26.11.2008

Jak Henryk Waniek po Gerharcie pojechał…


…czyli na Konferencji Hauptmannowskiej wykład krytyczny. Pozwolę sobie przytoczyć tekst nieomal w całości, albowiem wykazał się pan Henryk wspaniałym poczuciem humoru (jak zwykle) i niemałą odwagą, by referat ów wygłosić wobec faktycznych tzw. Hauptmannologów niemieckich. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, tak więc „głos” oddaję panu Wańkowi... 


Od małego rzeźbiarza do wielkiego pisarza

Na wstępie uderzę się w pierś i wyznam dwukrotne nadużycie, zawarte w samym tytule moich wywodów. Są to nadużycia, które – mam nadzieję – znajdą usprawiedliwienie w finalnej konkluzji: 1º - Określenie przymiotnikiem „mały” młodzieńczych aspiracji Gerharta Hauptmanna, które pchnęły go ku rzeźbie artystycznej, jest nadużyciem o tyle oczywistym, że w samej rzeczy nie znam (i w ogóle są – o ile mi wiadomo – nieznane) jego prac rzeźbiarskich z okresu nauki we wrocławskiej Kunst- und Gewerbeschule. Jedynym świadectwem jest często publikowana fotografia przedstawiająca G. Hauptmanna, romantycznie upozowanego na tle nieukończonego glinianego reliefu o trudnej do zidentyfikowania treści, być może mitologicznej. Bez wątpienia widzimy na niej atelier rzeźbiarskie i nieco sztucznego adepta sztuki. Fantastyczny jest rodzaj kitla, jaki włożył na tę okazję, kto wie czy nie pożyczonego od bardziej rosłego kolegi, w każdym razie niewygodnego dla celów zawodowych. Aktor tej sceny z pewnością nie został pochwycony w ferworze pracy. Raczej oddaje się marzeniu czy rozmyślaniom, niż pilnej działalności artystycznej. W prawej ręce trzyma narzędzie, jakby tylko sięgnął po nie ze względu na obecność fotografa. Nie jest to żadna z wielu szpatułek, używanych do modelowania gliny. Ponadto, nie tak się ją trzyma. Wniosek wydaje się oczywisty: rzeźbiarz nie pracuje tak. Można podejrzewać, że przedstawiona tu osoba raczej pragnie za rzeźbiarza uchodzić, niż nim de facto jest; zresztą zgodnie z wyznaniami Hauptmanna w Das Abenteuer meiner Jugend, gdzie jest niewiele o zmaganiach się z artystycznym warsztatem, natomiast dużo rojeń o byciu artystą na mocy nieudokumentowanych marzeń i młodzieńczych porywów duszy. Psychologicznie rzecz biorąc, jest to syndrom dość znany w praktyce nauczania artystycznego, identyczny z powszechną skłonnością do pisania wierszy u młodych, niespokojnych duchów – przemijająca z czasem choroba wieku dojrzewania. Możliwe, że zaczyn reliefu przed którym siedzi młodzieniec, jest pracą samego Hauptmanna, choć może to być wytwór kogoś innego, użyty jako scenograficzne tło dla romantycznej sceny. Jeśli pisane po latach, a wydane w 1937 roku Das Abenteuer meiner Jugend uznamy za źródło wiarygodne, to o samym studiowaniu rzeźby jest tam stosunkowo niewiele. Prawie nic. Hauptmann stawia tam siebie w centrum szkolnych wydarzeń, ale tylko dwa konkrety mówią o jego edukacji: zajęcia ze sztukatorstwa, polegające na kopiowaniu rzeźbiarskich ornamentów, oraz krótkotrwałe (w czasie, gdy był relegowany jako student) półprywatne nauki u profesora Haertla („Nawilżałem ogromny posąg Dürera, nad którym mistrz teraz pracował, kiedy pojawiał się profesor, zdejmowałem osłony, a kiedy opuszczał pracownię, znów starannie je nakładałem”). Relegowanie miało miejsce 7 stycznia 1881, zatem – w najlepszym razie – cała „poważniejsza” część jego studiów rzeźbiarskich trwała niewiele ponad rok. W takim czasie nawet osoba wybitnie utalentowana nie osiąga mistrzostwa. Tym bardziej ktoś, kto – jak to samokrytycznie określa autor Przygód mojej młodości – „zostałem przyjęty do Szkoły Plastycznej, chociaż próbne szkice, jakie musieliśmy wykonać, demaskowały mnie jako kompletnego żółtodzioba i z pewnością nie uzasadniały tej decyzji”. („Ich wurde in die Kunstschule aufgenommen, obgleich die Probeblätter, die wir zu zeichnen hatten, mich als blutigen Anfänger zeigten und diesen Beschluß gewiß nicht rechtfertigen”) Pod przywołaną tu fotografia w różnych publikacjach Hauptmann jest określony jako student (Breslauer Kunstschule?), już to als Bildhauer in Rom. To ostatnia nie wydaje się wiarygodne. Po niespełna dwuletnim raczej pobycie niż studiowaniu w szkole wrocławskiej, 15 kwietnia 1882 roku Hauptmann kończy artystyczne terminowanie ze średnim wynikiem. W roku 1883 przez jeden semestr jest studentem historii uniwersytetu jenajskiego, by latem – przez Berlin i Hamburg – udać się w podróż po morzu śródziemnym. Można się domyślać, że z końcem tego roku i kilka miesięcy następnego występuje w Rzymie jako rzeźbiarz. Także z tego okresu nie zachowały się obiekty świadczące o jego rzeźbiarskiej sprawności. Tylko jeden szczegół przemawia za tym, że rzeczywiście jest to zdjęcie zrobione w Rzymie między rokiem 1883 a 1884: widać na niej obuwie Hauptmanna. I nie są to jedyne jakie miał we Wrocławiu, aż dwukrotnie wspomniane w Das Abenteuer... półbuty, z błyszczącą, metalową klamrą. Niezależnie od tego, co sam pisze, można przyjąć, że w Rzymie znalazł zatrudnienie jako pomocnik w podrzędnym warsztacie rzeźbiarskim i wtedy pozował do wspomnianej fotografii. Jeśli tak było, możnaby zrozumieć dlaczego w roku następnym chciał swoje umiejętności artystyczne pogłębić, studiując latem i jesienią w drezdeńskiej klasie rysunku Królewskiej Akademii. Wydaje się jednak, że w ciągu czterech lat ostatecznie wywietrzała z głowy Hauptmanna myśl o poświęceniu się plastyce. We wrażeniach z pobytu Petera Suhrkampa w Wiesenstein (7 sierpnia 1942) jest jedna wzmianka o rzeźbiarstwie Gerharta Hauptmanna. Opisując dom, Suhrkamp wspomina małą, wykafelkowaną jadalnię, którą zdobiło wymodelowane przez gospodarza woskowe przedstawienie dwunastoletniego syna Benvenuto. Siedziba pisarza w Jagniątkowie była bogatą kolekcją artystycznych obiektów, wskazującą na jego żywy kontakt z osobistościami świata sztuki. Wśród przewaga rzeźb wszelkiego rodzaju. Trudno wykluczyć, że były wśród nich również próby rzeźbiarskie samego Hauptmanna. Ale wobec tego zagadnienia poprzestać muszę na tezie – być może kontrowersyjnej – że w świetle pisarskiej pomyślności Hauptmann pozostał rzeźbiarzem adolescentnym (dorastającym) i małym, cokolwiek to znaczy. 2º – Przymiotnik „wielki” w odniesieniu do pisarstwa Hauptmanna gruntownie potwierdza samo factum oraz trwałość jego miejsca w historii literatury niemieckiej. Nie chciałbym tu nadużywać argumentu, że jako trzynasty otrzymał literacką nagrodę Nobla. Brak uhonorowania Noblem w żaden sposób nie pomniejszyło wielkości wielu pisarzy. I odwrotnie – wielu noblistów, dziś jest ledwo obecnych w świadomości publicznej. Wielkość Gerharta Hauptmanna odniósłbym przede wszystkim do jego pracowitości wyrażającej się dorobkiem pisarskim. Znaczenie ma też rezonans czytelników oraz publiczności teatralnej na jego pisarstwo. Nadużyciem jednak jest określanie jego literatury jako wielkiej z pozycji czytelnika polskiego. Bo – niezależnie od podejmowanych obecnie wysiłków wydawniczych – Gerhart Hauptmann jest ledwo widoczny na polskim horyzoncie literatury powszechnej. Sam wyznać muszę, że znam jego twórczość fragmentarycznie. Nie mówię tu o nieprzełożonych na język polski jego utworach, które – z mniejszym lub większym trudem – zdołałem sobie przyswoić. Co zastanawiające, polskie tłumaczenia Hauptmanna największą ilość święciły w latach 1889-1911. Wtedy aż 15 utworów, we większości teatralnych, przełożono na polski. Niektóre nawet, jak 'Woźnica Henschel' czy 'Dróżnik Thiel' z jedno lub dwuletnim opóźnieniem w stosunku do oryginalnej publikacji. Po roku 1918 ukazały się w Polsce tylko trzy lub cztery tłumaczenia jego utworów. Nie mogę wypowiadać się kompetentnie o jakości przekładów, ale o niektórych można powiedzieć, że z pewnością są niskiej jakości, a przede wszystkim przestarzałe. Ponawia się apele o przywrócenia go świadomości współczesnych czytelników polskich. W 50 rocznicę jego śmierci ukazała się znana praca Mirosławy Czarneckiej i Jolanty Szafarz, której przedmiotem jest życie prywatne pisarza, jego intensywna twórczość literacka i teatralna, aktywność publiczna od roku 1914 aż do śmierci w 1946, oraz recepcja jego dorobku w Polsce po roku 1918. Zaś w 60. rocznicę śmierci Uniwersytet Śląski wydał zbiór esejów o postaci i twórczości pisarskiej Hauptmanna, mający – jak to ujmuje redaktorka książki Grażyna Szewczyk – ożywić zainteresowanie pisarzem nie tylko jako osobistością literatury niemieckiej, ale i atrakcją dla badaczy niemiecko-śląsko-polskich zjawisk kulturowych. Problem Hauptmanna podejmowały też filmy telewizyjne, szczególnie zajmujące się okolicznościami jego śmierci. Ale są to tylko pojedyncze krople zamiast ulewy i jak na razie, mimo wysiłków wrocławskiego wydawnictwa EUROPA, postulat ten zachowuje ważność. Nic w tym jednak dziwnego, skoro podobną intencję deklarowali autorzy książki wydanej z okazji wystawy w Theatermuseum München w roku 1966 dla uczczenia 20. rocznicy śmierci Hauptmanna. Nie bez znaczenia był fakt, że jednoaktówka Der Spuk (Die schwarze Maske) w 1986 roku (40. rocznica śmierci) posłużyła za libretto do jednej z bardziej udanych oper Krzysztofa Pendereckiego. Naturalnie, dla kultury niemieckiej jest to kwestia bardziej zasadnicza i nic w tym dziwnego. Ale Hauptmann, choćby w repertuarze teatralnym, jest stale obecny. Sam w roku 2000 obejrzałem w Schauspiel Frankfurt 'Ein Glashüttenmärchen – Und Pippa tanzt' z Nicole Kersten w roli Pippy. Przymiotnik wielkości w odniesieniu do dzieł Hauptmanna może w tym miejscu być nadużyciem również w świetle oceny, jaką jego dziełu wystawiają literaturoznawcy. Powołam się na wyważony sąd, który cytuję za posłowiem do Księgi namiętności (wydanej razem z Im Wirbel der Berufung, którą internetowe księgarnie opatrzyły tytułem 'W wierze' (zamiast „wirze”) powołania: „Pisarz nigdy nie był zbyt wielkim stylistą, wiele mogliby o tym powiedzieć redaktorzy w wydawnictwie Samuela Fischera, którzy wkładali dużo wysiłku, aby teksty Hauptmanna nabrały należytej giętkości i barwy.” Może zatem nie powinienem mówić o „małym”, ani o „wielkim”, tylko ograniczyć się do bogactwa życiowej przygody Gerharta Hauptmanna, której spełnienie znalazło wyraz w jego pisarstwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Flagi

free counters