Z roku 1824 dowiadujemy się, że budowa nowego budynku szkolnego w Bukowcu była w dużej mierze jej dziełem, oraz że opiekowała się ogrodem przyszkolnym i uczyła dzieci ogrodnictwa. Wspomnieć należy również, że każdemu konfirmowanego dziecku dawała w prezencie drzewko wiśniowe, a każdej godnej szacunku młodej parze – gruszę, by w ten sposób popularyzować sadownictwo. „Tyle jest pracy i tyle wydatków, a tak niewiele dochodów”, skarżyła się. Jednak podziwu godna jest jej filozofia życiowa, którą wyraziła w następujący sposób: „Winniśmy dziękować Bogu, który każdemu z nas dał tyle pracy w swoim zawodzie! Jakże znosiłabym to życie, gdyby było inaczej? Z pewnością czasami jest to ponad siły i chciałabym móc więcej odpoczywać, i napawać się pięknem Bukowca. Tak jest jednak z pewnością lepiej dla mnie i z chęcią przeżywam także te dni, które mi się zupełnie nie podobają. Nie na tym polega nasz szczęście, że wszytko układa się tak, jak sobie tego życzymy, lecz, że wszystko jest tak, jak przeznaczyła nam to ręka opatrzności”.
W październiku tego roku jej głębokie współczucie wzbudził pożar górniczego miasteczka Miedzianka; upamiętniając swojego męża zawsze żywo interesowała się losem górników; gdy w 1825 r. zmarł jej dotychczasowy zarządca gospodarczy, a ona nie zatrudniła na jego miejsce nikogo innego, jej interesy poczęły rozkwitać.
By zapobiec nędzy, którą przyniosła śnieżna i mroźna zima roku 1827, zorganizowała ponownie rozdział ziemniaków i mąki, sprzedawała też len po niskich cenach. W kwietniu musiała udać się do Cieplic na 18-dniowe kąpiele; ale również w tym czasie nie przestała działać. Zabrała ze sobą całą masę rachunków, tabel i omówień biblijnych do opracowania, zaglądała także od czasu do czasu do Bukowca, by przekonać się naocznie o postępach w rolnictwie.
Jej niwa działania stale się poszerzała. Gdy tylko dowiedziała się, że ewangelikom z Hermannsseifen (Heřmanovy Sejfy) koło Johannisbad (Janské Lázně) zabrakło środków na budowę szkoły, zorganizowała zbiórkę pieniędzy, a zebraną kwotę przekazała osobiście. Podobnie skutecznie zareagowała, gdy w 1829 r. umożliwiła utalentowanemu, ale ubogiemu rysownikowi Schwencke z Kowar studia na królewskiej Akademii Rysunku w Berlinie.
Latem tego samego roku ponownie musiała skorzystać z kuracji w Cieplicach, tym razem bez dobrych rezultatów. Cierpiała przez dłuższy czas, co jednak nie ograniczyło jej aktywności i gościnności. Nagłe oberwanie chmury w czerwcu spowodowało w ogrodach, na polach i łąkach szkody oszacowane na 1000 talarów; ona jednak nie załamywała rąk, lecz dziękowała Bogu za to, że żywioł oszczędził ludzi i zwierzęta. Kolejna sroga zima groziła rozprzestrzenieniem się nędzy; od króla uzyskała pomoc przy zakupie lnu i ziemniaków dla biednych mieszkańców górskich wsi. Handlarze żądali 15 fenigów, ona mogła sprzedawać za 9. Jakimi zasadami kierowała się w swoim działaniu wyjaśnia następujący fragment z jednego z jej listów: „Mimo najszczerszych chęci, nie możemy ustrzec wszystkich przed niedostatkiem, jednak musimy powstrzymać ich przed żebractwem; jest ono bowiem niczym toczący rak: raz popróbowawszy nieróbstwa, ciężko jest pozbyć się tego nawyku”. Gdy zaś dowiedziała się, że w powiecie kamiennogórskim chleb rozdawany jest za darmo, napisała: „A dlaczego nie za pół ceny? Poprzez uzyskaną połowę ceny przedłużyć można przecież czas, w którym pomoc taka będzie oferowana. Dawanie za darmo umniejsza wartość człowieka i czyni z niego pewien rodzaj żebraka; płacenie zaś za to, co niezbędne podnosi jego wartość, a przede wszystkim skłania do pracowitości, która chroni przed złem”.
Dziwną sprawą hrabina zajęła się w roku 1830. Z dokumentów archiwalnych wiadomo było, że około roku 1680 jeden z prawnuków Marcina Lutra w Czechach przeszedł na katolicyzm. Przeprowadzone na zlecenie hrabiny badania wykazały, że daleki krewny tego renegata żył i był ubogim rymarzem w malutkiej wiosce Stöcken (Štoky) koło Deutschbrod (Německý Brod). Posiadał dokumenty fakt ów potwierdzające i był skłonny wychowywać swojego ośmioletniego syna Antona w wierze swojego praprzodka, Marcina Lutra. Hrabina nakazała przywiezienie chłopca do Bukowca, w czym pomogli jej ewangeliccy przyjaciele ze wsi Heřmanovy Sejfy. Podarowała mu nowe ubrania i przez jakiś czas pozostawiła przy sobie, by wreszcie wysłać go – a w jakiś czas później także jego brata Johannesa i ich trzy siostry – do ośrodka świętego Marcina w Erfurcie.
Czerwcowy przyjazd króla i carycy rosyjskiej do Karpnik spowodował napływ wysoko urodzonych gości i liczne zaproszenia do rewizyt, przyniósł także królewskie zlecenie zdobycia dlań delikatnych tiuli lnianych na prezenty dla rosyjskich gości, dzięki czemu 8000 talarów trafiło poprzez jej ręce do ubogich tkaczy.
Również w czerwcu udała się na kurację do Karlsbadu (Karlovy Vary). W drodze powrotnej w jednej z czeskich wsi zepsuł się powóz. Podczas, gdy pojazd naprawiano, hrabina trafiła do jednej z chat, gdzie nawiązała rozmowę z biedną, wielodzietną kobietą, która otwarcie przyznała, że jest zbyt uboga, by wysłać swojego syna Franzla na naukę zawodu. Ludzie ci, jak i sam Franzl niezmiernie przypadli hrabinie do gustu, tak więc zabrała chłopca do Bukowca i wyedukowała go tak, że mógł samodzielnie ruszyć w świat.
W 1831 roku niepokój wywołała nadciągająca z Polski epidemia cholery; z tego względu niezwłocznie otworzyła jadłodajnię, by wzmocnić osłabioną odporność niedożywionych mieszkańców pobliskich wsi.
Z wielkim bólem przyjąć musiała wieść o śmierci dwóch zaprzyjaźnionych mężczyzn, vom Steina i Gneisenaua (Stein zmarł 29 czerwca 1831 r., a Gneisenau 24 sierpnia tego samego roku); rok ten przyniósł także wydarzenia radosne: dwukrotnie gościła u siebie następcę tronu pruskiego i – jak się wydaje – z tego czasu wzięło się owo niezwykłe powinowactwo duchowe, które trwało aż do jej śmierci.
Wprawdzie dzięki świetnej opiece udało jej się wyjść z ciężkiej choroby, na którą zapadła jesienią i podjęła na nowo obowiązki, jednak do pełni zdrowia już nigdy nie powróciła.
Ogromną radością zaś był fakt, że w 1832 r. król zakupił majątek w Mysłakowicach, co pozwalało mieć nadzieję na częstsze kontakty z rodziną królewską. Jej ulubienicą w owym okresie była Eliza Radziwiłł, której dobrze znaną historię miłosną śledziła z ogromnym współczuciem.
W 1833 r. hrabina postanowiła na nowo zredagować Biblię Jeleniogórską. Wprawdzie ukazała się ona – z komentarzami pastora Ehrenfrieda Liebiga z Łomnicy – w 1756 r. w wydawnictwie Krahna w Jeleniej Górze, jednak znalazła tak niewielki oddźwięk, że wiele egzemplarzy przeznaczono na makulaturę. Ponieważ jednak odezwały się głosy domagające się nowego wydania, hrabina zajęła się tą sprawą ze zwykłą u niej energią i podjęła rozmowy z księgarzem Krahnem w Jeleniej Górze. Jednak realizacja tego pomysłu musiała się opóźnić, albowiem wydarzyło się coś, co całkowicie zawładnęło jej sercem i umysłem: przybycie Zillertalczyków.
Już 17 sierpnia króla napisał do niej: „Kowary i ich najbliższe okolice wybrane zostały na tymczasową siedzibą emigrantów, pan nadprezydent von Merckel zajmuje się przygotowaniami do ich przyjęcia. Będzie chciał w tej sprawie zasięgnąć Pani rady, a Ja – będąc od dawna przekonanym o Pani wielkiej dobroci – pewien jestem, że zajmie się Pani prześladowanymi za wiarę przybyszami i wesprze Pani dzieło, które w równym stopniu wymaga uczucia, jak i religijności. Proszę więc przyjąć moje wstawiennictwo za nimi i liczyć na moją wdzięczność. Fryderyk Wilhelm”.
Natychmiast stanęła na czele utworzonego na tę okazję Komitetu Powitalnego dla Tyrolczyków i rozpoczęła gorączkowe działania. Odbywające się codziennie w Bukowcu lub w Kowarach narady, rozdział mających przybyć braci w wierze, troska o ich cielesne i duchowe potrzeby, wreszcie definitywne ich osiedlenie, potyczki z Merckelem i niektórymi niezadowolonymi Zillertalczykami oraz inne sprawy z tym związane, zajęły ją bez reszty aż do roku 1839 i przyniosły jej takie oto słowa królewskiej wdzięczności: „Niech będzie Pani przekonana, droga hrabino, że z wielką wdzięcznością dostrzegam, iż zaufanie moje w Pani pokładane było w pełni uzasadnione, a oczekiwania moje spełniła Pani z ogromną rozwagą. Niechaj Bóg zechce to Pani wynagrodzić!”.
W sierpniu 1839 r. po raz ostatni widziała się i rozmawiała z królem. Jego śmierć w dniu 7 czerwca 1840 r. przeżyła bardzo boleśnie; również Zillertalczycy głęboko odczuli tę stratę i zebrali się w łzach wokół „Matki”, by wspominać ich najwierniejszego sprzymierzeńca. Żałobę hrabiny rozjaśniały spotkania z nowym królem, Fryderykiem Wilhelmem IV, który w sierpniu 1840 r. przybył do Mysłakowic i odwiedził także Bukowiec. O tym spotkaniu tak pisała w swoich listach: „Było to wyborne spotkanie” – „O ile wcześniej drogi król był mi niczym syn, to teraz czuję większe oddanie, ufność i wyrozumiałość” – „Postanowiłam, że 15 października na królewskim biurku znajdzie się mój wyraz hołdu dla niego; nikt inny nie złoży mu bardziej wiernego”.
W tym czasie hrabina otrzymywała wielokrotnie oferty kupna dóbr w Bukowcu. Napisała o tym w 1841 r.: „Sama myśl o sprzedaży Bukowca wydaje mi się tak potworna, że nie mogę sobie wyobrazić, jak ktoś, kto mnie zna, choćby przez oka mgnienie mógł o tym pomyśleć. Czyż nie zauważa, że to tu stoi Opactwo, że każde drzewo, każdy krzew jest wspomnieniem lub pomnikiem miłości?”.
Gdy jesienią tego roku król ponownie przybył w Karkonosze, omówił z hrabiną swój zamiar wybudowania w Mysłakowicach szpitala; przekazał jej również 2000 talarów na nowe wydanie Biblii Jeleniogórskiej i 625 talarów na zakup płótna lnianego, którym obdarować chciał osoby mu towarzyszące.
Tym pilniej rozpoczęto przygotowania do druku Biblii, jednak oto otrzymała hrabina od króla nowe zadanie. Kupiony przez niego w 1841 roku stary, norweski kościółek drewniany miał stanąć na Śląsku i służyć ewangelickim nabożeństwom. Hrabina, której zlecono znalezienie najodpowiedniejszego miejsca, w takich słowach zwracała się do króla: „Musi on stanąć powyżej Mysłakowic i służyć nabożeństwom dla wsi i bud Forst (Budniki), Wolfshau (Wilcza Poręba), Baberhäuser (Borowice), Brückenberg (Mostowa Góra, dzisiaj: Karpacz Górny)”. Jednocześnie zaproponowała wzniesie drewnianego domu w zbliżonym stylu dla pastora i nauczyciela. Król był zachwycony pomysłem i zadecydował, by osada złożona z kościoła, probostwa i szkoły nosiła nazwę Wang, natomiast sam kościół był pod wezwaniem Naszego Zbawiciela. Dwa dzwony, które ufundować chciał król, zawisnąć miały zgodnie z norweskim obyczajem (a także ze względu na to, że sam kościołek by ich nie pomieścił) w odrębnej, wolnostojącej wieży.
Pod koniec kwietnia 1842 r. drewniane elementy kościoła dotarły do Hohenzillerthal (obecnie kolonia domów tyrolskich pomiędzy Miłkowem a Sosnówką – przyp. tłum.), a 2 sierpnia król w towarzystwie hrabiny von Reden wmurował kamień węgielny pod jego budowę. Proboszczem mianował kandydata Werkenthina, który w późniejszych latach jako superintendent kierował diecezją jeleniogórską. Budowa ruszyła żwawo, przysparzała jednak hrabinie licznych zajęć oraz wymuszała intensywną korespondencję z królem, który decydował o najdrobniejszych szczegółach budowlanych; i tak na przykład zarządził, by plebania i szkoła zaimpregnowane zostały substancjami konserwującymi drewno i niepalnymi.
Wreszcie 28 lipca 1844 r., w przepiękną letnią niedzielę, po tym jak przez ręce hrabiny przeszedł niemal każdy element wykończenia kościoła, wszystkie rysunki i szkice, paramenty i naczynia liturgiczne, odbyło się uroczyste otwarcie świątyni, na którym zjawił się król wraz z małżonką i liczni inni czcigodni goście (w chwili wyjazdu pary królewskiej z Berlina były burmistrz stolicy Tschech oddał do króla strzały z pistoletu, nie trafiając go jednak, tak więc podróży nie odwołano).
W tym samym czasie rozpoczęto druk Biblii Jeleniogórskiej. W marcu 1842 r. hrabina otrzymała pierwsze arkusze, komentując to arcyważne wydarzenie takimi słowy: „Nie potrafię opisać, z jakim wzruszeniem i radością rozkładam te karty – efekt dziesięciu lat nadziei, pracy i próśb. Król nakazał rozdać ją wszystkim szkołom na Śląsku, a planuje nawet rozesłanie po jednym egzemplarzu do wszystkich szkół w królestwie, by całkowicie wyeliminować Biblię Dinterscha”. Ukończone dzieło biblijne ujrzała jednak dopiero w 1844 r.
Pomimo intensywnych zajęć i trudów, związanych z przybyciem Zilletralczyków, budową kościoła Wang i drukiem Biblii Jeleniogórskiej – obok stałych obowiązków związanych z prowadzeniem majątku – ciągle znajdowała jeszcze czas na działania na rzecz swoich poddanych.
Aby zapewnić ubogim wieśniakom godziwą pracę, urządziła latem 1843 r. wytwórnię rękawiczek. 19 dziewcząt znalazło pracę natychmiast, dalszych 21 zamierzano zatrudnić później. Nauką zawodu zajęła się kierowniczka szwalni, nad całością pieczę sprawowała sama hrabina. Dzisiaj (t. j. w roku 1913 – przyp. tłum.) po wytwórni nie pozostał jednak najmniejszy nawet ślad. Była też inicjatorką powstania ochronki dla służek, dla którego to pomysłu potrafiła zdobyć poparcie króla.
Na prośbę hrabiny, której intencją było wspomożenie ubożejących gwałtownie w 1843 roku tkaczy, król zamówił dla pałacu w Mysłakowicach pościele o wartości 1800 talarów. Złożone przez króla oraz przez probostwo Wang zamówienie na meble pozwoliło jej wspomóc rzemieślników z różnych branż. W imieniu powstałego w Berlinie centralnego zrzeszenia, które dokonywało dużych zamówień na śląskie tkaniny lniane, podjęła się zadania wyposażenie okrętu wojennego we wszystkie niezbędne elementy z lnu; również król złożył na jej ręce zamówienie na koszul lnianych, które następnie przekazane zostały sołtysom różnych wsi z przeznaczeniem dla przewodników górskich i tragarzy. W maju 1844 r. hrabina zapłaciła za len 10.000 talarów, w czerwcu nadeszły kolejne zamówienia o wartości 15.000 talarów.
Jej kolejnymi podopiecznymi stali się małżonkowie Werkenthin. Brała udział we wszystkich uroczystościach, odbywających się w kościele Wang, równocześnie zaopatrując niewielkie domostwo we wszelkie niezbędne produkty: warzywa, winogrona, owoce, wędliny i. t. p. „albowiem musza oni” – pisała – „zaopatrzyć się we wszystko na ten czas, gdy komunikacja z doliną jest niemożliwa”. Pastor z małżonką byli także częstymi gośćmi w Bukowcu, gdzie pani pastorowa pomagała w każdej kwestii, związanej z gospodarką, a Werkenthin organizował dla domowników budujące pogawędki. Troska hrabiny o pastora była tak wielka, że kupiła mu nawet osła, by mógł korzystac z niego podczas odwiedzin u obłożnie chorych.
Ciężka zima przełomu lat 1846/47 ponownie przysporzyła hrabinie zmartwień. By zapanować nad szerzącą się biedą, minister Rother zwiózł do Mysłakowic ryż, kasze i mąkę, które ta dzieliła pomiędzy potrzebujących, sprzedając po niezwykle zaniżonych cenach. „Mogę mieć nadzieję, że nikt nie głoduje”, napisała uszczęśliwiona, a wiosną własnoręcznie wybierała sadzeniaki w piwnicy, by móc liczyć na duże zbiory ziemniaków. 61 rodzin, które płaciły tylko czwartą część rynkowej ceny, zostało dzięki temu uszczęśliwionych.
Tego samego 1847 roku uległa poważnemu wypadkowi. 22 sierpnia w towarzystwie bliskich krewnych udała się na Wang, by wziąć udział w nabożeństwie. Po jego zakończeniu udała się do probostwa, by przywitać się z pastorem. Ponieważ jednak był on zajęty rozmowami z innymi wiernymi, którzy przychodzili do niego z różnymi sprawami, wróciła do kościoła, by pokazać krewnym podarowany przez siebie krucyfiks, dzieło snycerza Jacoba. Na stopniach ołtarza przewróciła się i złamała lewą rękę. Przeniesiono ją na plebanię, ona jednak zachowała spokój i zimną krew, mówiąc: „Upadłam wprawdzie, ale pod krzyżem i przy ołtarzu Pana. Już on wie, czemu miało to służyć”. Jednak lekarz zjawił się dopiero po kilku godzinach. Po opatrzeniu mogła powrócić do Bukowca, ale dopiero we wrześniu starsza już, 73-letnia dama mogła odważyć się na opuszczenie murów pałacu, siedząc wszakże w wózku inwalidzkim.
Perturbacje roku 1848, które dało się odczuć także w Kotlinie Jeleniogórskiej, zmusiły cierpiącą jeszcze hrabinę do opuszczenia Bukowca. 21 marca wyjechała do krewnych do Jänkendorf na Łużycach, skąd wróciła dopiero w lipcu – załamana i w złym samopoczuciu. Jej zły stan zdrowia zaowocował uderzeniami gorączki, tak więc kolejna zima stała się trudna do zniesienia. Wiosną 1849 r. doszła nieco do siebie, a latem rekonwalescencja postępowała tak błyskawicznie, że we wrześniu mogła wziąć udział w obchodach stulecia kościoła ewangelickiego w Bukowcu. Również w kolejnych latach nie ustawała w działaniach charytatywnych, jednak siły życiowe z wolna ją opuszczały. Zimą 1852/53 roku miewała gwałtowne napady całkowitego wyczerpania i zawroty głowy. Gdy jednak poczuła się nieco lepiej – pisała lub dyktowała; udała się także z wycieczką do ukochanych Mysłakowic, gdzie z przykrością musiała stwierdzić, że ten czy ów z tyrolskich przyjaciół odszedł na zawsze (w styczniu 1853 roku zmarł również przywódca Tyrolczyków, Johannes Fleidl). Nie mogła jednak juz bywać w kościele, więc słuchała kazań i przyjmowała sakrament komunii świętej w domu.
W sierpniu 1853 r. dane jej było przeżyć wielką radość, gdy jej zmarłemu mężowi postawiono w Königshütte (Chorzów) pomnik w uznaniu jego zasług dla śląskiego górnictwa i hutnictwa. Jego autorem był Theodor Erdmann Kalide, syn inspektora hutniczego Kalide w Königshütte i syn chrzestny hrabiego Redena. Król, który wziął udział w uroczystości odsłonięcia pomnika, przyjechał stamtąd prosto do wdowy, by zdać jej relację z tego wydarzenia, co niezmiernie ją uradowało i wzruszyło. Było to jej ostatnie spotkanie z koronowanym przyjacielem. 14 maja 1854 roku, dwa dni po swoich 80. urodzinach, łagodnie zasnęła na wieki, a 19 maja odbył się jej pochówek w Opactwie, u boku męża.
Dwa lata później Fryderyk Wilhelm IV nakazał wzniesienie wspomnianego na wstępie pomnika, którego inskrypcja stanowi krótki życiorys tej tak niezwykle zasłużonej dla Karkonoszy kobiety. W inskrypcji czytamy:
„Johanna Juliane Friederike hrabina von Reden, urodzona baronowa von Riedesel zu Eisenach, wdowa od 1815 r. po ministrze państwowym hrabim von Reden, urodzona w Wolfenbüttel 12 maja 1774 r., zmarła w Bukowcu 14 maja 1854 r.
Wierna i skromna uczennica Boga, swojego Zbawiciela, wierna w każdym szczególe, wytrwała w przeciwnościach losu, zawsze pozostająca sobą wobec wielkich i małych, matka ubogich, źródło dobrych rad i pomocy, była opoką domu pomocy w Szklarskiej porębie, opiekunką osiedlonych tu, wypędzonych z ojczyzny za wierność Ewangelii Zillertalczyków. W 1815 r. wraz z małżonkiem założyła Towarzystwo Biblijne na Śląsku i przewodniczyła mu aż do swojej śmierci; uratowała Biblię Jeleniogórską przed całkowitym zapomnieniem, propagując ją; uchroniła prastary kościół z Wangu w Norwegii przed zniszczeniem, za jej radą stanął on tutaj, stanowiąc kościół parafialny dla mieszkańców. W 1848 r., w wieku 74 lat, zmuszona do ucieczki przed tymi, którzy winni byli jej wdzięczność za dobroczynność cielesną i duchową; odpłaciła im podwójną miłością; nawróciła liczne serca, będąc dla gór i doliny lśniącym światłem wiary ewangelickiej.
Pan spełnił wszelkie przeznaczone dla niej obietnice: walki i smutku oraz zwycięstwa i zbawienia, danego tym, którzy Go kochają.
Król Fryderyk Wilhelm IV, od zarania tego stulecia obdarzony przyjaźnią tej Niezapomnianej, nakazał wznieść ten pomnik w nieustającej miłości, uznaniu i wdzięczności, w roku 1856”.
Prawa autorskie do tłumaczenia (©krkonos) na warunkach Creative Commons BY-SA 3.0
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz