Aktualizacja: O godzinie 10:30 w czwartek, gdy - nazwijmy to - wizytowałem Kurafura, w KFC drzwi się nie zamykały. Tylko nie wiem, czy klienci to, czy ciągle jeszcze pracownicy d/s wykończenia wnętrz.
Pawilonik gustowny stoi, w środku mebelki, a jakże! - i urządzonka przeróżne nowością pachnące; kostka ułożona (na moje oko praktyka budowlanego - szybko będzie ją trzeba poprawiać), miejsca pod trawniczki wysypane żyznym czarnoziemem próchnicowym - no bajeczka!
Podobno już jutro (31.03.2011) we frytkownicach zabulgoce gorący olej, na ruszta, a później do podgrzewaczy trafią czikeny w kostkach, pałkach, skrzydełkach i wszelkich formach artystycznych, jakie dopuszcza unifikacja gastronomiczna w KFC. Ciasno się zrobi przy Shellu, zresztą ciasno robi się w ogóle w najbliższym otoczeniu C.H. Echo i ZUS-u (który tak pięknie obfotografowała Bożenka Danielska, prezentując zdjęcia na fejsbuku).
Ja tam się już cieszę na pierwszy kubełek pikantnych skrzydełek, mimo, że to niezdrowe (rzekomo), nieetyczne (istotnie...) i wbrew filozofii Slow-Foodu (którą w naszych okolicach intensywnie propaguje Henryk Dumin, znany smakosz i kuchmistrz nie lada). Ale przecież jakież smakowite...
Slow to się człowiek robi po przeżyciach w tym przybytku kurczęcej (choć i to wątpliwe) niedoli.
OdpowiedzUsuńJa tam wolę w tej cenie (!) normalnego schabowego z ziemiakami, albo ruskie z cebulką podsmażaną i z kwaśnym mlekiem, byle dużo ...
OdpowiedzUsuńPrzemek: schabowego z ziemniakami umiem ukucharzyć - i to całkiem nieźle; ruskie robi Sabina wyśmienite, kwaśne mleko zdarza mi się pić wyłącznie na wsi, bo sklepowe się kiepsko kwasi. A panierki takiej, jak w KFC do ognistych skrzydełek zrobić nie potrafię. Nie mam zamiaru się stołować w tym przybytku na stałe; ale ilekroć byłem we Wrocku - zawsze wpadałem do KFC na Świdnickiej przy Kazimierza, bo u nas nie było.
OdpowiedzUsuń