Kto się przyzna do błędów w Afganistanie?
Wczoraj prezydent Lech Kaczyński wręczył mi postanowienie odwołujące mnie z funkcji dowódcy Wojsk Lądowych. Tym samym skończyła się moja przygoda, której poświęciłem 33 lata życia. Zapewne nigdy nie uwolnię się od tematu wojska. Nawet nie chcę, ponieważ wojsko zawsze było treścią mojego życia. W rezerwie będę mógł z dystansu patrzeć na to, co się dzieje w armii, obserwować zmiany i dokonania, których byłem świadkiem od środka przez całą służbę wojskową. A zmiany są konieczne, bo przez ostatnie sześć lat w armii nastąpiły głębokie przewartościowania w świadomości i mentalności żołnierzy, szczególnie tych, którzy mieli bezpośredni kontakt podczas wojny w Iraku i Afganistanie z naszymi sojusznikami z NATO. I nie tylko z nimi. Wszyscy są przeświadczeni o konieczności i celowości tych zmian.Minister obrony narodowej Bogdan Klich mówił niedawno po raz kolejny, że poziom bezpieczeństwa w polskiej bazie w Afganistanie jest przyzwoity. Dał tym samym wyraz swojej wierze w to, że tak jest naprawdę. Jednak każdy dzień pokazuje, że nasi żołnierze w Afganistanie nie są bezpieczni. I nie chodzi tylko o tych zabitych, do których ostatnio dołączył Piotr Marciniak. O tym tak głośno już się nie mówi, ale to fakt - mamy już kilkudziesięciu ciężko rannych żołnierzy. Wielu z nich zostanie kalekami do końca życia. Jak w takich okolicznościach można twierdzić, że w Afganistanie jest bezpiecznie?!
Ile jeszcze trzeba tragedii, żeby to dotarło do świadomości osób odpowiedzialnych za tę misję? Obserwując tę sytuację i wiele zaniechań, można stracić wiarę we wszystko. A sytuacja jest zła. Dochodzi do kolejnych strat w ludziach. W takich realiach, zamiast kreować swój wizerunek i myśleć o propagandzie, wszyscy powinni zadać sobie brutalne pytania: kto ma rzeczywistą kontrolę nad prowincją? Polacy czy talibowie? Czy zasadne jest dalsze utrzymywanie tak małej liczby wojsk na tak wielkim obszarze? Czy dalej ponad wszystko liczy się polityczny prestiż i polska flaga w Afganistanie?
Czas bowiem uświadomić sobie, że politycy myśleli dotąd o tej wojnie tylko w nadziei na dumę i poklask - zapomnieli o bezpieczeństwie i rozsądku. Bo prawda jest taka, że w Afganistanie polscy żołnierze mają wykonać niewykonalne. Prowincja Ghazni jest tak duża jak województwo wielkopolskie, a kontroluje ją jedynie 2 tys. polskich żołnierzy. To jest fizycznie niemożliwe! Tam powinno być co najmniej 6 tys. żołnierzy. W efekcie talibowie kontrolują w naszej strefie kilka dystryktów i to im wystarczy dla zachowania zdolności do działań przeciwko Polakom. Dopiero teraz jednak - gdy dowiadujemy się o kolejnych ofiarach - dla opinii publicznej staje się coraz bardziej oczywiste, że nasza kontrola w Ghazni jest jedynie iluzoryczna. Polegli ostatnio żołnierze zginęli zaledwie kilka kilometrów od naszych baz! Czyli tam, gdzie jest bezpiecznie?
Może już najwyższy czas przyznać, że się przeliczyliśmy i nie podołaliśmy zadaniu. Nie uda się bowiem zwiększyć naszego kontyngentu - chodzi przede wszystkim o pieniądze, ale też o ludzi. Tak naprawdę bowiem mamy w naszym wojsku za mało... wojska. W Polsce jest dużo sztabów, ale brakuje żołnierzy mogących realizować zadania bojowe. Dlatego właśnie, gdy przejmowaliśmy kontrolę w Ghazni, Amerykanie sugerowali nam, że nie damy sobie rady, że powinniśmy się zastanowić. Nie skorzystaliśmy z tych sugestii. Możemy skorzystać z nich teraz. Zrezygnować z polskiej flagi powiewającej nad Ghazni i wrócić do poprzedniego scenariusza, kiedy prowincję kontrolowaliśmy razem ze znacznie lepiej przygotowanymi do walki Amerykanami. Pytanie tylko, czy ktoś będzie miał odwagę, żeby przyznać się do tego błędu?
Wydaje się celowym dokonanie przeglądu politycznego i militarnego w zakresie potrzeb i możliwości realizacji naszej misji w prowincji Ghazni. Jakie są warunki, aby lokalna władza polityczna mogła przy naszym wsparciu i przy wsparciu lokalnych sił bezpieczeństwa skutecznie sprawować władzę? Trzeba przekonać Afgańczyków, że można żyć lepiej, godniej, ale to wymaga środków na infrastrukturę, wsparcie edukacji, opieki zdrowotnej, stworzenie miejsc pracy. Bez tego Afgańczycy nam nie zaufają. Przekonać trzeba przywódców plemiennych i religijnych, że nasza obecność w ich kraju to nie krucjata ani że nie jest to walka z islamem. To bardzo ważne. W końcu trzeba stworzyć warunki polityczne, ekonomiczne i militarne zarówno wokół Afganistanu, jak i w samym Afganistanie, które pozbawią talibów zaplecza logistycznego. Pozbawiając ich tym samym zdolności do działania.
Warto, aby wszyscy przełożeni w kraju zdali sobie sprawę z faktu, że żołnierz prężący się przed nimi na baczność, nie zawsze myśli tak, jak oni by chcieli, by myślał. Warto wsłuchać się w głos młodych, ale już doświadczonych dowódców, którzy rozumieją współczesne pole walki. Irak i Afganistan to wojna, a raczej nowy rodzaj wojny. Nie wszyscy chcą to zrozumieć. Musi zatem upłynąć jeszcze sporo czasu, zanim teoretycy wojskowości dokonają właściwej klasyfikacji. A ja wierzę w to, że tak się stanie.
Za kilka lub kilkanaście lat historia nas oceni. Teraz dla nas nie jest ważne, jak wypadniemy, gdyż żyjemy w przekonaniu, że w słusznej sprawie wypełniamy nasz żołnierski obowiązek. Od jutra nie będę już żołnierzem, jednak w sercu na zawsze nim pozostanę.
gen. Waldemar Skrzypczak były dowódca wojsk lądowych
I jeszcze: Strona o wojnie w Afganistanie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz