6.11.2011

Przeminęła Konferencja n/t mijających krajobrazów


W archiwach znajdzie się niechybnie notka: „W dniu 5 listopada 2011 r. w Jeleniej Górze odbyła sie Konferencja...”. Liczne są: i archiwa, i notatki... i konferencje; a jednak ta sobotnia  warta jest notki nie tylko „ad acta”. Wcale nie najważniejszą przyczyną „godności uwagi” są jeleniogórskie (i pozajeleniogórskie) tuzy, które podczas sympatycznego sympozjum głosiły ex cathedra rzeczy zajmujące, acz dość pospolite: w końcu słuchacze licznie zgromadzeni nie spod sroczego ogona byli; z tematyką obeznani i – co widać było – sednem sprawy zainteresowani.
Pozwolą Państwo, że wprzódy kilka słów bardzo subiektywnych, a później dopiero relacja. Najsampierw więc przypomnę wezwanie tej konferencji, bo czytając moje wywody pomyślą Państwo jeszcze, że na zupełnie innej konferencji byłem, niż wspominana juz w poprzednim poście:

MIJAJĄCE KRAJOBRAZY ZIEMI JELENIOGÓRSKIEJ

Jest to jedno z dość pokaźnego cyklu spotkań regionalnych w ramach odbywających się w okresach dziesięcioletnich Kongresów Krajoznawstwa, których niejako pożywką są właśnie takie, jak wczorajsze spotkania regionalne. Tu wielki „szacun” (wiem, słowo niekoszerne) dla ZG PTTK i przewodniczącego jego Komisji Krajoznawczej doktora Józefa Partyki (nb. z-cy dyrektora Ojcowskiego Parku Narodowego)  za działania na tym polu (polu wielce krajobrazowym) podejmowane. No, ale do rzeczy (by Regince „Ad Rem” nie wypominać):

Krzysztof Tęcza spotkanie moderował i z wdziękiem wrodzonym prowadził.

Pierwszym mówcą (od razu z grubej rury!) był zaś Marcin Z., znany również pod pseudonimem „Prezydent Jeleniej Góry”. Ciekawie było, albowiem zapodał Marcin w programie, że wystąpi z referatem-niespodzianką. Była ona, istotnie, tyle że Prelegent (pleno titulo) w ferworze udanej niezwykle walki z językiem mówionym niemal o niej zapomniał.
A mówił o ludziach. O Ludziach mówił. Podkreślał, jak wielkie znaczenie dla kształtowania krajobrazu społecznego mają osoby ten krajobraz moderujący, opisujący, dokumentujący. Mówił o ewolucji świadomości mieszkańców Ziem Zachodnich (zabolało mnie, gdy całkiem serio – nie w przenośni – użył terminu „Odzyskanych”), o lękach i niepewności pierwszych osadników (kolonistów?) powojennych, o sile i – jednak – mądrości komunistycznej propagandy, wybijającej wielkimi literami pojęcie „piastowskości” naszych ziem. Wspomniał o Sekulskim, wielkim utrwalaczu piastowskiej legendy Śląska, wymienił (co oczywiste) Tadeusza Stecia i jego, napisaną wspólnie z Wojciechem Walczakiem, „Monografię krajoznawczą” Karkonoszy, która była pierwszą (wielce udaną) próbą odejścia od obowiązującego po 1945 r. sposobu opisywania historii tych ziem. Poszedł następnie Marcin tropem swoich pasji historycznych: wspominał ludzi wielkich, których los wojenny i powojenny w te strony rzucił, a o których zdarza sie nam zapominać. Padły więc nazwiska Bolesława Tomaszewskiego (ps. Ostroga), Jana Ładosia czy Jana Koprowskiego. Nie kojarzą Państwo? Odsyłam więc do Słownika Biograficznego Ziemi Jeleniogórskiej. I jako niedawny jeszcze dyrektor Książnicy Karkonoskiej zwrócił się Marcin z prośbą do Słuchaczy (ale również – jak sądzę – do wszystkich innych) o czynny udział w Słownika tego redagowaniu. Mówił Wielce Szanowny Prezydent długo. Limit czasowy przekroczył po wielokroć.

A gdy skończył, rozległ się pomruk: „A gdzie niespodzianka?”. Była ci i ona, niezbyt wprawdzie imponującą, ale ciekawą: otóż wygrzebał Zawiła księgę wklejkową z artykułami prasowymi dotyczącymi Cieplic, utworzoną na zlecenie dyrekcji uzdrowiska w latach pięćdziesiątych. I z księgi tej zacytował krótko, bardzo krótko, albowiem – jak wspomniałem – czas jego wystąpienia minął dawno.
Kolejnym mówcą był doktor Józef Partyka, który przedstawił ideę odbywających się co 10 lat Kongresów Krajoznawczych i organizowanych w trakcie owych dziesięcioletnich interwałów Konferencji Krajoznawczych. Dobrze mówił pan doktor, zajmująco.
Dr Józef Partyka
Na scenę zaproszono naszego dyrektora od lokalnych założeń parkowo-narodowych: Andrzej Raj o ingerencji człowieczej architektury w krajobraz karkonoski. Nie mogło zabraknąć sztandarowego przykładu: „hotelu na Gie” w Karpaczu, wspomniał Andrzej o niebieskim pudle Polcoloritu w Piechowicach. Niezwykłe w jego referacie (dla mnie niezwykłe) było podanie Sobieszowa jako przykładu harmonijnego, nieingerencyjnego rozwoju siedliska ludzkiego (u stóp enklawy KPN-u). Sporo ciekawych zdjęć i materiałów „rzuconych” na ekran.
Andrzej Raj, też dr
Była też mowa o szlakach turystycznych, o ich roli w krajobrazu obrazie... pikczerze, znaczy: „Układanie kostki, kamieni to nie tylko kwestia komfortu dla turystów. Po tak ułożonej drodze (bo juz nie ‘ścieżce’) turyści chodzą, nie zbaczając na boki, nie wydeptując ścieżek równoległych. Przed ułożeniem kostki na odcinku górna stacja wyciągu na Kopę – Dom Śląski ciąg szlaku był obniżony o 1,5 metra w stosunku do sąsiedztwa kosodrzewinowego: poprzez „wydeptanie”, wypłukanie i rozmycie gleby”. Aż niewiarygodne!
Polecę teraz hurtem bardziej, bom nie wszystkich referatów wysłuchiwał: kolejnym mówcą był Staszek Firszt, dyrektor Muzeum Przyrodniczego w Jeleniej Górze, następnie o archiwaliach turystycznych opowiadał Ivo Łaborewicz. Przemek Wiater – a jakże – o Walonach, a Jaro Szczyżowski o Willu-Erichu Peuckercie. Niezwykle ciekawie o Chojniku mówił vice-szefu naszego PTTK-u, Andrzej Mateusiak. Przepiękne ukuł też (przejęzyczając się) określenie: „ochrońcy przyrody”. O tramwajach jeleniogórskich, malowniczych i pięknie wpisanych w krajobraz wykładał Czarek Wiklik.
Stanisław Firszt
Od lewej: Przemek Wiater, Jaro Szczyżowski, Jędrzej Hałatek
Andrzej ("Ochrońcy Przyrody") Mateusiak
Walon Naczelny (ale nie: Główny)
W przerwie pięknie zagrali „Szyszaki” w składzie: Aleksandra Jurczenko, Zbigniew Jurczenko, Maciej Gałęski, Witold Stambulski, Marek Piwowarski. No i bufet... był, bogaty.
Warto było poświęcić tych kilka godzin na posłuchanie niezwykle ciekawych przemówień
Mimo wszystko: było bardzo ciekawie
Zresztą samych organizatorów zaskoczyła liczba konferencjobiorców: niewielka sala w Książnicy wypełniona była ponad brzegi. I dużo „czerwonych”, bardzo dużo. Chwała przewodnikom sudeckim za to, że nie ustają w samokształceniu. Szkoda tylko, że pośród nich tak mało było przewodników „nowej generacji”. Młodzieży, wierzcie mi, internet to nie wszystko; a bycie Przewodnikiem Sudeckim, to coś więcej, niż trzy paczki dniówki. 
A propos "dniówki przewodnickiej": bufet konferencyjny

6 komentarzy:

  1. A mnie najbardziej (pozytywnie) zaskoczyło pierwsze wystąpienie. Może dlatego, że młody jeleniogórskim stażem jestem i z prelegentem na żywo nie miałem do czynienia. W kwestii "odzyskania" Ziem Zachodnich IMHO termin był użyty względnie poprawnie, bo w kontekście przemian świadomości mieszkańców w okresie, kiedy określenia tego używano powszechnie. Co do samej "niespodzianki" - ja ten cytat już gdzieś, cholera, widziałem. I potem długo, bezskutecznie poszukiwałem. No i masz, znalazło się samo. Ale jestem więcej niż pewien, że gdzieś był już publikowany.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie można Marcinowi odmówić umiejętności retorycznych i narratorskich. Z ostatnich prezydentów jeleniogórskich jest w tym najlepszy. Poza tym - tu nie zamierzam kadzić, stwierdzam fakty - facet ma sporo do powiedzenia "z dyni", z wiedzy własnej. Jak owa wspaniała humanistyczna wiedza przełoży się na "prezydencję" - ocenimy za 3 lata.

    OdpowiedzUsuń
  3. do Przemek: powyższy cytat dotyczący Ducha Gór pochodzący z artykułu R. Izbickiego "Głos Ludu" zamieściłem w "Kolonia artystyczna w Szklarskiej Porębie" [w:] Wokół niemieckiego dziedzictwa kulturowego na Ziemiach Zachodnich i Północnych, red. Z. Mazur, Poznań 1997 i powtórzyłem w "Karkonoski Duch Gór. Zarys dziejów", Spiski walońskie, Jelenia Góra 2005.
    "Skończyć z Rübezahlem! Musimy równie ostro wystąpić przeciw 'uświęconemu' przez nadwornego tych okolic grafomana [zapewne chodzi o Carla Hauptmanna - przyp. P.W.] - kultu niejakiego Rübezahla, co po polsku wypada dosłownie : Liczyrzepa.
    Z dziwnym uporem robi się z tego dziada z długą po kostki brodą, na golasa wałęsającego się po górach i w gruncie rzeczy złośliwego, tępego tworu niemieckiej fantazji literackiej - coś w rodzaju naszego Janosika lub wschodnio - karpackiego Dobosza.
    Na okładkach wydawnictw regionalnych, pocztówkach, wywieszkach reklamowych, szyldach sklepów i , pożal się Boże, "pamiątkach turystycznych" dziadyga ten z potworną maczugą w łapie ma symbolizować sympatycznego i ... na dobitek słowiańskiego ducha Karkonoszy. Skąd u diabła ubrdało się komuś , że to ma jakiś sens w ogóle, a propagandowy w szczególności ?
    A niechże ktoś wyrwie tę maczugę i dopóty po łbach tłucze, aż zatłucze na amen regionalne dziwowisko.
    W muzeum w Szklarskiej Porębie Środkowej [dawna "Hala Baśni"- przyp. P.W.] pokazują te historie na kilkunastu "landschaftach". Narracyjna podkładka ma je zwiedzającym Polakom przybliżyć w odczuwaniu typowo... niemieckiej kultury.
    Nam się natomiast wydaje najwłaściwsze - spalić te bohomazy, spalić i inne jeszcze obrazy, ozdóbki na budynku, płaskorzeźby i wszystko, co trzeba, aby je więcej oko jako tako kulturalnego turysty nie zobaczyło".

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzeczywiście, pierwsza pozycja wygląda znajomo. Smutne, że w przypadku Sagenhalle właśnie jakoś tak się to chyba odbyło... Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. ad Przemek W.: Bardzo fajnie, że zamieściłeś przedmiotowy fragment tekstu Izbickiego. Widać, jak na przestrzeni czasowej trzech pokoleń zmieniło się nasze pojmowanie "niemieckości" Ducha Gór; postaci nierozerwalnie związanej z Karkonoszami (i Górami Izerskimi), a przecież nie przyznającej się (całe szczęście!) do żadnej narodowości. Nasz on-ci jest, nasz Karkonosko-Izerski, a mówi płynnie we wszystkich dostępnych i używanych w tych górach językach. Swoimi igrcami po równo "karał" Czechów, Niemców i Polaków. I tak będzie zawsze...

    OdpowiedzUsuń
  6. No, a w Izerskich to jeszcze Flins siedzi ponoć.

    OdpowiedzUsuń

Flagi

free counters