Poświętowaliśmy, wystawy pogańskie odwiedziliśmy, na Orlu flagę na maszt symbolicznie wciągnęliśmy - więc czas najwyższy powrócić do przeciekawego Wanderera im Riesengebirge, rok 1929, zeszyt 8, poświęconego Walonom i legendom z nimi związanym. Tym razem na "warsztat" translatorski wziąłem tekst Willa-Ericha Peukerta, zatytułowany: "Antonius der Wale". Autor był człowiekiem niezwykle głęboko dotkniętym syndromem zwanym: "Miłość do Gór Olbrzymich i Gór Izerskich". To zresztą przebija niemal z każdego zdania, jakie o tych wyjątkowych okolicach pisał, a napisał ich ogromną liczbę. Zdań, oczywiście.
Niniejszy tekst traktuje jednak o legendzie walońskiej w sposób niemal naukowy. I jest niejako odpowiedzią na wstępniak z tego samego numeru "Wanderera", którego treść pozwoliłem sobie przetłumaczyć kilka dni temu. Życzę więc przyjemnej lektury!
Antonius Walończyk - piórem Willa-Ericha Peuckerta
Badacze Paracelsusa z wielką estymą odnotowali istnienie rękopisu znajdującego się w wiedeńskiej Bibliotece Narodowej (Ms. 11295 = Med. 229), a zatytułowanego: Varia chemica, item indicia fodinarum et thesaurorum qui condoti sunt in Styria, Carinthia, Torioli Archieposcopatu Salizburgnsi etc. Na stronie 15 owego manuskryptu umieszczono (według Sudhoffa – [Karl Suhoff, Veruch einer Kritik der Echtheit der paracelsischen Schriften; 1899 r. 2, str. 696 i nast.]) „spis szlachetnych kamieni, a także srebra i złota. Oraz kopalni srebra i złota. Tak, jak spisał to doktor Theophrastus”. Co w istocie lista ta zawiera, niechaj zilustruje następujący przykład: „1. W dolinie rzeki Ens, licząc od kamienia [stojącego] pod [grzbietem] Grimming przy starej kopalni rudy, tam znajdziesz dobry turkus oraz karneol, a także dobry, złotawy markasyt pośród innych kamieni. – 2. Nadto pod Ridlem nad Weißbach (Białym Strumieniem), gdy się podchodzi - po prawej ręce, żyła się znajduje dobrego złota – 3. Nadto występuje złota żyła podłużna oraz znaleźć można zieloną rudę przy drodze. Podążaj w górę, a napotkasz krzyż w kamieniu wykuty, a dalej pod górę znajdziesz płaski kamień, w którym również krzyż jest wykuty, a opodal po prawicy leży w ziemi złotonośna ruda, o krok dalej; żyła ma trzy palce grubości, a centnar daje szesnaście łutów złota...”.
Tak więc mówimy tu o przewodniku Walonów. Doskonale je znamy z gór naszych: „Na Polanie Izerskiej w Górach Olbrzymich (grzbiet pomiędzy Zamkiem Wieczornym a Zadnią Kopą) [proszę pamiętać, że gdy powstawały Księgi Walońskie, nie istniał geograficzny podział na Karkonosze i Góry Izerskie, a Górami Olbrzymimi zwano całość, ciągnącą się od Okraju po Świeradów Zdrój – przyp. tłum.] znajdziesz na ziemi moc ziaren całkiem granatowych kamieni szlachetnych, dobrą rudę czystego złota i srebra i najróżniejszych kosztowności... Pół mili poniżej znajduje się zamek opustoszały, a na jednym z kamieni wykuto postać człowieka, który dwoma palcami wskazuje na krzyż [wykuty] na innym kamieniu. Opodal Mohnstein [właśc.: Mannstein, czyli ów kamień z wykutą figurą człowieka, Kamień Mężczyzny – przyp. tłum.], w kierunku, w którym wskazuje wyciągniętą ręką, tam winieneś szukać. Z opuszczonego zamku wypływa strumień, podążaj wzdłuż niego, a znajdziesz złota wypłukanego co niemiara” [w: Will-Erich Peuckert: Schlesische Sagen, 1924 r., str. 284]. Jak widać – teksty niczym się nie różnią. Oba wskazują drogę do skarbów, opisują miejsca i znaki. Jeśli chodzi o manuskrypt wiedeński, rzekomo napisany został przez Paracelsusa. Wprawdzie ów szwajcarski lekarz i alchemik kręcił się po górach i sztolniach; wprawdzie odwiedzał i te okolice, o których mowa, jednak i styl, całe brzmienie tekstu świadczy o tym, ze nie on był jego autorem. Autorstwo tego tekstu jedynie mu przypisano, jemu – człowiekowi sławnemu.
Rzeczy takie nader często się zdarzały. Boć przecież nie tylko Paracelsusowi przypisywano ojcostwo osieroconych tekstów: to właśnie w przypadku Ksiąg Walońskich podejrzewano o ich autorstwo licznych innych sławnych ludzi. Należy do nich z pewnością Antoniusz Medici. Jemu bowiem, wenecjaninowi i właścicielowi kopalń, który w roku 1410 przebywał we Wrocławiu, a około 1429 r. przeniósł się do Krakowa, przypisywano autorstwo „Breslauer Walenwegweiser” (Wrocławski Drogowskaz Waloński). Oczywiście – jak się wkrótce okaże – całkowicie niesłusznie. Zresztą owo „przypisanie” nastąpiło dopiero w czasach bardziej współczesnych; wcześniej mówiono po prostu o „Antoniuszu Walończyku”; że jednak nie mógł być tym wrocławianiniem, którego mamy na myśli – pokazuje proste wnioskowanie. Około roku 1436 ów wagabunda i zarządca kopalni krakowskich został nędzarzem. Już Wutke [w: Konrad Wutke, Schlesiens Bergbau und Hüttenwesen; 1900 r. w: Codex diplomaticus Silesiae, 20, str. 87] był zdania, że fakt ten stoi w sprzeczności z pewnym zdaniem, zawartym w Księdze Walońskiej: „wenn ich Anthonius Wale von den gnoden gotis genugk haben an slossirn und an dorffern und darf seyn do nymme holen” [i gdy ja, Antoniusz Walończyk z Bożej łaski wielość pałaców i wsi posiadał będę i nie będę mógł (dóbr tych) zabrać]. Jednak usiłuje Wutke ostatnie zdanie „und darf seyn do nymme holen” łączyć z tym, że ów Antoniusz Medici po 1439 r. wygnany został z Wrocławia i jakoby nigdy więcej nie mógł wrócić na Śląsk. Jednak owo „darf” użyte jest w sensie „bedürfen” [mieć potrzebę, potrzebować – przyp. tłum.]: Antoniusz ma już wystarczająco wiele pałaców i wsi i nie potrzebuje stamtąd niczego więcej. Wynika to jednoznacznie z kontekstu. A w związku z tym odniesienie do Antoniusa Medici, wprzódy bogacza, a następnie nędzarza, jest niesłuszne. Ów Antoniusz Walijczyk od Księgi Walońskiej nie ma nic wspólnego z wrocławskim banitą. Zresztą nigdy nie używa takiego nazwiska, zwąc się stale Antoniuszem Walończykiem. I wreszcie: ów Antoniusz opowiada o pewnym drzewie „skarb spod którego ja, Antoniusz Walijczyk, wykopałem i zatrzymałem, a może się z niego setka takich, jak wy, wyżywić”. Zubożały wędrowiec wrocławski z pewnością chciałby mieć wiedzę o takim skarbie. Z pewnością wydobyłby go i uniknął skazania na wygnanie.
Tak więc nici z wrocławskiego Antoniusa Medici. Nie mógł być owym Walonem, co usilnie sugerowano. Nie sądzę nawet, by wydawca Księgi Walońskiej miał zamiar łączyć go z Antoniuszem Walonem. Tłukł mu się pewnie po głowie jakiś bardzo sławny i niezmiernie bogaty właściciel ziem i dóbr wszelakich. Kto wie – może nawet jakiś Medici; ale z pewnością nie ów wrocławski włóczykij, lecz raczej członek legendarnie bogatego rodu z Florencji. To samo uczynił ów Austriak, który autorstwo swej księgi przypisać chciał Paracelsusowi. Argumentem przesądzającym o tym, że autorem tzw. wrocławskiej Księgi Walońskiej jest Antonius Medici z Wrocławia miał być fakt, że ten – jako znawca górnictwa – niewątpliwie odwiedził śląskie góry i badał występowanie w nich rud. Księga Walońska zawiera bowiem opis Zamku Wieczornego i jego skarbów. Oczywistym zdawał się więc romantyczny pomysł, że oto Antonius bogactwo swoje zawdzięczał skarbom znalezionym w pobliskich śląskich górach lun też, że po swoim finansowym upadku tam właśnie poszukiwał nowego złota.
Jakkolwiek piękna i pociągająca to idea – przeczy ona faktom zawartym w źródłach. Kto bowiem uważnie studiował będzie wrocławską Księgę Walońską, zauważy że nie jest to jednorodny opis, lecz że ktoś połączył w tym dziele pięć samodzielnych i niepowiązanych ze sobą tekstów. Oto mamy na początku: „Das ist eyn register op der Meysen grund”. Następnie: „Sequitur aliud certissimum registrum”, po którym następuje kolejny, równoprawny rejestr (rejestr można spokojnie przetłumaczyć słowem „spis”, opierając się na tekście z Wiednia). Potem: „Item eyn andir register, daz do gut ist czu der Obentrotis borgk“. A więc nowa, niezależna trzecia część; a jej niezależność wynika choćby ze słów „item eyn andir” [jeszcze inny – przyp. tłum.]. Jest to słynny spisany przewodnik do Zamku Wieczornego, który tak wielu osobom służył za wzór. Następnie czwarta część: „Item von gutin seyffin und von ebentewre wil ich dir gegenheyte vormeldin”. I wreszczie piąta: „Item yn obir Slesia zage ich dir, do vinistu gesten und ebintewr vil”.
Wrocławska Księga Walońska zawiera, co zaznaczyć trzeba na wstępie, pięć oddzielnych „drogowskazów“. Z owych pięciu Antoniusz Walon wymieniany jest tylko w pierwszej. Pozostałe cztery części nie wspominają tego imienia i nazwiska. To z kolei świadczy, że wyłącznie ten przewodnik, który wspomina o Meisengrund koło Zittau [Míšeňský důl koło Żytawy – przyp. tłum.], jest autorstwa Antoniusza, a przewodnik po Zamku Wieczornym w najmniejszym stopniu nie wskazuje na jego autorstwo.
Na czyje więc wskazuje? W innym miejscu postaram się udowodnić tezę, że Księgi Walońskie są księgami rejestrowymi lub kopalnianymi wolnych gwarków wędrownych. I wydaje się, że odnosi się to także do powyższego. Pewien gwarek wędrował powyżej Szklarskiej Poręby, wzdłuż Bielenia, ku Widłom i pod Zamkiem wieczornym, poszukując szlachetnych kamieni i złota. I to z jego zapiskami mamy do czynienia. Poważę się na domniemanie – czyste domniemanie wszakże! – skąd ów górnik pochodził. O ile mi wiadomo, w rejestrze tym nazwa „Abendburg” (Zamek Wieczorny) pada po raz pierwszy około 1460 r., a mianowicie w jego tytule; w samej jego treści mowa jest wyłącznie o zamczysku, czy zamku. Nazwa sama w sobie jest niezwykle dziwaczna. Skąd się wzięła? Nie istnieje żadne lokalne zjawisko – jak choćby w przypadku Mittagsteine [Kamienie Południowej Pory Dnia, zwane dzisiaj Słonecznikiem – przyp. tłum.] dla nadania takiej właśnie nazwy. Bo z pewnością nie stąd, że w dniu św. Jana można było z jeleniogórskiego Hausbergu [Wzgórze Krzywoustego – przyp. tłum.] dostrzec pobłyskujący w słońcu Zamek Wieczorny [tak właśnie było z formacją skalną Słonecznika – przyp. tłum.]. Jest to tylko próba objaśnienia tej nazwy. Jednak sięgając do walońskich legend z Gór Harzu, natkniemy się na Morgenbrodstal [w: Heinrich Pröhle: Unterharzische Sagen, 1856 r., str. 127 i nast.], w innej wersji: Morgenrotstal [obie nazwy odnoszą się do wschodzącego słońca i oznaczają w tłumaczeniu „Dolinę Czerwonej Jutrzenki” – przyp. tłum.]. I niewykluczone jest przecież, że – czy to przez podobieństwo obu krajobrazów, czy z innych powodów, albowiem zarówno przy (Wieczornym) Zamku, jak i w Dolinie Czerwonej Jutrzenki ukryte są skarby i wykute znaki walońskie – a więc, że jakiś pochodzący z Gór Harzu górnik nazwał ów zamek „Abendrotburg” [Zamek Purpury Zmierzchu – przyp. tłum.]. Nazwa ta upowszechniła się z pism walońskich. Jest to – jak już wspomniałem – wyłącznie domniemanie, chociaż bardzo chciałem je tu wyrazić, bo brzmi ono dla mnie niezwykle kusząco w całym tej nazwy kontekście.
Zaś próba odpowiedzi na pytanie, w jakim okresie umiejscowić należy wrocławską Księgę Walońską, a więc i niniejsze podsumowanie (ja skłaniam się do okolic 1460 r.), zaprowadziłaby na za daleko. W tej kwestii, jak i w innych pochodnych, wypada odesłać do obszernego opracowania, które ukaże się zimą w „Mitteilungen der schlesischen Gesellschaft für Volkskunde”.
No i - jak zwykle na koniec - drogowskazy:
Przemek Wiater w portalu Góry Izerskie
Gildia Przewodników Sudeckich im. Willa-Ericha Peuckerta
Dzięki stokrotne Rübezahlu.
OdpowiedzUsuńTomek jesteś WIELKI !!! W.E.Peuckert jest mi szczególnie bliski, ale moje kalectwo językowe nie pozwala poznać go bliżej. Dzięki Tobie dusza ma uleczona:) Pozdrawiam serdecznie. Jaro
OdpowiedzUsuń