Nadeszła niedziela, całkiem niespodziewanie zresztą. Przynajmniej dla mnie. Minione cztery bardzo intensywne dni, ciągle jeszcze bardzo odczuwalny, choć dzięki lekarstwom (silnym!) znośny ból pleców, coraz bardziej nadwyrężone struny głosowe – wszystko to mocno dało mi w kość. Przy moim trudnym, apodyktycznym charakterze nie udało się oczywiście uniknąć konfliktów większych, czy mniejszych, tym bardziej, że przez minione dni pełniłem nie tylko zakontraktowaną rolę tłumacza, ale przejąłem obowiązki, które zasadniczo nie do mnie należały. Jednak osoba, która miała je wykonywać, postanowiła najwyraźniej potraktować pobyt w Worpswede wypoczynkowo i rozrywkowo. Przy czym i ja miałem swoje liczne chwile wesołości, radości z pobytu w Worpswede, z efektów naszej zespołowej pracy, z opinii, którymi – raczej nie tylko grzecznościowo – nasi niemieccy Gospodarze dzielili się ze mną. Miałem wrażenie, że nasze, polskie propozycje wystawienniczo-prelegenckie spotkały się z bardzo pozytywnym odzewem: galeryści, artyści, muzealnicy, ale także właściciele hoteli oraz tzw. „zwykli ludzie” pytali mnie i innych członków naszej polskiej ekipy o możliwości przyjazdu do Szklarskiej, do Kazimierza, do Zakopanego. Z drugiej strony zapraszali naszych twórców – czy to bezpośrednio, czy też za pośrednictwem na przykład Bożki Danielskiej – do Worpswede z indywidualnymi wystawami w galeriach i na festiwalach (choćby temat Eko-Glass). Wprawdzie obu burmistrzów – Sokolińskiego i Duni – już dawno w Worpswede nie było, ale z pewnością ucieszyliby się, gdyby zobaczyli, jak szybko podpisana ledwie kilka dni wcześniej umowa o współpracy kulturalnej zaczyna wypełniać się treściami merytorycznymi, artystycznymi i międzyludzkimi.
Tego dnia w zasadzie nie było już „polskiego” programu – niedziela poświęcona była głównie filmom, w przeważającej części niemieckim, choć znalazła się pośród nich także „Ziemia obiecana” Wajdy. Nasza ekipa rozpierzchła się więc w mniejszych lub większych grupkach po Worpswede. Ja z samego ranka skorzystałem z zaproszenia Debory Lippold i jej męża (właścicieli Eichenhof), by odwiedzić ich prywatny dom przy Bergstrasse (głównym deptaku Worpswede). Zostałem ugoszczony śniadaniem kawą, zaproponowano mi szampana, którego niemieckim zwyczajem państwo domu sączyli w niedzielny poranek po śniadaniu. O, Borze Mój Głęboki! Nie pijam tego! Nie chcąc jednak być niegrzecznym, poprosiłem o piwo. Piwo o godzinie 8.00 rano? Może warto ten zwyczaj zaszczepić w domu...? Zastanowię się.
U Debory w domu |
Deborah pokazała mi swoją pokaźną kolekcję szkła artystycznego, bowiem wcześniej chwaliłem się naszymi jeleniogórskimi zbiorami w Muzeum Karkonoskim. O jej kolekcji kiedy indziej. Otrzymałem też bardzo ciekawą propozycje zawodową związaną z półrocznym pobytem w Worpswede (wyobraźcie sobie Państwo, że nie chodzi o sprzątanie kibli w hotelu Eichenhof...). Po 2 godzinach pożegnałem gospodarzy i pobiegłem do hotelu Worpsweder Tor, by spotkać się z naszymi. Stąd w małych grupkach lub indywidualnie wyruszyliśmy na pożegnalny spacer po Worpswede. Wiedzieliśmy już, że na 14.30 jesteśmy WSZYSCY zaproszeni do ratusza w Worpswede, gdzie pożegnać chciał nas Stefan Schwenke, burmistrz gminy.
Z Bożenką i Przemkiem, z Dorotą i Waldkiem Odorowskimi ruszyliśmy do Galerii Bogacki, gdzie Mariola przyjęła nas kawą i... szampanem (mówiłem, że niemiecki zwyczaj niedzielny?). Piwa nie miała, zmuszony więc byłem chłapnąć kielicha Gorbatschowa.
W Galerii Bogacki - Mariola, gospodyni przemiła, w objęciach Bożki |
Następnie poszliśmy do niedalekiego Museum am Modersohnhaus, gdzie z naszej wizyty bardzo uradowała się Sigrun Kaufmann. Później nasze drogi się rozeszły: ja musiałem pojechać do biura Biennale, by na polecenie Bożenki dokonać ostatnich ustaleń przed wyjazdem polskiej delegacji artystyczno-muzealniczej.
Krótko po 14.00 spotkaliśmy się wszyscy przed ratuszem. Był profesor Haase i Frau Henkel. Byli niemieccy ludzie od faktycznej roboty: Klaudia, Tom, dwoje radnych i oczywiście Stefan, gospodarz obiektu. Nie zabrakło Dietera Röselera z aparatem fotograficznym. Na stołach kawa, herbata, napoje i drobny poczęstunek (coby nasza ekipa się przed podróżą nie przejadła). No i – jakże by inaczej – były przemówienia. Najpierw Stefan Schwenke, a następnie w kolejności: Przemek Wiater, Waldek Odorowski, Julita Dembowska.. już nie pamiętam, czy mówił Haase: od tych wszystkich tłumaczeń w takiej ilości powstaje pewnego rodzaju tama w pamięci. Gdybym miał zapamiętać wszystkie przetłumaczone w ciągu minionych 5 dni teksty, przemówienia, rozmowy – ep by mi strzelił jak bańka mydlana. Stąd proszę nie pytać mnie o treści (...a publika krzyczała: Autor! Autor!).
Julita w imieniu Zakopanego... |
...a Józek Kusiak (wicedyrektor Muzeum Karkonoskiego) w imieniu muzeum dziękowali Stefkowi Schwenke za wspaniały pobyt w Worpswede |
Wiedziałem już wcześniej, że nie wrócę do Polski z naszą ekipą. Poinformowałem o tym lojalnie Bożkę (Przemek zdaje się już się wówczas do mnie nie odzywał całkowicie). Wiedziałem też, że za tę samowolkę przyjdzie mi zapłacić z własnej kieszeni około 150 € (to koszt biletu kolejowego na trasie Brema – Görlitz z przesiadkami w Hamburgu i Dreźnie). Jednak pozostało jeszcze ciągle kilka niezałatwionych spraw: zarówno w związku z Biennale i naszym, polskim w nim udziałem, jak i spraw moich prywatnych (przypomnę propozycję, którą usłyszałem u Lippoldów).
Po odjeździe autokaru zupełnie nagle „opuściły mnie wszystkie siły”: nastąpił odpływ adrenaliny, która napędzała mnie od środy aż do niedzieli, do tej właśnie chwili. Wsiadłem do samochodu mojego (już) przyjaciela Dietera Röselera i poprosiłem o zawiezienie mnie do biura Biennale.
Nasi podróżnicy dotarli szczęśliwie do Polski rankiem w poniedziałek. Tego samego dnia wieczorem w podróż wyruszyłem ja.
To tyle relacji „w stylu Pryllu” z Pierwszego Biennale Sztuki i Filmu Worpswede 2013, w którym Gościem specjalnym była Polska, reprezentowana przez przedstawicieli 3 kolonii artystycznych: zakopiańskiej, kazimierskiej i szklarskoporębskiej. Na podsumowania przyjedzie czas. Na efekty również, choć widząc bardzo pozytywny oddźwięk tego, co zaprezentowała strona polska (niestety, zupełnie nie można tego powiedzieć o reakcjach na dokonania strony niemieckiej) wierzę, że w tej, czy innej formie spotkamy się w podobnym składzie w Polsce. Gdzie? Czas pokaże. Dodam jeszcze, że na Facebooku znajduje się również strona prowadzona (głównie) przeze mnie z opisem Biennale z licznymi komentarzami, tekstami zdjęciami, etc.
Na koniec ostrzeżenie: będzie jeszcze jedna (poza résumé) część tej opowieści. Mam już tytuł: „Anegdoty”. Póki co – bardzo dziękuję za uwagę i w pas się kłaniam.
Wasz
Tomek Pryll.
Wasz
Tomek Pryll.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz