17.01.2010

Rocznica śmierci Tadeusza Stecia


Kilka dni temu (12 stycznia) minęła 17 rocznica śmierci "Przewodnika Przewodników", niezapomnianego Tadeusza Stecia. 


W Newsweeku ukazał się duży materiał na temat pana Tadeusza, który pozwolę sobie tu przytoczyć: 


Życiorys Tadeusza Stecia, słynnego przewodnika przewodników, pełen jest tajemnic i sensacji. Ale największą z nich jest to, że został zmyślony.

Rankiem 12 stycznia 1993 roku w Jeleniej Górze przy Orlej 3 zatrzymał się granatowy polonez. Kierowca wszedł do budynku i zapukał do drzwi z numerem 4. Nikt nie odpowiedział. Zdziwił się, bo był umówiony. Miał zabrać swojego znajomego do lekarza, bo starszy pan od kilku miesięcy skarżył się na kłopoty z sercem. Zapukał jeszcze raz. A gdy to nic nie dało, wybiegł na ulicę i z pobliskiej budki wezwał policję. Po kilkunastu minutach ślusarz wyważył drzwi. Wszędzie panował ogromny bałagan: porozrzucane ubrania, stosy kaset wideo i książek. W pokoju na podłodze leżał martwy człowiek. Miał na sobie brudny podkoszulek, kalesony, wełniane skarpety i damski szlafrok.

Wielka tajemnica

Tadeusz Steć, którego zwłoki znaleziono na podłodze, już za życia zyskał miano przewodnika przewodników. Napisał ponad 60 książek i setki artykułów. Organizował początki ratownictwa górskiego w Karkonoszach. Często można go było spotkać na szlakach, zawsze w czerwonym swetrze i berecie z antenką. Z czasem sam stał się elementem krajobrazu, a nawet symbolem Karkonoszy. Był chodzącą encyklopedią, a do tego gawędziarzem jakich mało. Turystom opowiadał niesamowite historie, w których rzekomo brał udział. Większość z nich wymyślał na poczekaniu. Po jego śmierci stały się legendami. Są powtarzane i publikowane jako fakty. Nam udało się ustalić, co w biografii słynnego przewodnika jest prawdą.

Jerzy Rostkowski, pisarz i poszukiwacz skarbów, nie ma wątpliwości, dlaczego zamordowano przewodnika. W 2006 roku opublikował książkę „Radomierzyce. Archiwa pachnące śmiercią”. Opisał w niej tajną ekspedycję z 1945 roku. W pałacu w Radomierzycach na Dolnym Śląsku żołnierze odnaleźli archiwum wywiadu pozostawione przez Niemców. Steć znał niemiecki i rzekomo był tłumaczem kierującego akcją oficera – Piotra Jaroszewicza, późniejszego premiera PRL. Według Rostkowskiego Jaroszewicza (został zamordowany w Warszawie 1 września 1992 roku) i jego kolegę zabili ci sami ludzie. W obu przypadkach wykluczono motyw rabunkowy. Sprawcy mieli zabijać, by odzyskać tajemnicze dokumenty.

Zmyślona historia

Prawdziwym źródłem informacji o dokumentach znalezionych rzekomo w Radomierzycach był Henryk Piecuch, emerytowany pułkownik Ludowego Wojska Polskiego, z długim stażem w Wojskach Ochrony Pogranicza (WOP), autor książek o tematyce szpiegowskiej i przyjaciel przewodnika. – Całą historię radomierzycką wymyśliłem – przyznaje nam dziś Piecuch. – Ale Tadkowi to odpowiadało, bo dzięki temu rosła jego legenda.

Dokumenty, do których dotarliśmy, potwierdzają słowa Piecucha. W kronice nowicjatu opactwa Benedyktynów w Tyńcu zapisano, że w maju 1945 roku Steć odwiedził klasztor. Miesiąc później, 3 czerwca, przybrał imię zakonne Dawid i pozostał w klasztorze. Nie mógł więc być w tym czasie w Radomierzycach. Jednak już po roku życie zakonne przestało mu odpowiadać.

Wyjechał do Trzcińska koło Jeleniej Góry. Jego matka dostała tam małe gospodarstwo rolne. Jeszcze przez jakiś czas chodził w habicie. Miejscowi zapamiętali, że kilka razy odprawił nawet nabożeństwo majowe. Włóczył się po okolicy, szukając zajęcia. To wtedy ruszył na pierwsze górskie wędrówki. W 1948 roku rozpoczął studia historyczne we Wrocławiu. Rzucił je już po pierwszym semestrze. Wreszcie zaczepił się w Dolnośląskiej Spółdzielni Turystycznej. Malował znaki na górskich szlakach turystycznych. A gdy nadarzyła się okazja, został kierownikiem schroniska Szwajcarka w Górach Sokolich, a później Domu Śląskiego na Równi pod Śnieżką.

Przewodnik

W 1949 roku ruszył Fundusz Wczasów Pracowniczych. Pojawili się pierwsi turyści, których nie miał kto oprowadzać. Brakowało map i książek. Właściwie były, ale po niemiecku. Steć dobrze znał ten język i potrafił zabłysnąć wiedzą niedostępną dla innych. Zaczął prowadzić wycieczki i pisał artykuły do gazet.

W 1952 roku ukazały się dwa przewodniki jego autorstwa: „Wycieczki i wczasy jednodniowe z Jeleniej Góry” oraz „Zamek Chojnik”. Od razu stały się bardzo popularne. Jego sensacyjne artykuły o historii Sudetów ukazywały się w „Słowie Polskim”, „Nowinach Jeleniogórskich”, „Wierchach” i „Turyście”.

– Był geniuszem – mówi Zbigniew Dygdałowicz, filmowiec dokumentalista. – Wspólnie z Henrykiem Szoką robił film o opactwie Cystersów w Krzeszowie. Powiedział, co mamy sfilmować. Któregoś dnia przyszedł do studia, aby przejrzeć zmontowane zdjęcia. Rzucił krótko: „No to nagrywamy dźwięk”. Jak, teraz? A gdzie notatki, jakiś tekst? Odpowiedział, że nie potrzebuje. Włączyłem zapis, a on przez 40 minut gadał do mikrofonu. Potem poprosił o kawę i nagraliśmy wersję niemiecką – dodaje Dygdałowicz.

– Władze bardzo go ceniły, choć był złośliwie krytyczny wobec partii – opowiada Zbigniew Kulik, dyrektor Muzeum Sportu i Turystyki w Karpaczu. – Gdy w 1975 roku I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Jeleniej Górze został Stanisław Ciosek, podwładni zabrali go na wycieczkę w góry. Steć jak zwykle poprowadził grupę gości z komitetu. Nie miał pojęcia, kto jest wśród nich. Opowiedział anegdotę o nowym sekretarzu Ciosku, któremu powiedziano, że trafi do góry. On miał nadzieję, że chodzi o Komitet Centralny, a chodziło o góry, Karkonosze.

– Nie pamiętam, czy tak było, ale dowcip znam, bo sam miałem w zwyczaju go opowiadać – wyjaśnia Stanisław Ciosek. Ale zaprzecza, że protestował, by Steć poprowadził w góry Edwarda Gierka. – Gierka nigdy nie zabraliśmy w góry. Ale gdyby miał iść na Śnieżkę, to właśnie ze Steciem, bo to był najlepszy znawca Karkonoszy.

Kolejna mistyfikacja

Ciosek nie wierzy też w znajomość Stecia i Jaroszewicza. – Gdyby to była prawda, na pewno byśmy o tym wiedzieli – mówi. – Zwracano się do niego per „panie magistrze” – opowiada Ivo Łaborewicz, szef jeleniogórskiego archiwum. – Nie zabiegał o to, ale nie prostował, że nie skończył studiów.

Bardzo lubił też opowiadać o swojej pracy w Komisji Ustalania Nazw Miejscowości przy ministrze administracji publicznej. Jej celem było utworzenie polskich nazw na Ziemiach Odzyskanych. Ale nie ma żadnych dokumentów, które potwierdzałyby jego udział w pracach tej komisji.

Publikacje Stecia także budzą wątpliwości. Jeszcze w latach 80. przewodnik Marek Wikorejczyk zarzucił mu, że kopiował przedwojenne niemieckie teksty. Steć odpowiedział bez namysłu: „Pokaż mi jedno zdanie, które przepisałem dosłownie”. – Rzeczywiście niczego nie przepisał dosłownie – wyjaśnia dr Marek Staffa, znawca Sudetów i autor wielu książek poświęconych Karkonoszom. – Ale jak ktoś zna niemiecką literaturę, od razu zauważy podobieństwa.

Mimo ogromnej popularności Steć był raczej odludkiem. – Był homoseksualistą, wszyscy o tym wiedzieli, ale Tadeusz starał się z tym nie afiszować, choć często zmieniał partnerów – wyjaśnia Andrzej Jawor, przewodnik, goprowiec i dobry znajomy Stecia. Sporo mówiło się też o jego kontaktach z nieletnimi, a matki krzywo patrzyły na spotkania przewodnika z ich synami.

Jawor jednak kategorycznie zaprzecza: – Jako były milicjant z sekcji do spraw nieletnich musiałbym o tym wiedzieć – mówi. Przyznaje co prawda, że bywali u niego chłopcy z osiedla, ale jak twierdzi, Tadeusz opowiadał im tylko o górach. Nie potrafi jednak wyjaśnić, dlaczego jeden z nastolatków podczas takiej wizyty próbował udusić przewodnika. – Steć nie chciał tego zgłosić na milicji. Nie chciał kłopotów, bo w młodości miał już jakąś sprawę o molestowanie nieletniego – mówi.

Nikomu nie ufał

– I pewnie dlatego Tadeusz był taki ostrożny i nikomu nie ufał – dodaje Jawor. – Nie miał telefonu, a do domu wpuszczał tylko osoby, z którymi był umówiony. Niezapowiedziani goście całowali klamkę. Bał się też, że go okradną. Wszyscy bowiem wiedzieli, że Steć miał w mieszkaniu muzealny magazyn. Były tam rzadkie znaczki, złote monety, stare książki i ryciny. – Lubił błysnąć przed młodymi przewodnikami – wspomina Kulik. – Pamiętam, jak na kurs przewodnicki przyniósł starodruk z XV wieku.

W pierwszej chwili Kulik twierdzi, że mogła to być Biblia Gutenberga, ale szybko dodaje, że nie jest pewny. – Tuż po wojnie łatwo można było zdobyć starodruki. W okolicznych pałacach były wielkie biblioteki. Miejscowi palili w piecach takimi książkami. A on zbierał, kupował od nich za grosze – dodaje Kulik. Zamiłowanie Stecia do starych książek wspominała też Eugenia Triller, nieżyjąca już pierwsza powojenna archiwistka w Jeleniej Górze. – Powiedziała o nim: „Taki miły człowiek, sporo książek pożyczył i nigdy nie oddał” – opowiada Ivo Łaborewicz.

Prawdziwa sensacja

Morderstwo przewodnika stało się prawdziwą sensacją. Do jego wyjaśnienia powołano specjalną grupę operacyjną, która przesłuchała kilkaset osób. – Motyw rabunkowy został wykluczony – opowiada Janusz Woźniak, jeden z członków zespołu śledczego. – Z mieszkania zniknęły pieniądze, ale tylko te, które były na wierzchu. Spora suma w markach ukryta w słoiku pod szafą pozostała nietknięta.

Sprawca zostawił też zabytkowe księgi. Byliśmy zaskoczeni wielkością skarbu znalezionych w jego mieszkaniu. Na miejsce wezwaliśmy historyka sztuki, który widząc w przedpokoju starą księgę leżącą w szafce na buty, powiedział: „Boże, na to nie ma ceny, jak to można trzymać w domu?” – dodaje Woźniak. Był to inkunabuł z 1473 roku, prawdopodobnie pierwsza książka wydana drukiem w Polsce. Jej zdjęcia zachowały się w protokole z oględzin miejsca zbrodni. Były też starodruki z pieczęciami bibliotek i archiwów. Niektóre ze zbiorów biblioteki Szaff-gotschów (książąt niemieckich, niegdyś właścicieli ziem na Dolnym Śląsku).

Śledczy uznali więc, że kluczem do rozwiązania sprawy było życie seksualne przewodnika. Głównym podejrzanym stał się chłopak, seksualny partner Stecia. Szybko go odnaleziono. Podczas przesłuchania policjanci usłyszeli wstrząsającą historię. Stecia regularnie zapraszano do jeleniogórskich szkół, bo młodzież chętnie słuchała jego opowieści. Właśnie po takiej prelekcji zaciekawiony piętnastolatek przyjął zaproszenie starszego pana, który powiedział, że ma w domu ciekawe filmy wideo. I rzeczywiście miał, ale były to homoseksualne filmy pornograficzne. Po spotkaniu Steć wręczył mu 500 złotych i obiecał więcej za dyskrecję i kolejne odwiedziny. Ale ten młody człowiek nie był mordercą, miał mocne alibi.

Po kilku miesiącach dochodzenie utknęło w martwym punkcie. Sprawę pokazano w telewizyjnym programie „997” Michała Fajbusiewicza. Wtedy gdańscy policjanci zauważyli, że sposób działania sprawcy pasuje do młodego mężczyzny, którego właśnie zatrzymali. Był oskarżony o kilka podobnych napadów i zabójstw. Odwiedzał też Jelenią Górę. Przyznał się nawet do winy, a śledczym nie przeszkodziło to, że nie bardzo potrafił opisać miejsce zdarzenia. Sąd nie dał jednak wiary w materiał dowodowy oparty na wymuszonym przyznaniu się oskarżonego.

Archiwum X

Kilka miesięcy po śmierci przewodnika zmarła jego matka. Nie mając innych spadkobierców, cały majątek syna zapisała swojej opiekunce, siostrze PCK. Jednak prokuratura podważyła testament i po dwóch latach odzyskała klucze do mieszkania przy ulicy Orlej. To, co w nim jeszcze zostało, trafiło do Muzeum Karkonoskiego. Niestety, brakowało cennego starodruku. Resztę, czyli kilogram złotych pierścionków, zegarków i obrączek, 36 tysięcy marek niemieckich i blisko 500 mln starych złotych, przejął skarb państwa. Ale na nagrobek dla Stecia i jego matki musieli się złożyć przewodnicy i goprowcy.

Zakurzone akta sprawy morderstwa przewodnika od 1994 roku leżą na półce w sądowym archiwum. Mimo to na forach internetowych możemy przeczytać, że policyjny wydział „Archiwum X” już kilkakrotnie wznawiał śledztwo. Podobno ujawniono nawet nowe dowody łączące zabójstwa Stecia i Jaroszewicza. – To nieprawda – wyjaśnia prokurator Marcin Zarówny z pionu śledczego jeleniogórskiej prokuratury. – Dopiero zainteresowanie „Newsweeka” skłoniło mnie do zapoznania się z dokumentami. Jest w nich kilka szczegółów, które umknęły uwadze policjantów. Mamy też świadka, który zgłosił się niedawno. Ale na razie jest zbyt wcześnie, aby o tym mówić.

Choć zabójca przewodnika jest wciąż nieznany, wygląda na to, że największe marzenie Stecia spełniło się po jego śmierci – został bohaterem prawdziwej sensacyjnej historii.

Ivo Łaborewicz o Steciu w 'Słowniku Biograficznym'

2 komentarze:

  1. he he miałem kiedyś taką kurtkę w kratę jak ten wycieczkowicz z lewej strony zdjęcia. Można ją było zrolować do wnętrza kieszeni-kangurki.

    OdpowiedzUsuń
  2. u stecia spotykali sie chlopcy a on im opowiadal o gorach ,ale sie usmialem wychowalem sie na orlim i pamietam co steciu wyprawial to byl koniec 80 lat kazdy kto sie tam wychowal to wie o co chodzi tylko nikt sie nie przyzna a ze w chalupie mial magazyn to prawda .

    OdpowiedzUsuń

Flagi

free counters