Weekend był długi, ale pięknej pogody pod Karkonoszami starczyło ledwie na jego dwa ostatnie dni. Nie sposób było przesiadywać w sobotę i niedzielę w domu - ruszyliśmy więc we trójkę na wędrówkę. W sobotę po obrzeżach Gór Kaczawskich, w niedzielę - na skraj Karkonoszy. I warto było: słoneczko grzało cudownie, widoki nieziemskie (widać nieustanne deszcze poprzednich dni wypłukały wszelkie islandzkie i rodzime popioły z atmosfery), a i satysfakcja wielka. Udało mi się odizolować od natłoku tragicznych wiadomości o powodzi, o niemiłosiernie siermiężnej i prymitywnej kampanii prezydenckiej i od spekulacji na temat zawartości czarnych (czyli pomarańczowych) skrzynek. Zresztą - po co pisać, jeśli można pokazać...
Pałac w Miłkowie, siedziba hrabiego Matuschki. Od kilku sezonów w permanentnym remoncie. Na niższym zdjęciu - stan przedwojenny.
Dobre Źródło u podnóża kaplicy Św. Anny (na stokach Grabowca). Kaplica jest obecnie orusztowana, kładziony będzie nowy tynk. Ale woda ciągle płynie i jest niezmiennie zimna i smaczna.
Froda w kolejce do "wodopoju" - po długim marszu z Miłkowa chętnie skorzystała z zimnego prysznica.
Zapora na Łomnicy w Karpaczu i zbiornik przeciwpowodziowy - fajne miejsce na odpoczynek. Nowa knajpka serwuje lody, napoje i krótkie przekąski.
Śnieżka w pełnej krasie - ostatnio rzadki widok. Po lewej prowadzi uliczka ze słynną niegdyś "hopką", na której samochody biorące udział w Rajdzie Karkonoskim wyskakiwały na metr w górę.
Warto oderwać się od codzienności, ruszyć w te urokliwe miejsca, których przecież w naszych okolicach niezliczona ilość. A poniedziałek - ten "pracowity" - zupełnie inaczej nas zaskakuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz