29.11.2010

Friederike i Friedrich Wilhelm von Reden

Tekst pani Anety Augustyn z Gazeta.pl 
Ona sprowadziła kościółek Wang i Tyrolczyków, on założył pierwszy imponujący park krajobrazowy. Wyjątkowo udane małżeństwo, silne osobowości i utalentowani menedżerowie, którym Kotlina Jeleniogórska wiele zawdzięcza.
Kilka dni temu Agencja Nieruchomości Rolnych podarowała aż sto hektarów w Bukowcu koło Karpacza - to pierwsze w kraju tak duże przekazanie gruntów. Fundacja Doliny Pałaców i Ogrodów, która je przejęła, odtworzy imponujący park, po którym przed dwustu laty przechadzała się berlińska arystokracja, królowie pruscy i John Quincy Adams, późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych. Pierwszy i największy park krajobrazowy w Kotlinie Jeleniogórskiej stworzył Friedrich Wilhelm von Reden. Także w hołdzie żonie.

Fajerwerki na powitanie 
"Meine Freundin", moja przyjaciółko, zwracał się Friedrich Wilhelm von Reden do żony młodszej o 22 lata. Po raz pierwszy spotkali się w Anglii - bawił wtedy trzyletnią Friederike na kolanach. Po raz drugi - po kilkunastu latach w Berlinie na balu u jednego z ministrów; uwodziła go nie tyle urodą i karnawałowym strojem kwiaciarki, ile błyskotliwą rozmową. Nastoletnia Friederike, zupełnie inaczej niż siostry, gardziła konwenansami i stale zadawała za dużo pytań. Prowadziła dziennik, w którym bardziej niż dziewczyńskie błahostki zajmowały ją idee rewolucji francuskiej oraz gatunki roślin i minerałów.
Matka ubolewała, że nie jest dość uległą i nie zachowuje się jak przystoi pannie na wydaniu. Ojciec zaś otoczył ją guwernantkami, a potem powierzył jej prowadzenie swojego biura. Generał dowodził wojskami po stronie angielskiej w Ameryce Północnej, gdzie Friederike spędziła dzieciństwo. Po powrocie do Prus, mając kilka lat, mówiła już biegle po angielsku.
Ojciec był najważniejszy: partner do rozmów, przyjaciel i niekwestionowany autorytet. - Była z nim niezwykle zżyta i jego śmierć stała się cezurą w jej życiu - opowiada Urszula Bończuk-Dawidziuk, historyk sztuki.
Niedługo potem młoda baronówna zbliżyła się do Friedricha Wilhelma von Redena. Znacznie starszy, opiekuńczy i gruntownie wykształcony na kilku fakultetach, podobnie jak ojciec imponował jej wiedzą i intelektem.
Całe godziny spędzali na rozmowach o tym, co było bliskie obojgu - o botanice i wszystkim, co związane z Anglią, którą się fascynowali: literaturze, filozofii, projektowaniu ogrodów.
28-letnia niebieskooka blondynka i 50-latek niespecjalnej urody ani tężyzny, za to słabego zdrowia, niedomagający na płuca. Przyjaciele i zwierzchnicy namawiali go do małżeństwa, ale oponował: że zbyt duża różnica wieku, że jest chorowity i tylko obciążyłby sobą młodą kobietę.
- Z jej dziennika wiemy, że go uwielbiała. Zachwycało ją, że mogą porozmawiać na każdy temat. To była miłość bardziej przyjacielska niż euforyczna, która przerodziła się w niezwykle udane małżeństwo - dodaje historyk sztuki.
W 1802 roku fajerwerkami i kwiatami rzucanymi przed powóz powitano nową panią na Bukowcu.

Herbaciarnia dla żony 
"Moje miejsce na ziemi" - mówiła o Bukowcu, imponującym kilkusethektarowym gospodarstwie w pobliżu Karpacza. Początkowo bywała tu z mężem tylko latem; częściej przebywali w Berlinie albo w służbowych podróżach Redena, pruskiego ministra górnictwa i hutnictwa oraz dyrektora berlińskiej Manufaktury Porcelany.
- Górny Śląsk zawdzięcza Redenowi niebywały rozwój: sprowadził z Anglii pierwszą maszynę parową do kopalni, inwestował w kolejne badania geologiczne, uruchamiał nowe szyby i huty, budował mosty i nowoczesne piece hutnicze, usprawniał pracę, pierwszy wprowadził koks - opowiada Urszula Bończuk-Dawidziuk. - W Chorzowie nadal stoi jego pomnik.
Kiedy Reden wycofał się z kariery, najważniejszy dla obojga stał się Bukowiec. Nie znosili berlińskiego blichtru; najlepiej czuli się na wsi. Ich wielki ziemski majątek z cegielnią, browarem, kilkudziesięcioma zarybionymi stawami, udanie zarządzany, przynosił stały dochód.
- To była posiadłość w typie angielskich "ornamented farm", czyli farmy ozdobnej: folwarczne zabudowania projektowali pruscy architekci, wszystko było estetyczne, harmonijne i tworzyło obraz wiejskiej sielanki - mówi historyk sztuki.
Idylli dopełniał park, również wzorowany na angielskich; pierwszy park krajobrazowy w Kotlinie Jeleniogórskiej, który stał się wzorem dla kolejnych arystokratycznych posiadłości.
Specjalista od hut i kopalni okazał się również utalentowanym ogrodnikiem. Osobiście komponował park, wykorzystując okoliczne pagórki, stawy, lasy, zagajniki i fantastyczną panoramę Karkonoszy. Zgodnie z romantyczną modą pojawiły się tam ruiny gotyckiego opactwa, krąg druidów, wykorzystano nawet jaskinię, w której wykuto ławki, tak aby siedzący mógł oglądać Śnieżkę. Na parkowym wzgórzu stanęła herbaciarnia w kształcie greckiej świątyni podarowana żonie w drugą rocznicę ślubu. Temu jabłoń, temu gruszę
Redenowie porzucili Berlin, ale Berlin nie porzucił ich. Do Bukowca przyjeżdżali po rady i na pogawędki ministrowie i arystokraci.
W latach 20. XIX wieku Kotlina Jeleniogórska stała się modna, bo pruska rodzina królewska wybrała to miejsce na odpoczynek. Pałac w Mysłakowicach przebudowano dla króla Fryderyka Wilhelma III, w Karpnikach - dla jego brata, a w Wojanowie - dla królewskiej córki. W ślad za dworem coraz tłumniej pojawiała się arystokracja.
- W dolinie elit wypadało bywać. Król z rodziną zjeżdżali w Karkonosze kilka razy w roku, począwszy od lat 20. XIX wieku, a za królewską świtą ciągnęła arystokracja: trzeba było się pokazać, a przy okazji spróbować coś załatwić dla siebie w tak doborowym towarzystwie - mówi dr Romuald Łuczyński, historyk, autor książek o dolnośląskich rezydencjach.
Redenowa nie musiała zabiegać o królewskie względy: Fryderyk Wilhelm III wysoko ją cenił, a jego syn Fryderyk Wilhelm IV darzył szczerą przyjaźnią.
Nieraz skarżyła się na nadmiar gości, zwłaszcza że najchętniej spędzała czas tylko z mężem. Byli nierozłączni nawet podczas jego służbowych podróży, kiedy Friederike w krynolinowych sukniach zjeżdżała z nim do szybów. - Nie prowadzili korespondencji, bo po prostu cały czas byli razem - mówi historyk sztuki. - Darzyli się niebywałą atencją, podczas spacerów w ukochanym parku tak ją prowadził, żeby miała najpiękniejszy widok.
Małżeństwo przetrwało kilkanaście lat. - Tuż przed śmiercią specjalnie dla żony hrabia założył, na wzór angielskich, lokalne Towarzystwo Biblijne, któremu przewodniczyła - opowiada historyk sztuki. Po śmierci męża Friederike pisała rozpaczliwe listy do przyjaciół, a Goethego, z którym hrabia był zaprzyjaźniony, poprosiła o kilka pamiątkowych wersów do parkowej tablicy.
Żarliwa ewangeliczka zaangażowała się w rozprowadzanie Biblii wśród okolicznej ludności i organizowanie "godzinek biblijnych". Udzielała lekcji angielskiego dzieciom arystokracji, mecenasowała artystom, zbudowała szkołę w Bukowcu.
- Była bardzo zaangażowana w pomaganie ubogim. Stale zbierała żywność, mąkę, ubrania dla biedoty, ale bardziej starała się dać pracę niż jałmużnę. Dziewczęta uczyła koronkarstwa, pomagała ubogim tkaczom, fundowała przytułki i ochronki dla dzieci - opowiada Łuczyński.
Propagowała sadownictwo, które było jej pasją: każdy przystępujący do bierzmowania dostawał w prezencie drzewko jabłoni, a młoda para - drzewko gruszy.

Na czele Tyrolczyków 
Władcza i dość apodyktyczna, wykorzystywała rozległe koneksje, żeby pomagać innym. O jej wpływach świadczy fakt, że właśnie hrabinie Fryderyk Wilhelm III powierzył nadzór nad osiedleniem emigrantów z tyrolskiej doliny Ziller, uchodzących przed prześladowaniami religijnymi. W katolickiej Austrii zostali postawieni przed wyborem: albo przechodzą na katolicyzm, albo opuszczają ojczyznę.
Większość protestantów wyruszyła z wozami w drogę: mieli przed sobą 700 kilometrów do Kotliny Jeleniogórskiej, którą wybrali na nową ojczyznę. Do Mysłakowic, które najbardziej przypominały im rodzinne alpejskie strony, przyjechali jesienią 1837, po kilkutygodniowym marszu.
Redenowa, która osobiście przywitała ponad czterystu Tyrolczyków, pomagała zorganizować dla nich tymczasowy kwaterunek na zimę, zaopatrzyć w podstawowe sprzęty, zbudować domy, załatwić pracę w lasach i serowarniach.
Hrabina stanęła na czele królewskiej komisji, która miała ułatwić emigrantom aklimatyzację w nowym miejscu. Osobiście nadzorowała prace, objeżdżała rodziny emigrantów.
- Tyrolczycy zwracali się do niej z każdym problemem, bywało, że nachodzili bez umiaru. Ufali jej bezgranicznie - mówi historyk sztuki. - Nazwali ją matką Kotliny Jeleniogórskiej i ten przydomek już do niej przylgnął. Nie było chyba osoby, która by jej nie szanowała. Miała poważanie i u królów, i wśród ludu.

Wang koniecznie w Karkonosze 
Tyrolczycy w wysokich filcowych kapeluszach, którzy pobudowali w Karkonoszach alpejskie chaty, stali się atrakcją turystyczną. Kilka lat później jeszcze silniejszym magnesem dla turystów stał się kościółek Wang - on również trafił w Karkonosze za sprawą hrabiny.
XII-wieczna świątynia z norweskiej miejscowości Vang miała zostać rozebrana - była zbyt mała i zniszczona dla tamtejszej wspólnoty. Uratował ją prof. Dahl z drezdeńskiej Akademii Sztuk Pięknych, który odkupił ją za cenę drewna opałowego. Oryginalną budowlą zainteresował się Fryderyk Wilhelm IV, który postanowił przenieść ją pod Berlin.
Kiedy tylko hrabina dowiedziała się o królewskich planach, przekonała władcę, że właśnie w Karkonoszach Wang wpasuje się idealnie w górski krajobraz.
- Chodziło też oczywiście o względy religijne: wielu ewangelików mieszkało w górach, gdzie zimą byli odcięci od świata i posługi duchowej - mówi Urszula Bończuk-Dawidziuk. W listach hrabina ubolewała: "Pastorzy z Kowar i Miłkowa nigdy nie idą w góry w zimie, a ludzie umierają bez pocieszenia i sakramentu, dzieci są często chrzczone, gdy mają już sześć miesięcy lub umierają po sześciu godzinach długiej drogi do kościoła w zimie".
Przekonała króla pruskiego bez problemów. „Wczoraj miałam wyborny dzień dzięki zaufaniu i miłości naszego drogiego króla - pisała do przyjaciół - (...) Chciałam właśnie iść do kościoła, gdy przychodzi poczta. Pismo odręczne z pieczęcią królewską, nie mogę się oprzeć, aby nie otworzyć: »norweski kościół, moja przyjaciółko Reden, i góry mam przed oczami «. Odgaduję resztę, przemykam szybko do mojej izby, padam na kolana i dziękuję Bogu. (...) Punkt mam od dawna w moim sercu: kościół musi stanąć na osi widokowej z Mysłakowicami i na wysokości korzystnej dla nabożeństw dla wsi górskich”.
Dobiegająca siedemdziesiątki arystokratka sama brała udział w wytyczaniu terenu w Karpaczu, gdzie przyjechała z geologiem i architektem. Kościółek stanął tak, żeby doskonale było go widać i z rezydencji króla w Mysłakowicach, i z jej ukochanego parku w Bukowcu.
Kilka lat później została pochowana w parku, obok męża.

Jak za dawnych lat 
Dzięki znajomościom i niespożytej energii hrabiny von Reden mamy więc jeden z najstarszych drewnianych kościołów w Polsce, zbudowany ze skandynawskich sosen, który odwiedzają setki tysięcy turystów. Mamy również, głównie w Mysłakowicach, oryginalne domy tyrolskie obwiedzione galeriami wycinanymi w serca, tulipany i gwiazdy. Dzięki pasji jej męża powstał natomiast park, który długo uchodził za najpiękniejszy w Prusach. Po wojnie zamienił się w PGR: osie widokowe zarosły, łąki obsadzono ziemniakami, a budowle rozkradziono. Niebawem ma powrócić do dawnej świetności.
Już odnowiono wieżę widokową i herbaciarnię na wzgórzu, kolejne parkowe budowle czekają na rewitalizację. - Przywrócimy promenady spacerowe, oczyścimy stawy, gdzie powstanie kąpielisko, odnowimy stodołę i browar - zapowiada Krzysztof Korzeń, dyrektor Fundacji Doliny Pałaców i Ogrodów.
Park będzie otwarty dla wszystkich. Zupełnie jak za Redenów. 

Na moich blogach na ten temat:
Link do strony Fundacji Doliny Pałaców i Ogrodów
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Flagi

free counters