13.05.2011

Friederike "Fritze" von Reden: niezwykła kobieta w niezwykłym świata tego zakątku (część I)

Wprawdzie na moim starym blogu pisałem już o tej niezwykłych talentów i niezwykłego charakteru kobiecie, a tutaj - o małżeństwie von Redenów (piórem pani Anety Augustyn), ale o dobrych ludziach nigdy dość. Może zresztą to tylko moje osobiste zauroczenie tą postacią, którego ani Czytelnicy, ani historycy nie podzielają? Cóż, de gustibus non est disputandum: ja pozostanę wierny swoim wyborom...
Tym razem więc - w oparciu o tekst Heinricha Schuberta, który ukazał się w "Wandererze im Riesengbirge" nr 1 z roku 1913 - zamieszczam inną piękną opowieść o Fryderyce, niekwestionowanej pani na Bukowcu i Kostrzycy. Tekst to wielce długaśny, więc pozwalam sobie podzielić go na dwie części. 


Kto choć raz był na wyniesieniu, na którym stoi kościół Wang, budynek szkoły i probostwa, nie mógł nie zauważyć stojącego przy zachodniej skarpie podworca kościelnego pomnika, składającego się ze wspartego na dwóch kolumnach frontonu, marmurowej płyty z inskrypcją i płaskorzeźbionego medalionu. Poniższe wersy poświęcone będą tej niezwykłej, nietuzinkowej osobie, której ów pomnik w roku 1856 postanowił postawić w tym pięknym miejscu sam król pruski Fryderyk Wilhelm IV. 

12 maja 1744 r. w Wolfenbüttel w rodzinie brunszwickiego pułkownika Friedricha Adolfa Riedesela, barona zu Eisenbach, którego małżonką od 1762 r. była Friederike von Massow, na świat przyszła druga córka, której na chrzcie nadano imiona Johanna Juliane Friederike, którą jednak najbliżsi nazywali pieszczotliwie Fritze. Gdy w 1776 r. wojska brunszwickie wspierające Anglików wyruszyły do Ameryki, udział w ekspedycji wziął również Riedesel; w 1777 r. dołączyła do niego jego małżonka z trojgiem dzieci. Dopiero w 1783 r. – wraz z niemieckimi oddziałami – cała rodzina powróciła na krótko do Wolfenbüttel, by wkrótce przenieść się do Brunszwiku. 
Kolejne, spokojne lata poświęcone zostały nauce i wykształceniu córek, w Niedzielę Palmową roku 1788 Friederike została konfirmowana. W tym samym roku jednak książę Brunszwiku zawarł traktat o wzajemnej pomocy z stadhouderem (namiestnikiem) Niderlandów, wskutek czego Riedesel – teraz już w stopniu generała – wyruszył z oddziałem pomocniczym do Maastricht. Również i tym razem towarzyszyła mu rodzina, a Fritze kontynuowała naukę, pobierając lekcje rysunku i muzyki. Kolejna podróż do Holandii w roku 1790 wniosła bardzo dużo w rozwój niezwykle uzdolnionej Friederike. Zimę przełomu 1792 i 1793 r. cała rodzina spędziła w Berlinie; tu Friederike poznała Wyższego Starostę Górniczego (Berghauptmann), hrabiego Friedricha Wilhelma von Reden. Nastąpiło to w domu jej wuja, ministra von Massowa, podczas balu maskowego z okazji jego urodzin. Niemal dziewiętnastoletnia Fritze wystąpiła przebrana za kwiaciareczkę, i to z nią jedyną zatańczył von Reden, co było niezwykłym wyróżnieniem. 
W owym czasie von Reden był już właścicielem majątku Buchwald (Bukowiec) w Górach Olbrzymich, gdzie stworzył wzorcowe gospodarstwo rolne oraz – wzorując się na angielskich tradycjach – założył przewspaniały park krajobrazowy. Z wielkim wyczuciem piękna adaptował malowniczy krajobraz wokół Bukowca, dokonywała nasadzeń, przecinek, wznosił altany i romantyczne miejsca wypoczynku i z biegiem czasu wykreował niemal doskonałe założenie parkowe. A przecież było to dzieło, którym zajmował się wyłącznie w wolnych chwilach; o wiele istotniejszą niwą, na której działał od 1779 r. było śląskie górnictwo i hutnictwo. Był osobą niezwykle przyjazną ludziom, łączyła go przyjaźń z hrabią Heinrichem Reußem XXXVIII-Stonsdorf (Staniszów), bratem hrabiego Heinricha XXXXIV Reuße-Trebschen (Górne Łużyce), którego żoną w 1792 r. została starsza siostra Friederiki, Augusta. Rodzinne koligacje rodów Riedesel i Reuß sprawiły, że we wrześniu 1797 r. ci pierwsi zjawili się w Staniszowie, przywożąc ze sobą dzieci i służbę, i pozostali tam przez kilka tygodni. To tu von Reden ponownie spotkał Fritze, o której nigdy nie zapomniał, a 13 września cała rodzina Riedeselów zagościła w jego pałacu. Reden nie omieszkał okazać jej wyraźnego zainteresowania, ona natomiast niezwykle żywiołowo wyrażała swój zachwyt wspaniałym parkiem krajobrazowym. 
W 1798 r. spotkali się ponownie w Berlinie, a rok później w Brunszwiku. Jednak von Reden ciągle nie miał odwagi, by uzewnętrznić swoje uczucia wobec Friederike.
Po śmierci generała Riedesela w 1800 r. wdowa zamieszkała w apartamencie w Berlinie przy Leipziger Straße, vis a vis swojego zięcia Reußa. Wkrótce zjawił się tu także von Reden, jednak w lutym 1801 r. Fritze tak pisała na jego temat: „Ukrywał swoje uczucia, okazując mi wyłącznie przyjaźń, którą już wówczas szczerze sobie ceniłam”. Rozumiałam go, ale mogłam tylko milczeć. Głęboko ukrywałam swoje zauroczenie nim, jego wielkością, dobrocią. Nie wolno mi było zrozumieć tysięcy rzucanych mimochodem, wielce czułych półsłówek, które przecież zauważałam. Rozstaliśmy się, czując ogromną bliskość, a równocześnie będąc ciągle jeszcze tak daleko od celu”. 
Wypada tu nadmienić, że w tym samym czasie w domu Reußa gościli często książęta rodziny królewskiej, następca tronu (późniejszy Fryderyk Wilhelm IV) i książę Wilhelm (późniejszy cesarz Wilhelm I). Swoim niezwykle ciepłym charakterem Friederike zdobyła nieomal serce następcy tronu, a jego uczucie do niej przetrwało aż do jej śmierci.
Wreszcie w kwietniu 1802 r. von Reden wyznał Fritze listownie swoje uczucia, wyrażając jednocześnie swoje obawy przed związkiem młodziutkiej przecież kobiety z 50-letnim, nie całkiem już zdrowym mężczyzną. Fritze ze zwykłą jej powagą rozważyła propozycję małżeńską, zasięgnęła rady najbliższych i 2 maja ofiarowała mu swoje radosne „tak”.
W listach do krewnych i przyjaciół opisywała swoją niepohamowaną radość ze związku z człowiekiem, „który wolał być nieszczęśliwy i samotny, niż ryzykować, że mógłby unieszczęśliwić mnie”. Trudno nie zacytować tu dosłownie kilku fragmentów z jej listów: „Czuję to i stanowczo twierdzę, że hrabia Reden jest dla mnie jedynym człowiekiem, w którym widzę wiernego przyjaciela i mentora; jest moim najwyższym szczęściem”. – „Jest stary, jest schorowany, a przecież właśnie to nakłada na mnie najsłodszy obowiązek i pozwala mi być dla niego kimś, kogo potrzebuje. Oby swoim oddanie udało mi się zachować tak doskonałą istotę, oby przyjaciele jego dziękowali mi za jego obecność!”. – „Hrabia Reden zasługuje na całą moją miłość; a wiem, czuję to, że nigdy nie będę w stanie odwzajemnić uczucia w takim samym stopniu, w jakim on obdarza nim mnie. Mam nadzieję, że potrafię uczynić go szczęśliwym, że Bóg spełni moje prośby i przywróci mu zdrowie – a wówczas nie będzie na świecie osoby bardziej szczęśliwej ode mnie” - „Człowiek to wspaniały, stworzony po to, by być szczęśliwym. Daj Boże, by wiecznie był ze mną i przeze mnie! Nie sądzę, by możliwa była miłość większa od tej, która on mnie obdarza”. 
Również Reden pisał w liście z 21 maja do zarządcy majątku Bukowiec: „Z pewnością zdziwi pana wiadomość, że oto przywiozę mu drugą panią; o wiele młodszą, piękniejszą i ukochaną, niźli jest pan sobie w stanie wyobrazić – dość, że jest to kobieta tak dobra, przyjazna i rozumna, jak wszyscy ludzie szlachetni, jak wy wszyscy jesteście i właśnie taka, na jaką wspaniali poddani w Bukowcu i Kostrzycy zasłużyli”.
9 sierpnia 1802 r. w Trebschen Fritze została szczęśliwą małżonką von Redena, a 14 sierpnia młoda para przybyła do Bukowca, gdzie poddani, którzy swojego pana nieomal ubóstwiali, przygotowali liczne niespodzianki: parady, przemowy, muzykę, iluminację etc. Wieczorem 15 sierpnia swój hołd złożyło 300 górników, członków Bractwa Gwareckiego w Kupferberg (Miedzianka), przybywając z górniczą muzyką i lampami górniczymi. 
20 sierpnia małżonkowie wybrali się na Śnieżkę, a 25 Fritze napisała: „Reden jest dla mnie ideałem małżonka. Ileż ludzi uszczęśliwił tutaj, ileż dobra uczynił, jak sumiennie prowadzi swoje interesy! Dola mnie jest niczym drugi ojciec, przyjaciel, opiekun – słowem: dumna jestem i szczęśliwa, że jestem żoną takiego człowieka!”.
We wrześniu wyruszyli w podróż po górniczych rejonach Śląska: od Wałbrzycha po Górny Śląsk; wszędzie witani byli niezwykle uroczyście, a Fritze pisała: „Małżonek mój kochany jest przez wszystkich niczym ojciec; gdy się pojawia – otaczają go łzy wdzięczności i radości”. 
W maju 1803 r. von Reden otrzymał stanowisko ministra, co wiązało się z koniecznością przeprowadzki do Berlina; do Bukowca małżonkowie przyjeżdżać mogli jedynie latem na kilka miesięcy. Gdy przybyli tu latem roku 1804, Reden przygotował swojej małżonce niezwykłą niespodziankę: nowy pawilon, wzniesiony w tym miejscu parku, z którego rozciąga się najpiękniejszy widok na Karkonosze. Wzorowany był na architekturze greckich świątyń, na frontowym szczycie zaś nosił napis: „Coniugi dulcissimae. F. W. Comes Reden. 1804”. Pawilon ów stał się wkrótce ulubionym zakątkiem hrabiny. 
Latem 1806 roku zdecydowali się na dłuższy pobyt w Bukowcu, a pośród licznych gości, którzy jak zawsze przybyli w odwiedziny, znalazł się również minister vom Stein, bliski i serdeczny przyjaciel von Redena. Wkrótce jednak wybuchła straszliwa wojna z Francją, a armia pruska została zniszczona jednym uderzeniem. Reden musiał wrócić do Berlina, gdzie spędził całą zimę i część lata 1807 r., wykonując liczne obowiązki służbowe, groziła mu nawet deportacja do Francji. Jego małżonka poświęciła się organizacji i nadzorowi kwaterunku dla żołnierzy francuskich oraz pomocy ubogim i cierpiącym. Dopiero po pokoju w Tylży, w sierpniu, mogli przyjechać do Bukowca, gdzie zastała ich wieść iście hiobowa. Zwolnieni zostali wszyscy ministrowie, także von Reden, co jego małżonka odczuła jako rażącą niesprawiedliwość. 12 września zanotowała: „Cóż za człowiek, cóż za umysł! Ja i wszyscy, którzy go otaczają padliby przed nim na kolana – i TEGO człowieka spotyka taki despekt; a wraz z nim 6000 gwarków, którym był niczym ojciec, dbający o ich szczęście; i to dlatego, że nie można mu zapłacić, nie dbając o to, że taki człowiek służyłby także nie bacząc na pieniądze, albowiem i dotychczas kierował się głównie honorem i poczuciem przydatności i dobroczynności! Bogu jedynemu dziękuję, że nie złożył – jak wielu innych – dymisji, lecz został zdymisjonowany”.  W innym miejscu zauważa: „Straciliśmy 9000 talarów, jednak przy przemyślanych oszczędnościach będziemy mieli ciągle jeszcze dosyć, by przyjmować naszych przyjaciół, czynić dobro i żyć skromnie”. 
W maju 1808 roku, roku wyjątkowej drożyzny, pisała: „Nadeszły złe czasy, drożyzna jest niebywała. Ludzie tracą nadzieję – ale tak być nie musi; Bóg i tym razem nam pomoże, zlituje się nad ubogimi mieszkańcami górskich okolic, którzy cierpią dotkliwą nędzę”. Za słowami szły czyny: pomagała gdzie i jak tylko mogła.
W grudniu 1808 r. na banicję przez Napoleona skazany został minister vom Stein; 6 stycznia 1809 r. opuścił więc Berlin i przez Żagań, Bolesławiec i Lwówek Śląski udał się do Bukowca, szukając schronienia u swoich przyjaciół , rodziny von Reden. Przybył niespodziewanie 9 stycznia i przyjęty został ciepło i serdecznie. Jednak nawet tutaj nie był bezpieczny, albowiem w Jeleniej Górze stacjonował francuski garnizon, a na skutek rozesłanego za nim listu gończego, zostałby prędzej czy później rozpoznany. Znany był ponadto ze swoich wcześniejszych odwiedzin w Bukowcu, więc hrabia von Reden zebrał swój cały personel, wystąpił u boku vom Steina i zwrócił się z apelem, by jego wierni słudzy nie okazali się zdrajcami jego samego i jego najlepszego przyjaciela. 
W tym czasie małżonka ministra vom Stein przesłała do Bukowca paszport umożliwiający mu przekroczenie granicy austriackiej, błagając, by jak najszybciej wyjechał z kraju. Stary przyjaciel rodziny von Reden gotów był podzielić los Steina. Von Reden towarzyszył im, przebranym w łachmany, 13 stycznia w podróży saniami aż do Przełęczy Kowarskiej, uprzednio odrzucając prośbę swej małżonki, by mogła im towarzyszyć. Ona jednak nie mogła zgodzić się, by jej ukochany małżonek samotnie narażał się na takie niebezpieczeństwo. U mieszkającego w pobliżu pałacu bukowieckiego młynarza, wiernego i godnego zaufania człowieka, wypożyczyła jednokonne sanie i ubrana w futro, z chustą zasłaniającą twarz, wyruszyła ich śladem, w towarzystwie syna owego młynarza. Sanie męża dogoniła dopiero tuż przed granicą. Von Reden – choć zmartwiony – nie krył radości, gdy ujrzał małżonkę, a Stein pogratulował jej niezwykłej odwagi. Znanemu również za południową granicą von Redenowi udało się przekazać przyjaciół w dobre ręce, poczym już nie niepokojony powrócił wraz z żoną do Bukowca. Stein dostał się przez Trutnov do Pragi, skąd dwa razy w tygodniu słał do Bukowca listy, opisując swoje losy. „Korespondencja z nim była prawdziwą przyjemnością”, zanotowała hrabina. 
W owym czasie nastąpiło znaczne pogorszenie stanu zdrowia von Redena. Jego dolegliwości płucne wymagały zastosowania kuracji z użyciem serwatki z koziego mleka. Nadto nałożone, rujnujące kontrybucje i przymusowe dostawy do zajętych przez Francuzów miast pochłaniały wszystkie dochody; i choć spadły one z 21.000 talarów do zaledwie 8.000 – małżonkowie żyli w szczęściu niemniejszym, niż dotychczas. Hrabina pilnie uczyła się angielskiego i botaniki, sumiennie troszczyła się o hodowlę bydła, uprawy warzyw i owoców i wszelkie pozostały sprawy związane z rolnictwem. Próbowała zakładać plantacje tytoniowe, by poprawić sytuację bytową mieszkańców podgórskich okolic. Gdy 24 maja 1810 r. Kostrzycę nawiedziło niezwykle gwałtowne oberwanie chmury, powodując ogromne zniszczenia, zanotowała w pamiętniku: „Pocieszaliśmy, pomagaliśmy gdzie to było tylko możliwe, znajdując w tym zapomnienie o własnych stratach i zniszczeniach. W obliczu poczucia rezygnacji u ludzi nie wolno pozwolić sobie na próżne skargi”.
Latem roku 1811 poczęła wytwarzać syrop z kukurydzy i dyni, ale także z buraków pastewnych, i to on przynosił największe zyski.  W 1812 r. próbowała sprowadzić w Karkonosze paszowe trawy łąkowe ze Szwajcarii, kupując ich nasiona w Zurychu. Odnosząc się do owych zajęć pisała do siostry: „Jakież to szczęście, że los związał nas z życiem na wsi, gdzie możemy działać i realizować własne koncepcje, gdzie nasz gust pozostaje niewyszukany i niewymagający, nasze działania zmierzają wyłącznie ku rzeczom potrzebnym i niezbędnym”. W majątku Bukowiec codziennie pracowało ponad 40 osób. „Szczęśliwy ów, który poddanych swych potrafi zatrzymać i chronić przed nędzą”, pisała uradowana hrabina.
Wiosną 1812 roku hrabia gwałtownie podupadł na zdrowiu, co stało się przyczyną nowych, bardzo poważnych zgryzot. Dopiero latem nastąpiła poprawa, a w październiku rozpoczął kurację kąpielową w specjalnie sprowadzanej wodzie z cieplickiego uzdrowiska. O godzinie 8 rano przywożoną ją do Bukowca, mając ciągle jeszcze 26° była ledwie o 2 stopnie Celsjusza chłodniejsza, niż u źródeł.
Wreszcie nadszedł rok 1813, którego wydarzenia śledzili Reden wraz z małżonką z troską, nadzieją, wdzięcznością, wreszcie z radością. Jednak stan zdrowia hrabiego był zmienny, szczególnie nocami dolegliwości nasilały się nieznośnie. Ciągle jeszcze jednak pieczołowicie dbał on o swoich poddanych. Gdy w 1814 r. w Berlinie powstało Główne Towarzystwo Biblijne (Preußische Hauptbibelgesellschaft), zajął się aktywnie upowszechnianiem Pisma Świętego w Bukowcu i Kostrzycy oraz w innych miejscowościach podkarkonoskich , a także położonych dalej, zaś w 19 czerwca 1815 r. ufundował Towarzystwo Biblijne w Bukowcu (Buchwalder Bibelgesellschaft), które prowadzi działalność do dziś (tekst powstał w 1913 r. – przyp. tłum.). Było to jego ostatnie znaczące dzieło; 3 lipca tego samego roku zmarł i został pochowany w Opactwie na terenie założenia parkowego.
I tak, choć dla hrabiny skończył się okres troski i zmartwień o zdrowie ukochanego męża, to przecież skończył się także dla niej ów czas szczęśliwości na Ziemi. Jej serce krwawiło, daremnie szukała pocieszenia. Jako dziedziczka Bukowca starała się kontynuować wspaniałe dzieło Zmarłego zgodnie z jego intencją. Wnikliwie troszczyła się o każdy rodzaj działalności rolnej, o uprawy polowe i ogrodnicze; lecz jej listy i dzienniki pełne są głęboko odczuwanego bólu po utracie wielkiego szczęścia. Jedynie nadzieja na ponowne złączenie się z ukochanym w przyszłości dodawała jej sił. 
Mimo nieurodzaju z roku 1816 i dwukrotnej utraty stad baranów, które dotknęła zaraza, nieprzerwanie dbała o górników z Wałbrzycha i Tarnowskich Gór i agronomów oraz poddanych w Bukowcu; zakupiła zbóż za 1800 talarów, by zapobiec głodowi w kolejnym roku. Gdy nastał szczególnie trudny rok 1817, a głód zaglądał w oczy niemal wszystkim mieszkańcom podgórskich miejscowości, hrabina pospieszyła z pomocą. Stworzyła jadłodajnię, w której rozdawała zupy Rumforda (Benjamin Thompson hrabia Rumford opracował recepturę taniej i pożywnej potrawy dla ubogich, którą nazwano "zupą Rumforda". W skład zupy wchodziły kasza jęczmienna, groch, ziemniaki, kwaśne piwo i sól do smaku – przyp. tłum.), sprzedawała również ubogim chleb po obniżonych cenach. 
W tym czasie majątek i pałac w sąsiednich Mysłakowicach nabył marszałek polowy Gneisenau, a kilka lat później książę pruski Wilhelm, brat króla Fryderyka Wilhelma III kupił Karpniki, a książę Radziwiłł – Ciszycę koło Kowar. Szybko nawiązały się kontakty towarzyskie, a z czasem przyjaźnie pomiędzy nowymi mieszkańcami Kotliny a hrabiną von Reden. 
Z ogromnym żarem kontynuowała ostatnie dzieło swojego zmarłego małżonka, pracę w Towarzystwie Biblijnym, które przeżywało wspaniały rozkwit. W zorganizowanych w 1817 r. uroczystych obchodach Dnia Reformacji wzięła czynny udział, nie szczędząc ani środków, ani sił; uczniowie szkoły bukowieckiej otrzymywali co roku na Boże Narodzenie lub na Nowy Rok, a także w rocznicę urodzin hrabiego i jej samej cenne prezenty i dostatnie jadło. Pewnego razu zakupiła w Cieplicach za 38 talarów buty, by rozdać je biedniejszym uczniom szkoły w Bukowcu. 
Jej dom zawsze był pełen gości. Przyjeżdżali krewni i przyjaciele, pośród nich minister vom Stein, a jesienią 1818 r. sam następca tronu z bratem Wilhelmem, którzy odbywali podróż w Karkonosze i odwiedzili hrabinę jako „najdroższą przyjaciółkę z lat młodzieńczych”.  Gdy latem 1819 r. liczba gości jeszcze się zwiększyła, napisała: „Często dom nie może pomieścić wszystkich; jednak wszystko się udaje i musi udawać”. A kilka zdań później czytamy: „Chcę widzieć świat szczęśliwy i wesoły, żyjąc jednocześnie z dala od niego. Nie ma dla mnie już miejsca pośród tych radosnych ludzi”. Gdy więc jej ból stawał się nieznośny, oddalała się dyskretnie i w Opactwie odnajdowała swój spokój i ukojenie. W 1818 r. Opactwo za zgodą ministerstwa uznane zostało na dziedziczne miejsce pochówku. 
W 1820 r. zajęła się losem ubogich przędzarzy z Bukowca, wykorzystywanych przez chciwych kupców przędzy. W tym celu poczęła skupować len w ilościach hurtowych, zlecała wytwarzanie przędzy za godziwe wynagrodzenie, a następnie sprzedawała przędzę również w ilościach hurtowych. Przy tej różnorodności i wielości zajęć była także rozważną i roztropną panią domu. Ubój zwierząt i wyrób wędlin następował według jej szczegółowych instrukcji, a wytwarzane w majątku kiełbasy cieszyły się sporą lokalną sławą. 
Wiosną 1821 r. przez dłuższy czas przebywała u krewnych w Jänkendorf na Łużycach i w Niesky spotkała się z biskupem Reichelem, który przez 33 lata prowadził działalność misyjną w Ameryce Północnej. Jej wyniesiona z domu rodzinnego głęboka religijność otrzymała wskutek tego spotkania wymiar „pietetyczny”. Zainteresowała się misjami w krajach pogańskich, przekazując na ich cel 500 talarów. W marcu 1822 r. wprowadziła zwyczaj wieczornych rozważań biblijnych, w których udział brali wszyscy domownicy; co niespodziewanie poskutkowało oskarżeniem wysuniętym przez jej własnego pastora Scholza o organizowanie nielegalnych nabożeństw. Odwołała się jednak do superintendenta, który osobiście brał udział w jednym z takich spotkań i nie widział przeciwwskazań, by je kontynuować.
Pośród licznych zajęć, związanych z rolnictwem, pielęgnacją ogrodu botanicznego, strzyżeniem owiec znajdowała czas na działania charytatywne. Ludowa poetka-amatorka i tkaczka Johanna Juliane Schubert z Würgsdorf (Wierzchosławice) koło Bolkowa żyła w niezwykle trudnych warunkach, mieszkając w rozpadającej się chatynce. By ulżyć jej sytuacji hrabina wydała w 1823 r. niewielki tomik jej wierszy, który sprzedawany był w prenumeracie. Przedsięwzięcie powiodło się, przerastając wszelkie oczekiwania: nakład 400 egzemplarzy rozszedł się błyskawicznie, wpłynęło także mnóstwo darów. Pośród subskrybentów znaleźli się również król i książęta rodu królewskiego. 
(ciąg dalszy nastąpi)

Prawa autorskie do tłumaczenia (©krkonos) na warunkach Creative Commons BY-SA 3.0 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Flagi

free counters