3.05.2013

Worpswede 2013 - Biennale Sztuki i Filmu. Część VI: Klopsy

Szanowni Czytelnicy!
Relacja z przebiegu "właściwego Biennale" jest fragmentaryczna, wybiórcza, maksymalnie subiektywna i krytyczna. Wszelkie zawarte tu opinie są osobistymi opiniami autora niniejszego bloga i niekoniecznie są w pełni rzetelne, za to szczere aż do bólu. Głównie: do bólu lędźwiowej części kręgosłupa autora, bólu prześladującego go podczas niemal całego Biennale. Nie ukrywam, że dolegliwość ta niewątpliwie miała wpływ na "ogląd" oraz na moją drażliwość. Wszystkich tych, których udało mi się obrazić – proszę przy ferowaniu wyroku o wzięcie pod uwagę mojego stanu zdrowia. To tyle, Wysoki Sądzie.


W piątek (26.IV) zaczną się schody, tego byliśmy pewni. Trzykrotnie tego dnia wystąpić miała pani Agata Saraczyńska z wrocławskiej Gazety Wyborczej: w dwóch panelach dyskusyjnych oraz z referatem na temat sztuki współczesnej w Polsce, który miał być z kolei wprowadzeniem do filmu „Sztuka współczesna w Polsce”. Niestety, 24.IV. Agata jadąc rowerem (jej ulubiony środek lokomocji, latem i zimą) bulwarami wrocławskimi tak nieszczęśliwie wyrżnęła się na plamie oleju, że złamała rękę. Jej przyjazd stał się niemożliwy. Natomiast rzeczonego filmu po prostu nie mieliśmy. [Punkt] Z kochanym Waldkiem Odorowskim obgadaliśmy, że to on w kilku prostych, żołnierskich słowach opowie o tryndach w sztuce polskiej, a ja postaram się to przełożyć na język niemiecki. Na dłuższą rozmowę z Waldkiem czasu nie było, bo musiałem biec na inne tłumaczenie. Przemek miał rozwijać się w Museum am Modersohn-Haus na temat kolonii artystycznej w Szklarskiej Porębie. I uczynił to po niemiecku: ja w tle asystowałem jeno, awaryjnie podrzucając jakieś słówko, które drowi Wiaterowi umknęło i służąc jako żywy, ruchomy wskaźnik. Przemek mówił o elemencie znajdującym się na tablicy, ja cwałowałem tamże i paluchem wskazywałem rzeczony element. Dość dobre, a przede wszystkim skuteczne ćwiczenie lędźwiowego odcinka kręgosłupa. Równocześnie w innym miejscu, w Worpsweder Kunsthalle, odprawiane były czary nad filmem. Po niemiecku i w zasadzie dla Niemców. W każdym razie organizatorzy nie śmieli zaproponować mi rozdwojenia się. I dobrze: u Sigrun Kaufmann było bardziej rodzinnie, swojsko, ciepło...


Po Przemkowym wykładzie zapuściliśmy film, który uprzednio, jeszcze w Polsce, opatrzyłem napisami. Film wprawdzie bez tekstu mówionego, ale ukazującego obrazki z gór, które naszym niemal depresyjnie położonym (o ukształtowaniu terenu mówię!) Gospodarzom nic by nie mówiły. Jednak pani Henkel wymyśliła sobie, że napisy te trzeba widzom czytać na głos. Bittschön, Mme Henkel! 

Po ponownym przejrzeniu programu doszedłem do wniosku, że do godziny 15.00 mam wolne: film Gustava Klimta mnie nie interesował, a poza tym należało zjeść jakiś posiłek. Zasiedliśmy więc z Przemkiem w pobliskiej restauracji i posililiśmy się pokarmem mszalnym, czysto wegetariańskim. Nieoczekiwanie zjawia się pani Henkel i głosem Emila Karewicza nakazuje mi udanie się do Modersohna w celach translatorskich. Zagotowało się we mnie, ale: ruki pa szwam i napieram te... 50 metrów. Jest panel, jest zabawa, jest Waldek, któremu mam tłumaczyć. Zasiadłem więc za nim i szepczę mu czule do ucha. Banały mu szepczę, bo banały padają przy stoliku panelowym. Rzecze do mnie Waldek, bym sobie darował, bo takie pierdoły to on z ruchu warg prelegentów odczytuje, nawet nie znając niemieckiego. No, to się wyniosłem z powrotem do jadłodajni, by dokończyć konsumpcję. I tu doszło do pierwszego konfliktu na linii Pryll – Wiater. Ale odpuśćmy sobie tę część: nie jest zbyt przyjemna.

W jadłodajni przy kieliszku wina. Klopsy zaczęły się później.

O 15.00 w galerii „Altes Rathaus” swoją wystawę otwierała Bożka Danielska. Na otwarciu zjawili się wszyscy polscy artyści współcześni (żadnego starego mistrza nie przywieźliśmy, nie szło wykopać...), a ponadto wściekła Celina Muza oraz Angela Henkel o wyrazie twarzy Waldemara Pawlaka. Okazało się że będzie moderacja, że przemówi Henkel, następnie Bożka, a później Celina będzie luzacko rozmawiać z naszymi wystawiającymi w Altes Rathaus artystami. A ja mam raz tłumaczyć, a raz nie tłumaczyć – przy czym kryteriów, kiedy tak, a kiedy nie – nie uzyskałem. Wściekłość Celiny powodowała była tym, że za występ poprzedniego wieczoru w Music Hall dostała o-pe-er porządny od któregoś z bossów festiwalowych. Oskarżycielskim tonem rzuciła, że „ktoś musiał na nią donieść,” jednoznacznie patrząc na mnie. „Czystym jak łza,” rzekłem – bo przecież poprzedniego wieczoru PRZED Music Hall nawiązywałem kontakty interpersonalne z naszymi gospodarzami! A poza tym: „zwis i powiew”.


W każdym razie wystawa „Współczesnych” w „Altes Rathaus” otwarła się z naprawdę nieznaczną moją pomocą. Relacja wkrótce na blogu Bożki.

O 16:30 był drugi występ Bożki: w galerii ART99, gdzie wisiały (stały) 3 wystawy indywidualne: Koneckich, Mielęckich i Szumskich. Zmuszeni byliśmy skorzystać z podstawionych samochodów, by zdążyć na czas, bo to najbardziej odległe od centrum miejsce wystawiennicze. Również w ART99 zaczęło się od przemówień sztywniackich: Stefan burmistrz Schwenke, właścicielka ART99 (tu na szczęście zastosowałem spychowkę i przemówienie mocno nie na temat tłumaczyła Celina), na koniec zaś Bożka. Widać zmęczona już była, bo uparła się, by Szanownym Zebranym objaśnić położenie wsi Popielówek z dokładnością do kilku metrów. Wspólnymi siłami objaśnialiśmy...

Klops czekał za ścianą, w quasi-teatrze „Alte Mölkerei”, gdzie za chwilę miał odbyć się referat Agaty Saraczyńskiej (nieobecna, usprawiedliwiona!) oraz pokaz filmu nieobecnego, nieusprawiedliwionego. Elegancko poszło: Waldek Odorowski wszedł na scenę, ja za nim. Wygłosił kilkuminutowy tekst z głowy (w tym wypadku dodatek „czyli z niczego” zupełnie nie znajduje zastosowania), elegancko robiąc tak potrzebne tłumaczowi pauzy. Następnie Julita Dembowska poprosiła o wyświetlenie filmu i sama wygłosiła referat o sztuce zakopiańskiej. Obojgu nam poszło jak z płatka: Julita bez tremy, sama na scenie; ja siedząc tuż przed nią na widowni z mikrofonem nadawałem znaki przestankowe i tłumaczyłem. Luzik!

Tłumaczyć Waldka Odorowskiego to wielka przyjemność...
...a tłumaczyć Julitę  - to przeżycie intelektualno-estetyczne.
W zasadzie był to ostatni akt polski tego dnia. W Music Hall miał odbyć się highlight biennalny, a w zasadzie dwa highlighty: widowisko muzyczno-poetyckie „Rilke” oraz Hommage sławnego aktora niemieckiego Armina Muellera-Stahla z wręczeniem mu nagrody. I tu wielki klops przydarzył się stronie niemieckiej: pan Mueller-Stahl trafił do szpitala, reżyser filmu o nim w ogóle się w Worpswede nie zjawił, sam „Rilke” wieczoru uratować nie mógł. Jako że te wydarzenia były biletowane (a cena biletów mogła przyprawić o zawrót głowy nie tylko Polaków, ale i Niemców) oraz stanowiły największy magnes Biennale, podniosły się niemieckie głosy, żądające zwrotu pieniędzy za wstępy. Nie bardzo się interesowałem tą sprawą, bo to Wielki Klops Niemiecki był. Nasze klopsiki w sosie własnym (Agata Saraczyńska i brak filmu) wydawały się jednak przy tej sporej aferze nieledwie lekko spieprzoną przystaweczką.


Dzień dobiegł końca. Podsumowałem go ponadnormatywną dawką przepisanych mi leków (za nie zapłacić musiałem 29,00 €), bo dawka przepisana przez lekarza nie zadziałała. Nie szło usnąć. A przecież przed nami była jeszcze ciężka sobota... O niej napiszę również. W kolejnej części serialu „Biennale”.

2 komentarze:

  1. Wesoły Tomaszu...w swoich bardzo subiektywnych relacjach pominąłeś ekspozycję moich 3 obrazów i 9 małych ŻELAZNYCH w Galerii ART99, ...
    WYBACZAM , i wierzę że będzie szansa dla Ciebie i innych zainteresowanych Biennale na zapoznanie się z wieloma arcyważnymi faktami które wydarzyły się w Worpswede a w których nie uczestniczyłeś(np.spotkanie Burmistrza Schwenke, prof. Hase z artystami polskimi w galerii Alte Rathaus)...:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyobraź sobie, drogi Mistrzu, że uczyniłem to zupełnie świadomie i z premedytacją: wystawka Twoja w ART99 NIE STANOWIŁA części Biennale, zaprojektowanej przez stronę polską, lecz była wynikiem Twojego prywatnego porozumienia ze stroną niemiecką. I choć uważam tę ekspozycję za niezwykle udaną (Twoje obrazy są nie-sa-mo-wi-te!), to zważ, że piszę tu głównie o OFICJALNYCH ekspozycjach polskiej strony w Worpswede.
    Natomiast wspomniane przez Ciebie spotkanie nie było jedynym wydarzeniem, które opuściłem. Raz - ze względu na równoległość wydarzeń i - nazwę to wprost - burdel organizacyjny panujący po stronie niemieckiej; dwa - ze względu na to, że moje translatorskie wysiłki nie są li tylko paplaniną. To kawał ciężkiej roboty, czy chcesz wierzyc, czy nie. I czasami musiałem się wycofać, szczególnie tam, gdzie moja obecność nie była niezbędna.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Flagi

free counters