W poniedziałkowe przedpołudnie ruszyliśmy z Połowinką Sabinką do Cieplic, do klasztoru, by dać się olśnić. Oto podczas niedawnego wielce tajnego otwarcia Wirtualnego Muzeum Barokowych Fresków na Dolnym Śląsku (na tyle ono ci tajne było, że nawet jeleniogórska posłanka PO, pani Zofia Czernow, nie dostąpiła zaszczytu, by zostać zaproszoną przez urzędującego Prezydenta Miasta, również z PO, choć ostatnio raczej z jej przesuniętych mocno do tyłu szeregów) padło tyle słów o wyjątkowości tego przedsięwzięcia, o jego skali i znaczeniu, że nie sposób było odmówić sobie tej przyjemności.
W poprzednich postach odnosiłem się do konferencji pt. Losy klasztorów na Śląsku, w Czechach i na Górnych i Dolnych Łużycach w XVIII i XIX w., m in. przytaczając wykład pana doktora Andrzeja Kozieła na temat fresków cieplickich. Oto była ta konferencja jednym z licznych elementów zakrojonego na ogromną skalę projektu Dziedzictwo kulturowe po klasztorach skasowanych na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej oraz na Śląsku w XVIII i XIX w.: losy, znaczenie, inwentaryzacja realizowanego w ramach Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki, pod kierownictwem pana profesora Marka Derwicha.
Natomiast pomysłodawcą i inicjatorem Wirtualnego Muzeum był właśnie Andrzej Kozieł, a rzecz zrealizowana została na zlecenie miasta Jelenia Góra przy znaczącym udziale funduszy unijnych.
Dr Andrzej Kozieł |
Muzeum ma swoją (dla laika dość skomplikowaną w obsłudze) prezencję internetową, jak na wirtualną instytucję przystało, ale ma także bardzo namacalną postać materialną. Ta zaś znajduje się w jednej z sal Zespołu Pocysterskiego na parterze. I właśnie tam wczoraj się udaliśmy, prowadzeni przez dyrektora muzeum, dzierżącego w ręku tablet, służący do... uruchomienia całej elektronicznej maszynerii.
We wspomnianej sali niemal na środku podłogi stoi ogromne pudło z wielgachnym ekranem, na którym wyświetla się rodzaj koła fortuny z różnymi symbolami. Kryją się pod nimi przeróżne funkcje: zwiedzanie, gry logiczne typu puzzle i memory, a także tryby zwiedzania: "monitorowy" (indywidualny) i "naścienny" (grupowy). Pod sufitem zawieszono kilka rzutników, które wyświetlają na umieszczonych przy dwóch ścianach ekranach wysokiej rozdzielczości obrazy: panoramiczne zdjęcia wnętrz obiektów klasztornych i kościelnych, głównie oczywiście ich freskowych zdobień. I choć lista dostępnych obiektów jest długa, to i tak nie obejmuje wszystkich najistotniejszych budowli dolnośląskich: pominięto bodaj całą Kotlinę Kłodzką i jej okolice, nie znalazły się na niej na razie także niektóre istotne obiekty z dużych ośrodków miejskich Dolnego Śląska. Wszystko jednak przed nami, bowiem dyrektor Firszt poinformował nas, że ów wirtualny zbiór będzie na bieżąco uzupełniany.
Obsługa wielkiego dotykowego ekranu przypomina w zasadzie obsługę tabletu, z tym że trzeba "wyczuć" jego specyficzną czułość: czasami nie reaguje powiększenie, czasem zatnie się pomniejszanie, a zbyt szybkie przesunięcie palcami powoduje efekt szalonej karuzeli na ekranie głównym i na ekranach zawieszonych przy ścianach.
Rozdzielczość zdjęć jest znakomita: po powiększeniu widać najdrobniejsze szczegóły, łącznie ze spękaniami farb, odręcznymi adnotacjami artystów, czy pozostawionymi w tynku śladami cyrkla, którym malarze wyznaczali granice powierzchni dzieł. Mam wszakże wrażenie, że jakość rzutników nie dorównuje jakości zdjęć: na ekranie głównym wszelkie drobiazgi widoczne są wyraźnie, natomiast na zewnętrznych ekranach lekko się rozmywają. To jednak – jak sądzę – w niczym nie umniejsza wartości poznawczej, jaką oferuje nam ta ekspozycja.
Sięgnąłem do wnętrz mi dobrze znanych: kościół Łaski w Jeleniej Górze, kościół NMP w Krzeszowie, Sala Książęca w pałacu lubiąskim – by móc porównać to, co widzi się "na żywo" z tym, co umieszczono we wnętrznościach maszyny cyfrowej. Bezsprzecznie widać w Wirtualnym Muzeum o wiele więcej detali, szczegółów, drobiazgów, niźli nawet najwprawniejszym okiem w realnych obiektach. Dotyczy to w szczególności malowideł sufitowych, które przecież – jak to w budowlach sakralnych bywa – znajdują się na znacznej wysokości. Istnieje również możliwość "wędrowania" w obiekcie, skonstruowana na podobnej zasadzie, jak w googlowym Street View: naciskamy strzałeczkę i ze środka nawy przenosimy się do prezbiterium, pod sam ołtarz. Tu możemy oglądać plan ogólny, albo poszczególne elementy/fragmenty dzieła, przybliżając je i przesuwając w prawo lub w lewo, w górę lub w dół. Niektóre ujęcia zawierają dodatkowe, szczegółowe informacje, wyświetlające się po naciśnięciu ukazującego się na ekranie dymka z literką "i".
Nie jestem wielbicielem barokowych przepychów, ale niewątpliwie prezentacje komputerowe wciągają. I pewnie spędzilibyśmy przy konsoli wiele godzin, gdyby nie Chińczycy... Okazało się bowiem, że w mieście gości delegacja z zaprzyjaźnionego, partnerskiego miasta Chángzhōu i właśnie za chwil kilka zwiedzać będzie wyremontowany obiekt, oczywiście biorąc udział w wirtualnym pokazie. Ustąpiliśmy więc przed przeważającymi siłami przyjaciół z postanowieniem, że koniecznie trzeba tu wrócić.
Kilka wrażeń osobistych na gorąco: dobrze rozumiem ideę tego przedsięwzięcia i przekonany jestem o jej słuszności. Natomiast nie podzielam zachwytów, wyrażanych przez licznych uczestników oficjalnego (zamkniętego) otwarcia Wirtualnego Muzeum na temat funkcjonalności tego pokazu dla grup turystycznych, czy szkolnych. W Wirtualnym Muzeum Fresków odnajdzie się świetnie ten, kto ma porządne przygotowanie teoretyczne w dziedzinie (sakralnych) malowideł barokowych. Średnio zaawansowani wprawdzie otrzymują kolorową papkę dla oczu, ale przy dość skąpej informacji merytorycznej na temat obiektów i dzieł, a także natłoku szczegółów oraz prezentowanych budowli, szybko można dostać kociokwiku. Przekonany jednak jestem, że miłośnicy baroku rozkoszować się będą możliwością "przyklejenia się nosem" do malowidła, podejrzenia niedostrzegalnych w naturalnych warunkach szczegółów, wirtualnego dotknięcia tych dzieł malarskich z najmniejszej odległości. Troszkę trudniej będzie przewodnikom/nauczycielom z grupami dzieci i młodzieży: puzzle i memory to fajna zabawa, ale ekran – choć ogromny – jest tylko jeden. Przy trzydziestce dzieci szanse na udział w zabawie będą miały pewnie tylko nieliczne...
Ze swojego podwórka przewodnickiego powiem, że wprawdzie jest Wirtualne Muzeum dużą atrakcją, ale w żadnej mierze nie da się bezboleśnie wprowadzić jego zwiedzania do i tak napiętych programów wycieczek: by "ogarnąć" całość trzeba by poświęcić przynajmniej godzinę na samą prezentację barokową (a i to wyłącznie wybranych elementów), kolejne pół godziny na zwiedzanie wnętrz klasztornych, a gdy już w pełni ruszy Muzeum Przyrodnicze – ze trzy kwadranse na obejrzenie jego zbiorów. Oby jednak zawsze "kłopotem" była nadmiar atrakcji, a nie turystyczne pustkowie...
W każdym razie do Wirtualnego Muzeum zajrzeć warto, warto też posiedzieć w nim dłużej – a gdy zorganizowane zostaną obiecywane przez dyrektora Firszta szkolenia dla przewodników i oprowadzaczy – koniecznie trzeba wziąć w nich udział.
A nad głowami zwiedzających element fresku z jagnięciem/owieczką: myślę sobie, że Schaffgotschów ucieszyłyby zmiany, jakie w ostatnich 3 latach dokonały się w pocysterskim obiekcie: mam wrażenie, że są realizacją ich dawnych przedsięwzięć wystawienniczo-muzealnych w Cieplicach...
Takie nowoczesne muzeum to nie tylko oglądanie fresków. Wiele osób pewnie przyszło do niego z pierwszej ciekawości, czym się ono różni od tradycyjnego zwiedzania. Technologia robi swoje w każdej dziedzinie.
OdpowiedzUsuń