Istotnie, przez 3 długie tygodnie pozornie nie zadziało się nic. Na blogu "ziewająca pustka" (to taki germanizm, uwielbiają Niemcy swoje idiomy). Ciut inaczej w życiu: wprawdzie erupcja wulkanu chilijskiego to nie jest, ale się dzieje. Stąd i mniej czasu na blogowe zajawki.
Z ostatnich wydarzeń najmilej i bezustannie wspominam wycieczkę... wizytę w Kopańcu. Niedziela upalna była (to z półtora tygodnia temu), podejście pod pół długości Koziej Szyi drogą wiejską (choć asfaltową) wydawało mi się męką nieznośną (w towarzystwie niezwykle znośnych ludzi). A jednak - niemal na samym końcu tej kopaczańskiej via Appia - czekało mnie orzeźwienie. (Duże O, panie pismaku!).
Przeżywać piękno w towarzystwie pięknych ludzi. Nie każdemu jest to dane w naszych rozbieganych, rozbuchanych czasach. Zastrzegam: piękno nie polega na Fizys. Ono - niezależnie od powierzchowności - kryje się w Psyche. I w Arte. I w OtwArte. Jaźnie. Na ludzi. Na zdarzenia.
Ale także na urodę tego, co zastane, zdeterminowane. I gdy przyjdzie to zastane zmieniać, czynić to należy z delikatnością chłopięcej miłości (o dziewczęcej się nie wypowiadam, bom upośledzony: uczyniono mnie samiczkiem).
Są tacy ludzie, którzy tego pragną, a pragnienia swoje przekuwają w rzeczywistość. Mozolnie i powoli. Z namysłem i... co ważniejsze: z UMYSŁEM. Wtórnym zagadnieniem jest zarabianie pieniędzy (choć, przyznaję, nigdy nie jest ono na planie odleglejszym, niż drugi). Moje wrażenie podpowiada mi, że sprawą prymarną jest BYĆ i TWORZYĆ. Jasne, przypadkowy obserwator - jakim byłem - ocenić tego nie jest władny. Więc pozwólcie (mój blog is my castle), że z takim wrażeniem potrwam.
Zdjęć dzisiaj na blogu nie będzie, bo i sens tego wpisu mocno zawoalowany. A fotki wszelkie mają pornograficzną cechę: pokazują często coś, co winno zostać zintymnione. Linkę dam, a co!
W Kopańcu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz