Właśnie miałem wyjść z domu w sprawach tłumaczeniowych, gdy zadzwonił telefon Sabiny: "Froda jest w domu", zapytała jej mama. "Oczywiście, a czemu?". - "Bo w okolicach Ogińskiego, między Bacewicz a Elsnera biega suka identyczna jak Froda, już od kilku dni".
"Cóż robić", pomyślałem. "Golden retrievera nie można zostawić bez pomocy. Zresztą żadnego psa nie można 'odpuszczać'". Zamiast więc na Rynek - udałem się w kierunku ulicy Ogińskiego. Wziąłem ze sobą starą smycz Frody i... parówkę na przynętnę. Bo nie wiadomo, czy sunia da się podejść bez argumentu korumpującego. I w rzeczy samej: dochodziłem do końca ulicy Bacewicz, gdy o kilkadziesiąt metrów dalej mignął mi beżowy psiak... Psiak? Bydlę potężne, na oko wielkości potężnego owczarka niemieckiego. I z pewnością nie golden retriever. Wyglądał mi na mieszańca labradora z czymś o wiele większym. Poszedłem bliżej: pies kierował się do śmietnika. Wiadomo: śmieciowe imbissy są najlepsze, tego zdania jest również odpasiona dobrze i z pewnością nie głodująca Froda. Zacmokałem głośno, gwizdnąłem. Pies stanął i spojrzał na mnie niezwykle pięknymi, jasnobrązowymi oczami. Wyjąłem z plecaka parówkę. "Chodź!", powiedziałem stanowczo, ale nie podnosząc głosu. Podszedł bez wahania i bez strachu. Podałem mu kawałek parówki na otwartej dłoni. Powąchał, z niejakim obrzydzeniem wziął w przednie zęby - by za chwile parówkę wypluć. "Ty skubańcu!", powiedziałem. "Czyj ty jesteś?". Uśmiechnął się (wierzcie lub nie: psy to porafią!) i wesoło zamachał ogonem. Przekrzywił wielki łeb. Podrapałem go najpierw po głowie, by dać mu do zrozumienia, żem teraz - chwilowo - jego "master". Uważnie obserwował, co robię. Począłem rozglądać się wokół, czy nie widać na horyzoncie właściciela. Próżna nadzieja, zresztą pies - samiec, nie samica - widziany był przez kilka ostatnich dni, biegający samopas. "No, to masz chłopie placek", pomyślałem. W domu dla niego miejsca nie mam, poza wątłym metrażem powodem jest oczywiście Froda. Założyłem psiakowi smycz, postanowiłem zrobić kółko po osiedlu, kierując się jednocześnie ku młodym weterynarzom, Dorocie i Adamowi z Kiepury.
ZnajDuch u Veta Adama |
Pies szedł przy nodze, nie szarpał, nie wyrywał się. Niewątpliwie chodzenie na smyczy nie jest dla niego nowością. Doszliśmy wreszcie do gabinetu weterynaryjnego. Adam spojrzał na psa, sprawdził urządzeniem do odczytywania chipów, czy pies nie jest oznaczony: niestety nie był. Po obejrzeniu uzębienia stwierdził, że pies ma około 4 lat i ma w sobie cechy amstafa: rasowe, nie charakterologiczne. Podał mu garść suchej karmy, którą ten wdzięcznie zjadł. A więc i sucha karma nie była mu obca. Cholera, gdzie jest jego właściciel?
Zadzwoniłem do Rafała, wielkiego przyjaciela zwierząt, posiadacza Aknera, młodego labradora w czerni. Wspólnie staraliśmy się wymyśleć jakieś rozwiązanie. Dla nas obydwu oddanie psa do schroniska dla zwierząt byłoby rozwiązaniem ostatecznym. U niego - oprócz Aknera jest jeszcze kot; u mnie - oprócz Frody jest jeszcze żona. Z pewnością Połowinka moja nie zgodzi się na dłuższy pobyt ZnajDucha, no ale... jakoś trzeba go przechować, przynajmniej przez kilka godzin.
ZnajDuch w domu, Froda bardzo zainteresowana |
Z duszą na ramieniu zabrałem psa do domu. Żona lekko się wystraszyła: ZnajDuch jest naprawdę ogromny, co widać było szczególnie teraz, gdy stanął obok Frody. Współnie z Sabiną i Rafałem zastanawialiśmy nad "modus operandi" dalszym. Pierwsza rzecz to wiadomość do regionalnych mediów: Jelonka.com i Muzyczne Radio. W Jelonkę ogłoszenie wklepałem sam, a "radiowo" zadzwoniłem do niezawodnej Beaty Czystołowskiej, która udzieliła mi instrukcji, jak doprowadzić do nadania komunikatu. I istotnie - po niecałej godzinie na antenie rozgłoszono mój komunikat. I powtórzono wielokrotnie. Dziękuję Ci, Beata, dziękuję całemu Muzycznemu.
Zasłużony odpoczynek |
To jednak sprawy nie rozwiązuje - pies jest i zajmuje strasznie dużo miejsca. Wprawdzie ZnajDuch - po nakarmieniu i napojeniu - po prostu zległ w kuchni i zasnął (po drżeniu łap widać, jak bardzo był zmęczony), no ale zostać u nas nie może.
Zmęczony, wykończony - padł i zasnął snem głębokim |
Niestety, wszelkie zabiegi, rozesłane wici i znajomości nie spowodowały znalezienia dla ZnajDucha nowego domu. To źle. Połowinka mocno się zdenerwowała. "Pamietasz, jak mieliśmy Kaziuka? Miał byc jeden dzień, a został cały tydzień. A przecież to był jedynie malutki kociak!" [O Kaziuku pisałem tutaj]. Racja. Bo wcale nie tak łatwo oddać małego kotka w ręce odpowiedzialne. No, a wielkiego psa...??? To wyzwanie wprost proporcjonalne do gabarytów zwierzęcia... Komunikat w Muzycznym Radiu powtórzony kilkakrotnie nie przyniósł żadnego odzewu, chociaż - jak donosiła Beata - ludzie dzwonili. Ale to nie o tę zgubę chodziło.
Póki co - pies leży w przedpokoju, śpi. Grzecznie. Zmęczony jest, a teraz poczuł się bezpiecznie i odsypia - kto wie, jakie! - przygody...
ZnajDuch (zwany przez Połowinkę Kubasem) śmierdział tak strasznie, że musiałem go wykąpać. Wierzcie mi, niełatwo jest wsadzić do wanny psa tej wielkości i - mimo, że chudego przeraźliwie - ważącego 47 kg. Szczególnie trudno, gdy kąpiele najwyraźniej nie należą do jego ulubionych zajęć. Ale udało się: brudu i sierści spłynęły centnary, pies pojaśniał, kolor sierści na grzbiecie zmienił się na rudy. Przy okazji zmuszony byłem zmyć podłogi i ściany w łazience i przedpokoju - więc nie ma tego złego...
Po kąpieli poszliśmy we czwórkę na wieczorny spacer. ZnajDuch na smyczy, Froda - bez. Żona również samopas. Po pół godzinie, gdy ZnajDuch obsikał już wszystkie narożniki i krzewy - postanowiłem go puścić luzem. Trzymał się w promieniu 30 metrów, a na stanowcze, ale niezbyt głośne: "Kubas, do nogi!", posłusznie wracał, ciesząc się całym swoim wielkim ciałem. Po powrocie nałożyłem obu czworonogom solidną porcję żarcia, każdemu stawiając miskę w innym miejscu. Wojny nie było żadnej, apetyty dopisały. Po posiłku ZnajDuch zwinął się w kłębek i zasnął, ale snem czujnym, snem ulicznika: za każdym razem, gdy wstawałem od biurka, podnosił łeb i czujnie obserwował, czy aby nie mam zamiaru zniknąć. Rano będziemy się więc martwić dalej, co z tym niezwykłym fantem uczynić...
Na spacerze z Frodą |
(14.06.2011, godz. 18:00): Na rzecz ZnajDucha zaangażowała się (między innymi via Facebook) ogromna rzesza psolubów z Agatką Kempiak na czele. Obdzwonione zostały wszelkie możliwe adresy, domy, powinowactwa i pokrewieństwa, ciągle bez oczekiwanego rezultatu.
Byliśmy dzisiaj u Veta, przemiłego Marka Saluszewskiego: raz jeszcze szukanie chipa (bezskuteczne), ocena wieku (2,5- 3,5 roku), zdrowia ("oglądowo" wszystko jest OK, lekka awitaminoza, no i wychudzenie). Powód wizyty był jednak inny: wiedziałem, że Marek niedawno stracił swojego ukochanego boksera, pomyślałem więc, że może właśnie on przygarnie ZnajDucha. Niestety, spóźniłem się: przed kilku dniami stał się Marek właścicielem 2-letniego samojeda, zresztą również w okolicznościach niebanalnych.
Spacerek - jeszcze na smyczy (zmieniło się to szybko, ZnajDuch jest psem ułożonym) |
Ale ZnajDuch zmienił już dach nad głową, przynajmniej na okres przejściowy. Mój sąsiad i kumpel podjął decyzję o przyjęciu ZnajDucha do domu - pod warunkiem, że dwa samce się jakoś ze sobą zgodzą, bowiem jest Rafał właścicielem 10-miesięcznego labradora o imieniu Akner. Początek nie był zbyt optymistyczny, ale Rafał zna psy i zna się na psach, może uda się pogodzić czarne z rudym? W każdym razie (przynajmniej) o dobę odroczyliśmy wykonanie kary, jaką dla ZnajDucha niewątpliwie byłoby schronisko dla zwierząt.
(Ciąg dalszy nastąpi! Z pewnością!)
Aktualizacja, albo obiecany Ciąg Dalszy: ZnajDuch wrócił do właścicielki prawowitej, mieszkającej, jak się okazało, zupełnie niedaleko. Teraz już przynajmniej wiemy, gdzie go odprowadzać, jeżeli zdarzy się, że zwieje ponownie. Bo w jego charakterze leży najwidoczniej "powsinogowatość"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz