14.04.2011

Dawny Karpacz, osada aptekarzy (opowieść o laborantach)

Na szybko przetłumaczyłem jeden z tekstów zawartych w "Bunte Bilder aus dem Schlesierlande, Bd. 2", (1903 r.); str. 285 ff. 
A ponieważ szybko, to pewnie nienajzgrabniej. Starałem się zachować (o ile to możliwe) "ducha" języka, jakiego przekazać starał się autor, B. Eberhard. Proszę pamiętać: opowieść powstała na przełomie wieków, stąd styl nieco pretensjonalny. Ale ciekawie się czyta po niemiecku, może zaciekawi również poniższy przekład na polski.
Karpacz, rodzinna miejscowość karkonoskiego Ducha Gór, przez której ciasne, zabudowane uliczki turyści niegdyś tylko przemykali śpiesznie, wyprawiając się na Śnieżkę; w której skromnych chatach przed 50 laty pomieszkiwali najwyżej przyrodnicy, a i to z rzadka i przez czas krótki, zmienił się nadzwyczaj w ciągu dwóch ostatnich dekad. Imponujące położenie u stóp Śnieżki, zdobne, wzniesione w karkonoskim stylu gościńce i wille wzdłuż ulic, na stokach i w lasach, a także już istniejące i powstające obiekty użytku publicznego, nadają miasteczku charakter letniska górskiego najwyższej próby. W ukochanym Śląsku chyba każdy zna tę perłę Karkonoszy, choćby z nazwy, ze słyszenia.
I gdy dzisiejszy Karpacz słynie jako kurort na świat nieomal cały, to przecież także stary Karpacz cieszył się niemałą sławą. Ta biedna górska wioska już w XVII w. znana była daleko poza granicami naszej prowincji jako wieś „uzdrawiaczy i zielarzy”, którzy jeszcze przed pięćdziesięciu laty na licznych jarmarkach sprzedawali swoje zioła, korzenie, esencje i proszki cudowne. W najwidoczniej nieukończonej noweli Benjamina Wernera z roku 1799, której treścią jest śląska historia lat 1622-1675, znajdujemy taką oto uwagę: „Do jakiegoż zakątka Niemiec nie dotarły już preparowane tutaj lekarstwa w opieczętowanych słoiczkach? Na którym z jarmarków zabraknąć może malutkich, przecudnie pachnących pudełeczek z zachwalającymi Karpacz etykietami i znanym na całym świecie napisem: ‘Ten prawdziwy proszek żołądkowy, wciągnięty przez nos, wzmacnia głowę, usuwa katary etc.’. Czyżeś nie słyszał nigdy o pochodzących stamtąd Laborantach, od których dzieci kupują cukier rabarbarowy, a chłopi - eliksir żołądkowy? W Polsce, Czechach i w całych Niemczech zapytać możesz o medykamenty z Karpacza. Czy jest gdzieindziej wieś, w której zamiast chłopów mieszkaliby aptekarze - Bóg jeden raczy wiedzieć!”. 
Z tej lokalnej specyfiki nie zachowały się do dzisiaj zbyt liczne ślady. Niegdysiejsza „wieś aptekarzy” nie posiada dzisiaj - jako kurort - nawet apteki, a wszelkie próby jej ustanowienia jak dotychczas kończyły się fiaskiem. Czyż nie dziwi więc, że w Karpaczu nie pamięta się „dawnych dobrych czasów”, gdy nieomal w każdym domu mieściła się apteka? Dawna sława wsi aptekarzy ustąpić musiała przed szybkim rozwojem miejscowości letniskowej, a niegdysiejsze tradycje powoli skrywa cień zapomnienia, a fach Laborantów już od dawna nie rozkwita w ojczyźnie Karkonosza. 
Tylko niejasne wspomnienia i legendy mówią jeszcze o tym źródle zarobkowania, które przez niemal dwa stulecia dawało chleb mieszkańcom Karpacza. Podczas, gdy zbieranie ziół i korzeni leczniczych oraz ich sprzedaż na nizinach stanowiły już w XVII w. specyficzny, a równocześnie niezwykle dochodowy sposób zarobkowania danych mieszkańców Karpacza, to przygotowanie leczniczych mikstur z ziół rozwinęło sie dopiero około roku 1700. Najbardziej znane przekazy na temat powstania cechu Laborantów przytaczają zarówno „Schlesische Ökonomische Nachrichten” z roku 1774, jak i „Schlesische Provinzialblätter” z roku 1797. Około tysiąc siedemsetnego roku dwóch medyków z Uniwersytetu w Pradze musiało uchodzić z powodu pojedynku, jaki stoczyli; schronienie znaleźli u zielarza o nazwisku Melchior Großmann. Przez czas trwania procesu ukrywali się tu, przybierając imiona Nicolaus i Salomon i - jak się później okazało - stali się największymi dobrodziejami swoich gospodarzy. Uciekinierzy wędrowali w bezludnych górach i dolinach, i szybko dostrzegli wszelkie bogactwo przyrody, którym obdarzone zostały te okolice. Dzięki studiom posiedli głęboką wiedzą botaniczną na temat natury i zastosowania najróżniejszych ziół i korzeni, tak więc w ukrytych zakątkach okolicy odkryli bogate źródło zarobku. Wkrótce bowiem swą wiedzę poczęli stosować praktycznie, przygotowując w prosty sposób sławne lekarstwa z zebranych ziół i korzeni. Te zaś trafiały - poprzez tzw. „korzenników” (Wurzelmänner) - na niziny, do „cierpiącej ludności”. Z upływem czasu sztuki przyrządzania mikstur leczniczych z korzeni i ziół nauczyli się od uciekinierów także ich gospodarze, a ich pracę poczęto nazywać „laboranctwem”. Z przekazów wynika, że pierwszymi uczniami Laborantów byli Melchior Großmann i Jonas Exner; nie wiadomo natomiast, jak długo w Karpaczu przebywali obaj prascy uciekinierzy. Jednak ich miejscowi przyjaciele szybko spostrzegli, jak dochody jest handel przygotowywanymi przez nich miksturami. Nie dziwi więc, że w obawie przed konkurencją pilnie strzegli tajemnic swojej sztuki, a „laboranctwo” uważali za rodzinne dobra dziedziczne. Ponieważ jednak z czasem rodziny rozrastały się, przez co wiedza tajemna mogła szybko stać się wiedzą ogólnie dostępną, Laboranci - za radą lekarza okręgowego z Jeleniej Góry Ludwiga - założyli zamknięty cech. Cech ów, jak wszelkie tego typu zrzeszenia, przyjmował uczniów, którzy po pięcioletnim okresie nauki musieli zdać egzamin przed Królewskim Collegio medico. Jednak tak wykształcony Laborant samodzielność otrzymywał dopiero po śmierci innego, starszego członka cechu, zajmując jedno z 30 miejsc, którą to liczbę gwarantował uznany w 1740 r. urzędowo statut cechu. Ponadto wymagane było państwowe pozwolenie na prowadzenie własnego laboratorium; dlatego też wystąpić musiał do odpowiedniego urzędu o „Concessio na wyrób laboratoryjny i sprzedaż medykamentów”, stanowiące równocześnie zezwolenie.
Kontrolę nad owymi „pół-aptekarzami” sprawowało Królewskie Collegium medicum, a w późniejszych latach - lekarz powiatowy. Co roku w towarzystwie aptekarza kontrolował szczegółowo zapasy Laborantów. Samo Collegium medico zaś szczegółowo ustalało, jakie medykamenty Laboranci mogli wytwarzać; początkowo było to 46 specyfików. Pod naciskiem aptekarzy, mocą Najwyższego Zarządzenia Rządowego z dnia 30 września 1843 r., liczbę preparatów ograniczono z 45 do 21. Wszelkie sprzedawane medykamenty opatrzone były etykietami z niezwykle samochwalczymi opisami. I tak napis na niezwykle popularnej „Herbacie na płuca i oczyszczenie krwi” głosił m. in.: „przynosi ulgę nie tylko dzięki pięknym ziołom, ale i działaniu specibus, a ze względu na efekty rekomendowany jest szczególnie przy melancholii, artretyzmie, chorobach płuc i dróg oddechowych oraz szkorbucie”.
Medykamenty wytwarzano z korzeni i ziół, które Laboranci kupowali u korzenników. Używali także substancji mineralnych, a nawet produktów importowanych zza granicy, których dostarczali im kowarscy kupcy lub wrocławscy drogerzyści; najczęstszą domieszkę stanowił sproszkowany róg jelenia.
Domostwa Laborantów nie różniły się z zewnątrz od innych chałup wiejskich; jednak ich wnętrze świadczyło o niezwykłym zajęciu właścicieli, było z reguły bardziej przestrzenne i wygodne i zdradzało ponadprzeciętne wykształcenie. Przed każdym z laboranckich domów znajdował się niewielki, zadbany ogródek, w którym bujnie rosły rzadkie okazy roślin górskich oraz inne zioła lecznicze: arcydzięgiel litwor, lubczyk ogrodowy, gorysz miarz, kozłek (zwany popularnie walerianą), wszewłoga górska czy oman. Na poddaszach i strychach zioła i korzenie suszyły się, by następnie spocząć w specjalnych ziołowych spiżarniach. Preparowanie ziół odbywało się w znajdujących się w podobnych do altan przybudówkach laboratoriach, w których stała aparatura do przygotowania wywarów, destylacji i filtrowania. Gotowe medykamenty przechowywano w izbie mieszkalnej: to tu w gęstych rzędach, na półkach i w kolorowo wymalowanych kredensach, stały szklane flakony, fiolki, słoiczki i buteleczki o przeróżnych kształtach i rozmiarach; puszki i zdobne pudełka - wszystkie drobiazgowo opisane.
Praca Laborantów była czysto mechaniczna: nie posiadając rozległej wiedzy chemicznej, „syntetyzowali” według odziedziczonych po przodkach formuł i przepisów. Mimo surowego zakazu wkraczali również na niwę zarezerwowaną dla lekarzy: ponieważ wytwarzali medykamenty, uważali, że mają prawo je również aplikować; także pacjenci byli zdania, że ten, kto lekarstwo wytwarza musi być mądrzejszy od tego, który je tylko przepisuje. Niewątpliwie wyróżniali się Laboranci pośród pozostałych mieszkańców wsi swoim ogólnym wykształceniem; dlatego też cieszyli się sporym szacunkiem. I choć sztukę swoją uprawiali, opierając się wyłącznie na praktycznym doświadczeniu, to przecież chętnie uczyli się tego, co mogłoby pomóc im w wykonywaniu swojego fachu. Głównie uczyli się łaciny, stąd ich znajomość fachowych nazw roślin i korzeni, a także wytwarzanych z nich medykamentów. Tak, łacinę z pewnością uważali za ważną część swojej sztuki, stąd przykładali się do jej nauki szczególnie, zatrudniając jako nauczycieli byłych teologów. Z szacunku dla uprawianej sztuki także uczniowie Laborantów musieli uczyć się łaciny, otrzymując od swoich mistrzów szczegółowe instrukcje w posługiwaniu się tym językiem. Zresztą Laboranci bardzo często korzystali ze znajomości łaciny, zaspokajając swoją niemałą próżność. Nazywali się więc „laborantami”, nie wytwarzali, lecz „laborowali”, swoje „liquores” i „aquas” pozyskiwali z „herba” i „radices”, a swoimi „speciebus” dostarczali wszelakiego „dolores”.
Na jarmarkach całego Śląska spotkań można było Laborantów, sprzedających swoje kropelki i proszki w ogólnie dostępnych kramach. Przy tym w taki sposób podzielili między sobą jarmarki, by przed śmiercią jednego - inny nie sprzedawał na tym samym targu swoich wyrobów. Na Śląsku spotkać ich można było na jarmarkach we Wrocławiu, Ząbkowicach Śl., Reichenbach, Świdnicy, Opolu, Nysie, Legnicy, Bolesławcu i na wielu innych. Ze względu na niską cenę medykamenty w rodzaju „Karpaczańskich Kropli”, „Herbaty na płuca i krwi oczyszczenie” znajdowały licznych klientów, dzięki czemu w krótkim czasie Laboranci osiągnęli znaczny dobrobyt. Ponieważ jednak właściciele konwencjonalnych aptek tracili przez „tych pigularzy i konowałów” zarobki, i to w poważnym stopniu, postanowili zdusić konkurencję. Z ich inicjatywy juz w 1809 r. zabroniono Laborantom sprzedaży obwoźnej medykamentów; od tego czasu wstęp mieli wyłącznie na jarmarki na Dolnym Śląsku. Później ograniczenia zaostrzono jeszcze bardziej i na mocy zarządzenia z 21 kwietnia 1819 r. wolno im było handlować wyłącznie na targach w tych miastach, w których swoją siedzibę miał lekarz powiatowy. Rządowe Zarządzenie z 30 września 1843 r. okazało się dla Laborantów gwoździem do trumny: zaprzestano wydawania nowych koncesji, a pozostałym jeszcze sześciu Laborantom koncesje miały zostać odebrane ze skutkiem natychmiastowym. Jednak po wstawiennictwie hrabiny von Reden z Bukowca (jakaż była to wspaniała, wielkoduszna kobieta, ta Friederike - przyp. tłum.) pozwolono tym sześciu jeszcze aktywnym Laborantom uprawiać swoją sztukę do śmierci.
W taki sposób epoka słynnego Cechu Laborantów dobiegła końca; nadszedł ów czas, gdy ten wspaniały kwiat karkonoskiej tradycji musiał zwiędnąć nieodwracalnie, po 150 latach niesienia pomocy niedomagającym ludziom. 28 marca 1884 r. zmarł ostatni z Laborantów, E. A. Zölfel, zabierając do grobu wszelką wiedzę laborancką; tak zwani „przeciętni mieszkańcy” szczerze opłakiwali jego śmierć.
Nie miejsce tu, by rozstrzygać, czy z medyczno-naukowego punktu widzenia działalność Laborantów była pożyteczna; pewne jest jednak, że Laboranci niewątpliwie w wielkim stopniu przyczynili się do sławy i rozwoju kulturowego Karpacza.


Polecam również wybornie napisany tekst o laborantach na blogu "baśń jak niedźwiedź". Warto też pogrzebać w sieci i znaleźć teksty Przemka Wiatera, który o Laborantach pisał sporo.

2 komentarze:

  1. Laboranci w Karkonoszach i Górach Izerskich, „Spiski walońskie”, z. VI, Szklarska Poręba 2007
    Laboranci w Karkonoszach i Górach Izerskich, „Rocznik Jeleniogórski”, t. XXXIX, Jelenia Góra 2007, s. 61-77
    Laboranti [w:] „Krkonoše - příroda, historie, život”, red. J. Flousek., J. Hartmanova-Stursa , J. Potocki , Praha 2008, s. 501 - 503
    Karkonoscy laboranci. O dziejach prawno-administracyjnej eliminacji dawnego śląskiego rzemiosła [w:] „Księga jubileuszowa z okazji 5-lecia Wydziału Prawa Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Legnicy”, red. N. Szczęch, Legnica 2010, s.469-479

    OdpowiedzUsuń
  2. a nie ma tam czegos na temat karkonosko-izerskich walonów ?

    OdpowiedzUsuń

Flagi

free counters