewanego przez samego Mistrza Postlaboranckiego, Tomka Łuszpińskiego). 
Tomasz Łuszpiński
LIKIER KARKONOSKI - taką nazwę nosi "współczesny" Stonsdorfer. Jednak pisanie o jedzeniu, a tym bardziej o napitkach jest trudne: jakże ubrać w słowa to, co w sposób tajemniczy przekazują nam nasze kubki smakowe.
LIKIERU KARKONOSKIEGO należy po prostu i KONIECZNIE skosztować! 
Jeżeli łakną Państwo dalszych informacji, proszę zajrzeć na likierową stronę tego wspaniałego trunku, warto! I spróbować warto, tylko jednego nie warto: nie warto przedawkować. To dość ciężki, wytrawny wprawdzie, ale intensywny likier - przypuszczam, że mimo leczniczych właściwości (gdy dozowany z umiarem), może okazać się zabójczy, gdy zaaplikowany będzie w ilościach nadwymiarowych. To tak, jak z każdym lekarstwem...

Flagi

free counters