Tekst ukazał się w "Wanderer im Riesengebirge" w drugą rocznicę śmierci tego najbardziej karkonoskiego twórcy .
Prośba, by opowiedzieć Czytelnikom „Wanderera” o Carlu Hauptmannie nieco mnie skonfundowała. Był Hauptmann dzieckiem gór, jego przodkowie – zanim przenieśli się na śląskie pogórze – również wywodzili się z gór; ponad połowę swojego życia spędził w Szklarskiej Porębie, dzięki czemu niemal wszyscy mieszkańcy Karkonoszy i Gór Izerskich znali go osobiście (w jaki sposób niniejsze mało wyraziste słowa miałyby zastąpić tę znajomość?), a przybliżenie osobom trzecim owej niezwykłości tej postaci jest trudne. Starać się będę jednak ze wszystkich sił.
Carl Hauptmann miał poczucie przynależności do gór, zastanawiał się poważnie, czy w jego żyłach nie płynie czeska krew; po okresie nauki i podróży nigdy nie wytrzymywał długo na obczyźnie, a zanim jego ojciec nie kupił obu braciom chaty wiejskiej w Szklarskiej Porębie, całkiem serio nosił się z zamiarem zamieszkania w Budnikach (Forstbauden) tyle tylko, że tam przez długie okresy roku nie widziałby słońca, przez co plan spalił na panewce.
Gdyby nie wrósł tak całkowicie w tę okolicę, gdyby nie zawładnęła nim magia tych okolic wówczas „całe te przebogate góry - z chmurami, podmuchami wichru, z połyskującymi torfowiskami i migoczącymi słońcem zdrojami, ze skalnymi bułami i nochalami wyłaniającymi się w drodze wśród ciemnej nocy. Z tymi wszystkimi wędrowcami w wytwornych lub żebraczych strojach. Z niezliczonymi krzakami kosodrzewiny i zupełnie nieczułymi na pogodę świerkami. Z płochliwymi wilkami i niedźwiedziami w dawnych wiekach. Z końmi i krowami, kozami i zmierzwionymi kundlami”, jak pisał w swojej Księdze Ducha Gór [tłum. E. Mendyk, P. Wiater, 2008 r., wyd. AD REM] pozostałyby dla niego niepojęte. I nie o same góry chodzi, lecz przede wszystkim – co ważniejsze – o ludzi. Niech będzie mi wolno wspomnieć „Leśnych ludzi”(„Waldleute”) – utwór ukazujący rozpaczliwą walkę pomiędzy kłusownikami, nielegalnymi handlarzami i leśnikami, wojnę, która trwa w najlepsze do dzisiaj; niech wspomnę „Wygnanie” („Die Austreibung”), którego akcja rozgrywa się również w górach; „Ubogich miotlarzy” („Die armseligen Besenbinder”), mieszkających w górnej części śródgórskiej wsi; umiejscowioną we wioskach Kotliny Jeleniogórskiej akcję „Czerwonej Juli” („Rote Jule”), czy choćby mającą swoją premierę w Bolesławcu „Córkę Ephraima” („Ephraims Tochter”). Są jeszcze liczne opowiadania z gór, jak „Chaty na zboczu” („Hütten am Hange”), „Noce” („Nächte”), „Losy” („Schicksale”) – wreszcie faustowski poemat „Górska kuźnia” („Bergschmiede”), w którym pobrzmiewa magia legend walońskich, czy „Księgę Ducha Gór” („Rübezahlbuch”) z nowszymi przygodami Karkonosza. Hauptmann, z wyglądu upodabniający się do Ducha Gór, był silnie związany z górami i z ich mieszkańcami, tak silnie, jak niemal nikt inny (jego brat z czasem bardzo się wyobcował). Na co dzień mówił tutejszym dialektem. Niczym myśliwy podkradał się do starców o pomarszczonych twarzach, w których kryły się setki opowieści (w taki właśnie sposób pewnego razu w karczmie na Orlu zasadził się na starego Hanshennera z Wielkiej Izery). Był z tymi ludźmi zżyty do tego stopnia, że zawsze pomagał im w biedzie, choć sam do bogatych z pewnością nie należał, czy to niewielką sumą pieniędzy, czy dobrym słowem, lub poradą. Gdy hrabia Harrach wygnał mieszkańców Ruben (Rovné) z ich miejsca zamieszkania, Hauptmann wstawił się za nimi i poruszył niebo i ziemię, by zdobyć dla nich pozwolenie osiedlenia się na Węgrzech – co prawda na próżno, albowiem zostali oni oskarżeni o kłusownictwo.
Swojego obrońcę mieli w nim nie tylko ci prości ludzie niskiego stanu z ich troskami – interesował się wszelkimi przejawami życia w swojej społeczności. Niechże wspomnę tu historię obydwu Pohlów – dyrektora huty Józefiny i właściciela huty na Orlu, których przywrócił pamięci w „Zwei echte Adepten der schönen Glasmacherkunst”.
Potrafił znakomicie wejrzeć w ludzkie dusze. Ludzie garnęli się do niego, przychodzili ze swoimi sekretami; nie mieli żadnych tajemnic przed swoim „Herr Doktorem”. Przypominam tu sobie dwa osobliwe dokumenty: jeden to spisane specjalnie dla niego ludowe pieśni Karkonoszy, drugi – rodzaj autobiografii, spisanej przez robotnicę dniówkową, brulion z którego przebija najprostsza, wzruszająca prawda. Echa ich pobrzmiewały w jego twórczości.
Łatwo jest rzucać wielkie sowa po czyjejś śmierci, maksyma ‘de morituis nil nihil bene’ kusi, by nawet z najbardziej przeciętnego skryby uczynić poetę. Czas będzie sędzią. Carl Hauptmann nie musi się go bać, postać Gerharta nie będzie go – jak się zwykło twierdzić – przytłaczać; przeciwnie: stojąc obok niego (a nie nad nim) będzie Gerhart drogą do zrozumienia i docenienia dzieła swojego brata. A wówczas mówić się o nim będzie, że był tym poetą Karkonoszy, był kwintesencją tych gór z ich torfowiskami, piargami, skalnymi nawisami, z obszarpańcami, zafrasowanymi kobietami, z ich z kamieni płynącą muzyką – on ci tym wszystkim był. I nie będzie już następnego, o którym będzie można tak mówić.
dzięki serdeczne Tomku
OdpowiedzUsuńa propos pasusu "węgierskiego": CH był zaprzyjaźniony z rodziną artysokratyczną grafów Zichy, która kilkakrotnie odwiedził na Węgrzech
OdpowiedzUsuńPięknieś to tłomaczył... Dzięki za liczne notki o Domu teraz naszym.
OdpowiedzUsuń