29.04.2011

Cirilla dell'Antonio spotkania z Gerhartem Hauptmannem

Cirillo dell'Antonio przy pracy "nad Hauptmannem"

Było lato 1922 r., gdy burmistrz Jablonca, pan doktor h. c. Karl R. Fischer, przebywał na wypoczynku w Cieplicach i pewnego wieczoru zabrał mnie ze sobą do Gerharta Hauptmanna. Fischer niedawno pomógł poecie przy przekraczaniu granicy; wracał on z dłuższej podróży europejskiej przez Jablonec właśnie i przyznał się burmistrzowi, że upłynął okres ważności jego paszportu, wobec czego obawia się kłopotów na granicy. Burmistrz Fischer zapakował Hauptmanna do swojego służbowego samochodu i na granicy odezwał się do czeskiego celnika: "To największy poeta naszych czasów, Gerhart Hauptmann, który wraca z kilkumiesięcznej podróży po Europie; w tym czasie wygasła ważność jego paszportu, proszę jednak nie robić mu z tego powodu trudności". Pogranicznik odparł: "Nie zamierzam, natomiast proszę o autograf" i podsunął poecie - z braku innego papieru - formularz listu przewozowego, poczym serdecznie za złożony podpis podziękował. "Podjechaliśmy więc do pruskiego pogranicznika", opowiadał Fischer. "Tu powtórzyłem uprzednią formułkę". - "Tak być nie może! Może być poetą największym, ale paszport musi być w porządku! W żadnym wypadku go nie przepuszczę!". - "Zadzwoniłem więc do przewodniczącego urzędu w Jagniątkowie i do starosty powiatowego w Jeleniej Górze; po dłuższych negocjacjach udało się nam przejechać", kończył opowieść Fischer. 
Gdy Hauptmann dowiedział się, że pochodzę z Tyrolu Południowego, a urodziłem się u stóp Rosengarten (Catinaccio - przyp. tłum.), po kolacji odczytał fragmenty "Blaue Blume", którą napisał niedawno, podczas pobytu w Gries koło Bolzano (dzisiaj: dzielnica Bolzano - przyp. tłum.), w cieniu Catinaccio. Tego wieczoru nie odważyłem się prosić poety, by zechciał mi pozować do popiersia; przez wzgląd na mojego przyjaciela Fischera.
Dziesięć lat później, latem 1932 r. zadzwonił do mnie Hauptmann i zaprosił mnie na herbatę. Poproszony zostałem do przeszklonej witryny, w której znajdowało się woskowe popiersie. "Wie pan", rzekł poeta, "to popiersie mojego syna Benvenuto wykonałem kilka lat temu; wosk zmiękł, całość przechyliła się i może się przewrócić. Jak można ją przywrócić do pionu?". Poczyniłem pomiary, zleciłem w Szkole Snycerskiej w Cieplicach wykonanie cokołu i wspornika, na którym oparłem woskową rzeźbę - i wszystko było w porządku. Tym razem jednak zwróciłem się do Hauptmanna z prośbą, by zechciał mi pozować. "Teraz jestem zbyt zajęty", odpowiedział. "Ale gdy będę miał czas - zadzwonię do pana".

Popiersie 70-letniego Hauptmanna z 1932 r.
Przed Bożym Narodzeniem 1932 r. poeta poinformował mnie, że teraz miałby czas, by pozować. Nie chciał jednak siedzieć; stał, twierdząc, że stać może o wiele dłużej, niż siedzieć. "Widzi pan? Z zimna popękały mi usta; jest za zimno, więc nie mogę spacerować na dworze. Jeśli jednak nie mogę spacerować na dworze, to nie mogę też pisać. Wszystkie moje utwory zostały przecież 'wychodzone', to znaczy: podczas spacerów wymyślam wszystko i układam sobie w głowie, a później w domu przelewam to na papier. A ponieważ w to zimno nie mogę wychodzić, mam czas, by pozować panu. Po świętach jadę do Włoch i tam znów będę mógł pracować".
W styczniu 1942 r. poeta pozował mi do drugiego popiersia. "Rzeźby nauczył się pan w Tyrolu Południowym, prawda? To tam przecież jest ojczyzna rzeźby w drewnie, ojczyzna całej sztuki. I ludzie są tacy przyjemni. Często tam bywaliśmy, w Brixen i w Gries koło Bolzano". - "To tam napisał pan 'Die Blaue Blume', doktorze", odparłem. "Musze ją przeczytać, ciekaw jestem, co napisał pan o mojej ojczyźnie". - "Zdaje się, że "Blaue Blume" wyszła w wydaniu kieszonkowym również w wydawnictwie Reclam, w tym samym, co 'Bahnwärter Thiel' ('Dróżnik Thiel'), który pośród wszystkich wydań Reclamu miał - jak powiadają - najlepszą sprzedaż". - "Myślę", odparłem "że to bardzo szlachetnie ze strony tego wydawnictwa, że publikuje takie dzieła w dostępnej cenie, dzięki czemu wielu niezbyt bogatych rodaków ma dostęp do duchowej strawy". - "Prawda to", odrzekł. "Zbyt rzadko się to podkreśla".
"Rzeźbiarz Klimsch także modelował moje popiersie; od lat się przyjaźnimy, jest wspaniałym artystą. Musi pan obejrzeć to popiersie autorstwa Klimscha w moim archiwum na dole". Zeszliśmy schodami i natychmiast rzucił mi się w oczy gipsowy model pomnika Mommsena autorstwa rzeźbiarza Schapera; zwarty w koncepcji i wytworny w postawie. "Bardzo żałuję, że pomnik ten nie powstał", rzekł Hauptmann, "uważam, że Mommsen został świetnie uchwycony i przedstawiony. Gdy skończy się wojna każę odlać ten model w brązie, by zachować to piękne dzieło dla przyszłych pokoleń". Popiersie wyrzeźbione przez Klimscha stało dość wysoko, ale widać było, że to świetna praca i - mimo, ze powstała przed dwudziestu laty - wciąż w oczy rzucało się podobieństwo. "Tamto popiersie modelowała żona Rainera Marii Rilkego, uczennica Rodina. Niech pan sobie wyobrazi, pewnego dnia Rilke napisał mi, że Rodin chce stworzyć moje popiersie; miałbym pojechać do Paryża i tam pozować. Niestety wynikły jakieś trudności i nigdy do tego nie doszło. Żałuję także, że nie pozowałem Maxowi Klingerowi, chciał stworzyć moje popiersie na moje pięćdziesiąte urodziny. W tym celu przyjechał z Paryża do Lipska. Niestety byłem tak bardzo zajęty, że nie mogłem stawiać się na posiedzenia z nim. Cóż, pogodził się z tym, ale przez to nie powstało niezwykłe z pewnością dzieło".
Gdy popiersie było już na ukończeniu, a ja dokonywałem poprawek dużą drewnianą szpatułką, mój model rzekł z uśmiechem: "Sprawia mi wielką przyjemność obserwowanie, jak kończy pan modelowanie popiersia tak dużym narzędziem". - "Tak uczył mnie mój nauczyciel", odparłem, "wymagał, byśmy pracowali dużymi narzędziami, bo dzięki temu praca posuwa się szybciej, niż przy użyciu małych narzędzi, a sam model jest żywszy i świeższy". - "To dobre nauki, jakich panu udzielił, właśnie takie rady są dla rzeźbiarza bardzo ważne. Gdy ja modelowałem popiersia, pracowałem przy nich wyłącznie małymi narzędziami". Poza wspomnianym już popiersiem swojego syna Benvenuto, pokazał mi jeszcze dwa inne, które sam modelował, a ja powiedziałem: "Szkoda, panie doktorze, że nie mógł się pan bardziej zwrócić ku rzeźbiarstwu". - "Może i szkoda", odparł, "ale przecież chciałem jeszcze trochę popisać i prozy i poezji".
"Gerhart Hauptmann pozuje do popiersia"
w: "Wanderer im Riesengebirge" r. 1943, zeszyt 11/12 
(autor: [Cirillo] dell'Antonio)

6 komentarzy:

  1. Dziękujemy. Robisz to co powinny robić muzea, zwłaszcza takie jak Jagniątków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło mi. Nie miejmy pretensji do Muzeów, nie mogą robić wszystkiego, szczególnie gdy możliwości (finansowe) i siły (fachowe) wątłe, a nastawienie ludzi - merkantylne mocno. Z bloga niniejszego czerpać można bez ograniczeń, jeżeli znajdzie się tu coś wartego zaczerpnięcia. Fajnie będzie, gdy w "przedruku" podane zostanie źródło, ważniejsze - by materiały obiektywnie interesujące upowszechniać. Dobór tekstów na blogu jest bowiem subiektywny: zamieszczam to, co DLA MNIE ma znaczenie. Nie przetłumaczę całego "Wanderera...", ale gdy natknę się na coś ciekawego (a i znajdę czas) - wrzucę tu "ku pożytkowi powszechnemu". Śmieją się ze mnie i małżonka i znajomi ("przecież mógłbyś wziąć za to kasę!"), a ja sobie myślę, że nie tylko kasa jest istotna. Także taki miły komentarz. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  3. cieszę się, że znalazłam ten blog:)!

    OdpowiedzUsuń
  4. dzieki Tomku, pozwolę sobie wykorzystać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. W 1942 roku Hauptmanna portretował rzeźbiarsko Arne Breker.
    "Obchody jubileuszu 80-lecia urodzin pisarza zaplanowano na wiele tygodni i na wiele sposobów. 15 października - a więc dokładnie na miesiąc przed rocznicą urodzin - w willi „Wiesenstein” zjawił się rzeźbiarz, profesor Arne Breker. Przyjechał z Berlina samochodem prowadzonym przez Demetrę Messalę, Greczynkę, od pięciu lat żonę Brekera. Małżonkowie przebywali tu kilkanaście dni, a zadaniem rzeźbiarza było wykonanie popiersia pana domu. Ledwie miesiąc wcześniej, 17 września, na „rozpoznanie” zdjęciowe Breker przysłał w Karkonosze swoją współpracownicę Charlotte Rohrbach-Bräker. Ale same zdjęcia to za mało. Potrzebny był żywy model.
    Już następnego dnia po przyjeździe autor monumentalnych dzieł, zdobywca srebrnego medalu olimpijskiego w Berlinie podczas konkursu sztuki w 1936 roku za rzeźby „Dziesięcioboista” i „Zwyciężczyni”, twórca rzeźb i reliefów na budynku Kancelarii Rzeszy, 42-letni członek NSDAP ostro zabrał się do pracy. Hauptmann całymi dniami pozuje Brekerowi, wykazując przy tym naprawdę wiele cierpliwości.(...) Po dziesięciu dniach pracy i dwunastu sesjach rzeźbiarskich popiersie było gotowe. Rankiem 26 października Brekerowie opuścili „Łąkowy Kamień“. Zabrali ze sobą gliniany model. Spiżowe dzieło, końcowy efekt tej pracy rzeźbiarza, zobaczy Hauptmann dopiero w dniu hucznie świętowanej rocznicy urodzin. I to w dodatku we Wrocławiu."
    Zachęcam do lektury całych "Zapomnianych tajemnic Karkonoszy" i pozdrawiam
    Janusz Skowroński

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję, Janusz, za uzupełnienie. "Zapomniane..." świetne, również gorąco polecam.

    OdpowiedzUsuń

Flagi

free counters