O wstrząsającej tragedii w Norwegii wspomnę na tym blogu tylko ten jeden raz. I raczej marginalnie: nie będę się ścigał z dziennikarską hołotą, bandą niewyedukowanych półgłówków z TVN24, czy z innych informatorów. Właściwie to tekst egocentryczny jest - dałem upust swoim myślom, odczuciom i wrażeniom, które wykluły się pod wpływem, ale i na marginesie straszliwych wydarzeń w Oslo i na tej tam wysepce... Uwaga, jest brzydkie słowo... są dwa! Proszę o wyrozumiałość tych, którzy biegają po innych torach (myślowych i wierzeniowych).
Przebrnąłem. Przebrnąłem przez tak zwany "Manifest" tego skurwysyna i mordercy norweskiego Breivika [ http://www.twitvid.com/EXJWW ]. Chyba bardziej boję się tych chrześcijan radykalnych , niż diabła muzułmańskiego. Zresztą pewnie bliższa koszula ciału: nie mieszkam w "zmuzułmanionej" Francji, a znani mi muzułmanie w Polsce nie wyczytali w rzekomym poczytnym podręczniku zamachowca o nazwie "Koran" instrukcji "jak ze sztucznego gówna (czytaj: nawozu) skonstruować bombkę na chrześcijan". Za to wyczytali zupełnie inne rzeczy, którymi chętnie, acz nie natarczywie (a więc nie tak, jak chrześcijanie spod znaku Jehowy) dzielą się podczas tematycznych dyskusji. Pewnie inaczej bym gadał, gdyby mnie zamknęli w pierdlu w Iranie albo jakiejś innej Arabii Saudyjskiej. Pewnie: jestem przeciwnikiem wpuszczania Turcji do UE; zresztą z wolna jestem przeciwnikiem UE w obecnej wersji v3.0. Windowsy się tej Unii zamykają. I nie chcą się otwierać. Pewnie: choć określam się agnostykiem i niewiarkiem - wychowany jestem w symbolice, obyczajowości i tradycji chrześcijańskiej - gorzej: rzym-katolowej..., jeszcze gorzej: w tradycji polskiego kościoła rzym-katolowego. I niewątpliwie owo wychowanie ciągle jeszcze kształtuje moje zachowania: nie zabijam, mało kradnę (mniej pewnie, niż przeciętny wierzący-praktykujący rzym-katol, ale to domniemanie tylko), rzadko cudzołożę, imienia boga nie wymieniam w ogóle, a i cudzych bogów przed nim nie posiadam, nie posiadając żadnych. Kłopoty mam z zabijaniem, bo nawet w armii nie służyłem, za to przez czas jakiś zajmowałem się ratowaniem życia. Ojca i matkę zaczciłem na śmierć, byłem dość młodym człowiekiem, kiedy zmarli (oboje na kancerowe choroby, ale nie tego samego dnia). Dni święcę jak lecą - jedne bardziej (później ze trzy dni nie mogę się odświęcić, a z wiekiem to i ze cztery dni mnie kac trzyma!). Najgorzej z tym świadectwem...: nigdy nie byłem kujonem, świadectwa zawsze mocno poplamione trójkami miałem. I to - cholera - zostało: czasem coś o kim pieprznę, co okazuje się fałszywe - i wtedy łażę z kwiatami albo z flaszką i przepraszam (jak z flaszką - to zaraz święcimy dzień we dwóch). Cudzych żon nie pożądam - wystarczy mi moja trzecia i koszmarne niekiedy wspomnienia po dwóch poprzedzających. A rzeczy bliźnich pożądam często: z tego pożądania kupiłem sobie nawet iPhona z pół roku temu, ale po jednym ze święceń kilkudniowych zgubiłem - i przestałem pożądać.
Kurwa, może ja jakimś muzułmaninem jestem, tylko tego nie wiem...???
hehe, wyznanie dobre!!
OdpowiedzUsuńjakbym mojego ojca słyszała momentami;)